piątek, 6 kwietnia 2012

Mazurek Tarzynek - bajeczne połączenie migdałów i czekolady.

To wielka nieskromność z mojej strony :D. Trudno, czasami trzeba sobie na nią pozwolić. Mazurek ten nazwała tak Jokama na Mniammniamie i muszę przyznać, że zrobiło mi się baaardzo miło. A że murzynek i tarzynek brzmią bardzo podobnie, a ten drugi dużo przyjemniej (przynajmniej dla mnie), to zostaje tarzynek ;).


Mazurki kojarzą mi się tylko i wyłącznie z Wielkanocą. A Wielkanoc z orgiami mazurkowymi ;). W dawnej Polsce miało być ich tyle, by można je było jeść do Zielonych Świątek. Długo :).  W domach w mojej rodzinie zaczynało się je piec co najmniej tydzień przed świętami. Najpierw wypiekało się kruche spody. Potem kombinowało z wypełnieniami. Było to tym trudniejsze, że oprócz wybrania, znalezienia lub wymyślenia przepisu, trzeba było zdobyć składniki do jego zrobienia. Niektóre mazurki, jak np. kajmakowy, pojawiały się zawsze, ale część to był eksperyment. Jeśli udany, to wchodził do kanonu obowiązkowych, który siłą rzeczy co roku się powiększał. Była cicha rywalizacja. Niby nie dawali nagród, nie ogłaszali zwycięzców, ale ta satysfakcja, gdy jedna ciocia zrobiła tylko 10 mazurków, a druga 17. :D Albo gdy zrobiło się nowy, który wszystkich zachwycił. Też się dałam omamić. Zarywałam noce i robiłam. Potem jedliśmy co najmniej przez miesiąc po świętach. Mimo, że tradycją jest rodzinne odwiedzanie się i próbowanie każdego po kawałeczku - takim malutkim 1,5 cm na 1,5 cm. Na deserowym talerzyku rośnie górka. Każdego trzeba spróbować. Kawałki niewielkie, bo mimo, że płaskie, to jest ich tyle, że więcej się po prostu nie da zjeść. Na szczęście większość mazurków jest tak słodkich, że nie mają szansy się zepsuć w krótkim czasie. ;). W  pewnym momencie doszło do mnie, że to bez sensu, że robię ich tak dużo. Tyle, że mazurki są fajne, jest tyle pysznych, tak miło je dekorować i pojawiają się raz w roku. Staram się mocno ograniczać, ale zawsze mam problem z wyborem, które zrobić. Bo oprócz sprawdzonych mam zawsze ochotę na jakiś eksperyment.
Tarzynek też powstał jako eksperyment lata temu. Szukałam nie bardzo słodkiego (większość mazurków to ulepki). Przepis znalazłam w jakimś bardzo starym już numerze "Kuchni", potem zresztą też w książce "Ciasta, ciastka, ciasteczka" stojącej na półce u mojej mamy. To była podstawa, którą zmodyfikowałam. Efekt przeszedł moje oczekiwania.



Tarzynek
składniki:
  • 25 dag gorzkiej czekolady
  • 1 szklanka cukru
  • 25 dag obranych migdałów
  • 1 łyżka mąki pszennej
  • 3 białka (duże L, najlepiej z jaj od kur z wolnego wybiegu czyli z 0 lub 1)
  • 1 jajko (duże L, najlepiej od kur z wolnego wybiegu czyli z 0 lub 1)
  • 1 i 1/2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • wafle (1-2) - niekoniecznie
  • 1 łyżka masła
  • dżem morelowy lub pomarańczowy (ok. 300g)
polewa:
  • 80 g masła (trochę mniej niż pół kostki, kiedyś to była 1/3 - jak kostki miały 250 g)
  • 2 łyżki wody
  • 1/2 szklanki cukru
  • 3 płaskie łyżki kawy Inki (instant zbożowej)
  • coś do dekoracji, wszak to mazurek ;)
Migdały posiekać na kawałeczki. Nie mielić, mają być wyczuwalne kawałeczki. Można też użyć płatków migdałowych - osiąga się również fajny efekt. Czekoladę zetrzeć na tarce na drobne wiórki. Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni. Blachę (21x36 cm lub trochę większą) wysmarować tłuszczem, na dnie wyłożyć waflem albo nie (staram się piec w blachach z oddzielnym dnem - wtedy wafel nie jest konieczny). Białka ubić na sztywną pianę (pod koniec ubijania dodać łyżeczkę cukru). Do miski wsypać cukier, mąkę, proszek do pieczenia, migdały, czekoladę, wbić jajko i dokładnie wymieszać łyżką. Masę delikatnie połączyć z pianą z białek . Przełożyć do blachy i rozsmarować na grubość 1-2 cm. Piec 30-35 minut aż patyczek włożony do ciasta będzie suchy. Wystudzić na kratce, nie wyjmować z blachy.
Podgrzać lekko dżem (ja to robię w mikrofalówce) i cienką warstwą posmarować mazurek. Poczekać aż zastygnie.
Zrobić polewę: do garnuszka włożyć wszystkie składniki i gotować na maleńkim ogniu 5 minut ciągle mieszając.
Mazurek pokryć polewą i od razu delikatnie udekorować. Poczekać aż polewa dobrze zastygnie (do następnego dnia). Ostrożnie okroić po bokach nożem - wyjąć ciasto. Można też ciasto wyjąć z blachy przed pokryciem dżemem, ale wtedy polewa będzie spływała na boki.


Jestem fanką polewy z kawą Inką. Powstała, gdy szukałam zastępnika do kakao - większość moich dzieci nie może go jeść. Efekt mnie zaskoczył. Bardzo pozytywnie. Wolę ją niż kakaową. Jeśli ktoś się boi tej Inki, równie dobrze można dać np. 2 łyżki  "prawdziwej" kawy rozpuszalnej i 1 łyżkę kakao lub 3 łyżki kakao. Te kombinacje wypróbowywałam i są smaczne. 
Czas: 5 minut jest ważny. Chodzi o 5 minut bulgotów, dochodzenie do nich się nie liczy. Robię ją z zegarkiem w ręku (a właściwie nastawiam minutnik). Niestety za krótko gotowana nie chce zastygać, za długo - kruszy się. Albo nie pokrywa całego ciasta - wtedy pomaga łyżka zanurzona w gorącej wodzie. Z jej pomocą polewę łatwiej rozprowadzić. No cóż, nie jest to przepis idealny. Tyle, że polewa wychodzi bardzo smaczna. Tak pyszna, że godzę się na trudności z nią związane i to, że niestety czasami zastyga nie najpiękniej (co widać wyżej :( ). 
To co spłynie wyjadamy rodzinnie :D. Łyżeczką, a częściej - o zgrozo! palcem. Tylko może ciasto wygląda wtedy mniej okazale ;).
Tym razem nie upiekłam jednej dużej blachy, tylko pięć mniejszych mazurków (jeden podłużny, cztery okrągłe) i polewy mi zabrakło. Musiałam robić z dwóch proporcji. 
Mam nadzieję, że Was do niej nie zniechęciłam - mimo wad jest warta robienia. 




Użyłam jajek od kur z wolnego wybiegu. Od zielononóżki. Są niewielkie, więc dodałam 1 jajko więcej niż w przepisie - ciasto powinno się zlepić. Generalnie jestem przekonana, że takie jajka należy kupować. Że zwierzak ma prawo do swobodnego życia. Że kura powinna sobie pochodzić, pogrzebać w ziemi, poznajdywać tam różne swoje dobroci. Nie siedzieć całe życie zamknięta w klatce. Mój spokój zaburza tylko świadomość, że ktoś mnie usiłołował robić w konia. Jaja od zielononóżki kuropatwianej są małe, wydłużone, kremowe, cieliste lub beżowe. Takie jak to z przodu na zdjęciu (to większe z tyłu też jest z 1, ale już nie od zielononóżki).




Chętnie bym kupowała od niej jajka, bo to kura, która umiera w zamknięciu, więc mam pewność, że biegała wolno. Wiecie ile razy natknęłam się na duże, białe jajka sprzedawane jako zielononóżkowe? Nie zliczę. Na szczęście ostatnio zdarza się to dużo rzadziej. Spore białe jaja znoszą leghorny - gatunek kury, którą jak najbardziej można hodować w małych klatkach. Jak ktoś mnie oszukiwał, że jaja zniosła zielononóżka, to pewnie i oszukuje, że kura sobie wolno biegała, a żyła w klatce. Nic tylko mieć zaprzyjaźnione gospodarstwo lub samemu zacząć hodować kury. Paranoja. Można też wiedzieć, jak wyglądają  jaja kury zielononóżki i nie wierzyć w słowo pisane na etykiecie, a sprawdzać.


Wpis dodaję do akcji:



Bawi mnie dekorowanie mazurków ;): 

8 komentarzy:

  1. Widać własnie, że bawi Cię dekorowanie mazurków, bo ten udekorowałaś ślicznie.

    OdpowiedzUsuń
  2. Noo...faktycznie bajeczne połączenie :) I jak wygląda, pięknie udekorowany!

    OdpowiedzUsuń
  3. hej hej, bardzo proszę o zaznaczenie, że jajka to 0 albo 1 i już dorzucam do akcji, dzięki! :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szkoda, że nie przeczytałaś do końca postu. :( Albo, że wg. Ciebie w przepisie ma być jajka z 0 lub 1 i nie wystarczy, że napisałam o jajkach na dole wyraźnie zaznaczając, że użyłam jaj od kur zielononóżek, które w klatkach giną. Czyli ich jajka nie występują z innym numerem niż 0 lub 1.

      Usuń
  4. Tarzynko, jak pieknie udekorowany! Cudny Tarzynek :)

    Radosnych i pogodnych Swiat dla Was!

    OdpowiedzUsuń
  5. Lejecie miód na moje serce. Cieszę się, że Wam się podoba. Radosnych Świąt.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...