wtorek, 30 kwietnia 2013

Razowa ciabatta i "Imagine"

Był kiedyś film Andrzeja Jakimowskiego "Zmruż oczy". Pełen nastrojów, pięknych zdjęć. Jestem nimi zauroczona. Z ich twórcą Adamem Bajerskim kończyliśmy jedną szkołę. Już wtedy robił zdjęcia. Fajne, ale mniej zachwycające niż teraz filmy. Byliśmy w jednym szczepie harcerskim. Prawie się nie znaliśmy. Cóż, on jest ode mnie ciut starszy, a ja w szkole byłam brzydkim kaczątkiem. Wiecie jak to jest :)
Ten szczep harcerski, to było coś bardzo, bardzo ważnego. Mnóstwo przyjaźni, które przetrwały lata. Mnóstwo pozytywnych działań, w których uczestniczyliśmy. Wtedy wydawało mi się, że to nic wielkiego. Teraz lubię to, że mam takie a nie inne wspomnienia z czasów dorastania.
Właśnie wszedł do kin kolejny film Andrzeja Jakimowskiego "Imagine". Ze zdjęciami Adama. Opowiada o świecie widzących i niewidomych. Nam też dane było dzięki harcerstwu zetknąć się ze światem niewidomych. W swojej beztrosce młodzieńczej uczyliśmy ich posługiwać się siekierą, otwierać puszki, wbijać gwoździe. Nie widzieliśmy zagrożeń, a może mieliśmy za mało wyobraźni. Inna sprawa, że nie było żadnego wypadku, może drobne skaleczenia (zdarzają się i widzącym). Nasi znajomi byli zachwyceni. Myśmy też. I na szczęście wcale nie sobą, ale światem, który odkrywaliśmy. Na przykład tym, że sznurek rozciągnięty na drodze do latryny bardzo ułatwia zaspane udawanie się do niej, a nie patrząc można widzieć kolor głosu. Ten świat był równie fascynujący dla nas, jak nasz nie do końca rozsądny świat dla niewidomych. Takie twórcze ćwiczenie z wychodzenia ze stereotypów i przyzwyczajeń. Uczenie się patrzenia w inny sposób. Tolerancja dla inności, trochę brawury i pełna akceptacja.


Mam książkę Marka Kalbarczyka i Piotra Adamczewskiego "Smak na koniuszkach palców" . Czuję się tym zaszczycona. To fascynujące czytać, jak trzeba zorganizować kuchnię, by nie widząc gotować. Pewnie warto by pewne sposoby przenieść do kuchni widzących. Są bardzo przydatne :).
Z niektórych z nich korzystam, nawet sobie nieuświadamiając. Od lat piekę pieczywo i ustawiam czas pieczenia. Ale też czuję, że zaczyna ono mocniej pachnieć, gdy jest gotowe - wtedy sprawdzam, by nie przepiec. Sprawdzam też przecież na słuch - pukam i oczekuję głuchego odgłosu. Można też oceniać wagę - po upieczeniu bochenek powinien być 10 % lżejszy. To jednak wyższa szkoła jazdy, jeszcze dla mnie niedostępna. 



Razowa ciabatta

składniki na 4 ciabatty:
  • zaczyn
    • 1/8 łyżeczki drożdży instant lub 1 g świeżych (kuleczka jak półtora zielonego groszku)
    • 1 szklanka mąki razowej pszennej
    • 1 szklanka ciepłej wody
  • ciasto 
    • zaczyn
    • 1/2 łyżeczki drożdży instant lub 4 g świeżych (kuleczka wielkości orzecha laskowego)
    • 1 szklanka mleka
    • 1/2 szklanki gorącej wody
    • 2 i 1/2 szklanki mąki razowej pszennej
    • 2 i 1/2 szklanki mąki chlebowej pszennej - 720 (może być też uniwersalna - 650)
    • 1 łyżka oliwy
    • 1 łyżka soli
Zaczyn:
Drożdże rozmieszać w małej ilości wody. Dodać resztę wody i mąkę, rozmieszać, przykryć folią i odstawić w temperaturze pokojowej na 12 - 24 godzin.
Ciasto:
Mleko pomieszać z wodą. Świeże drożdże rozmieszać z 1 łyżką mąki i 3 łyżkami mleka z wodą. Odstawić na 10 - 15 minut. Połączyć z resztą mleka z wodą. Drożdże instant po prostu rozmieszać z mlekiem z wodą. 
Do drożdży  z mlekiem i wodą dodać zaczyn. Wymieszać. Dodać połowę mąki wymieszać (łyżką lub mikserem). Dodać resztę mąki, oliwę i sól. Wyrobić elastyczne ciasto. Uformować kulę. Włożyć do miski, przykryć folią, odstawić aż podwoi swoją objętość. W temperaturze pokojowej trwa to ok. 2 godzin. Można też wstawić na noc do lodówki.
Wyłożyć ciasto na omączoną stolnicę. Podzielić na cztery części. Z każdej części uformować prostokąt. Dłuższe boli zlepić ze sobą (powstanie coś w rodzaju rulonu). Dolepić krótsze boki, odwrócić zlepieniem do dołu (dobrze jest podsypać mąką) i rozwałkować lub rozciągnąć i rozpłaszczyć na prostokąt o wymiarach ok. 10 x 22 x 2 cm. Odłożyć na godzinę półtorej do wyrośnięcia. Przykryć ściereczką.
Rozgrzać piekarnik do 220 stopni Celsjusza (najlepiej z kamieniem w środku). Spryskać go wodą. Włożyć ciabatty, jeszcze raz spryskać wodą. Pieć 10 minut. Zmniejszyć temperaturę do 180 stopni. Piec jeszcze ok. 15 minut. Sprawdzić, czy są upieczone pukając od spodu. Jeśli będzie głuchy odgłos - to już. Jeśli nie - dopiec.

Ciabatty można też upiec tylko ze zwykłej mąki (po prostu zastąpić razową zwykłą). W wersji z mąką razową są na tyle pyszne, że moja córka, która nie znosi chleba razowego i jadłaby najchętniej same bułki, stała się ich fanką.




"Imagine" jestem zachwycona. Nieśpieszną narracją, nieoczywistą fabułą, brakiem banalnego happy endu przy jednoczesnym braku tragedii. Myślę, że to film głównie o życiu, o nas w nim. Świat niewidomych tylko pomaga coś opowiedzieć. Tak nie wprost, że kazdy pewnie odczyta co innego. I jeszcze jedno: to nie jest film dla miłośników kina akcji. My byliśmy nim zachwyceni, byli jednak też tacy, którzy wyszli w trakcie seansu...


Przepis na ciabatty jest lekko zmodyfikowanym przeze mnie przepisem Jeffreya Alforda z książki "Home baking".

wtorek, 23 kwietnia 2013

Gdy brakuje piekarnika: sernik gotowany.

To się powtarza. Zapraszam gości, planuję menu i... okazuje się, że przydałby mi się drugi piekarnik. Pieczywo, tarty, ciasta. Widać je lubię. Robić i jeść.
Albo wyjeżdżam na wakacje i mam kuchenkę, ale nie mam piekarnika. Wiem, można nie jeść albo kupić jakieś ciasto. Tylko, że... rzadko takie kupne nam smakują. Widać jesteśmy rozpieszczeni. 
Zrobiłam ten sernik pierwszy raz i to był strzał w dziesiątkę. Wyszedł taki, jaki powinien być. No i wcale nie potrzebuję piekarnika, by go zrobić :).



Sernik gotowany

składniki na tortownicę o średnicy 27-28 cm:
  • spód:
    • 300 g ciastek typu digestive
    • 150 g miękkiego masła
  • sernik:
    • 900 - 1000 g tłustego białego sera trzykrotnie mielonego
    • 5 jajek (najlepiej z wolnego wybiegu)
    • 3/4 szklanki cukru
    • 1 kostka (200 g) masła
    • 1 łyżka pasty waniliowej lub ekstraktu waniliowego
    • 2 łyżki budyniu waniliowego
Ciastka rozdrobnić (w malakserze albo wałkiem). Dokładnie wymieszać z masłem. Tortownicę wyłożyć folią aluminiową. Masą maślano-herbatnikową wyłożyć spód, lekko ugnieść i wyrównać. Wstawić do lodówki.
Do garnka (najlepiej z grubym dnem) włożyć masło, ser, jajka, cukier i pastę lub ekstrakt waniliowy. Podgrzewać mieszając (robiłam to najpierw łyżką, potem trzepaczką rózgową) prawie do zagotowania (pierwszy nieśmiały bulb - początek bulgotania uznałam za oznakę, że to już). Zdjąć na moment z ognia. Rozmieszać budyń w małej ilości zimnej wody. Wlać do masy serowej, postawić na ogniu i dobrze wymieszać. Wylać na schłodzony spód. Odstawić do ostygnięcia. 



Jedliśmy ten sernik sam, posypany startą czekoladą, z wiśniami w rumie, z konfiturą z gorzkich pomarańczy. Wszystkie wersje były dobre.


Inspiracją był przepis na gotowany sernik zamieszczony przez Tobatkę na Cincin.

czwartek, 18 kwietnia 2013

"Szybka chińszczyzna" czyli warzywa po "chińsku"

Jestem alergiczką. I tak dobrze, że nie na przykład alkoholiczką. Choć to i to choroba i w sumie obie sprawiają trochę kłopotów w życiu. 
Mam alergię na... Może to nie do końca alergia, może nietolerancja. Zwał jak zwał, ale nie mogę jeść mnóstwa warzyw i owoców. Żeby było mi łatwiej i przyjemniej, to moje dzieci też mają alergię/nietolerancję i nie mogą jeść pewnych rzeczy. Żeby zaś nie było mi nudno, to nietolerancje te się nie pokrywają. Szał w tramkach :). 
Dzięki temu, a może przez to jestem nałogową czytaczką etykiet. Od wielu lat. Nie macie pojęcia, jakie cuda można czasem znaleźć w składzie prostych zdawałoby się rzeczy do jedzenia. Coraz mniej kupuję produktów przetworzonych, coraz więcej sama robię. Nie uprawiam warzyw i owoców w przydomowym ogródku chyba tylko dlatego, że... mam do tego dwie lewe ręce. I chwała Bogu, bo nie miałabym czasu "na życie", stała się zgorzkniała i jeszcze bardziej zołzowata niż jestem. Pfuj.
No ale czasem mi się nie chce. Chciałoby  mi się w tej kuchni posiedzieć krótko, albo zwyczajnie nie ma czasu na dłużej, bo wcześniej uległam swojemu leniowi i przebombiłam czas. A co? Wolno mi, prawda? Każdemu wolno. 
Wtedy sięgam po mrożonki. I to mieszanki o zgrozo! Zamiast obierać, siekać, kroić łapię mieszankę warzywną lub chińską, robię szybki sos, duszę w nim mrożonkę, w tym czasie gotuję ryż i... w co najwyżej pół godziny mam obiad. Szybki, smaczny i zdrowy.
 I jeszcze tylko mruczę, że sprząta po nim kto inny, nie ja...



Warzywa po chińsku


składniki dla 2-3 osób:
  • 450 g krojonej w paski włoszczyzny lub mieszanki chińskiej (mrożonej)
  • 2 średnie cebule
  • 4 ząbki czosnku
  • kawałek imbiru (ok. 1 cm) lub 1/2 łyżeczki imbiru w proszku
  • 3 łyżki sosu sojowego
  • 3 łyżki wódki
  • 1 łyżeczka cukru
  • 2 - 3 łyżki oleju oleju
Cebule obrać i drobno posiekać. Imbir i czosnek również. Na patelni rozgrzać olej, zeszklić cebulę. Dodać imbir (świeży) i czosnek, posmażyć ok. 1 minutę. Wsypać cukier, (ew. imbir w proszku), wlać sos sojowy i wódkę, zamieszać, smażyć pół minuty. Dodać warzywa, dobrze wymieszać. Dusić pod przykryciem ok. 15 minut. Podawać z ryżem.


Przepis na sos, w którym duszę warzywa, podpatrzyłam u Katarzyny Pospieszyńskiej w "Przygodzie kulinarnej". Nie wiem, czy jest on naprawdę chiński. Na pewno bardzo smaczny.
Jeśli nie lubicie mrożonek można oczywiście wziąć marchewki, kawałek selera, pora, pietruszkę, paprykę, kiełki fasoli mung, namoczone grzyby shitake (można coś sobie wybrać, nie trzeba wszystkiego), posiekać i udusić w tym sosie. Wtedy czas zmiejszyć z 15 do 5 - 7 minut (nie będą to zamrożone warzywa). Chodzi o to, żeby potrawa była nierozgotowana.
Ryż wstawiam do gotowania, jak mam już przygotowane cebulę, czosnek i imbir i zabieram się smażenia.

piątek, 12 kwietnia 2013

Pozytywna energia i orzechowa tarta z dwoma serami i dżemem cytrynowym

Zauważać szczęście w każdym dniu. Doceniać, że nic strasznego się dziś nie stało, że nie wiem o żadnej tragedii. Przykładać odpowiednią miarę do niepowodzeń, które... są przecież tylko niepowodzeniami.
 Czytaliście Pollyannę? Stare czytadło dla dorastających panienek? Syndrom Pollyanny ma w sobie madrość. Życia godnego, życia bez strachu, nie kopiącego się z koniem, akceptującego to, czego zmienić nie można. Wpadłam pod samochód i mam bezwładną nogę, ale się cieszę, że nie dwie i że ptaki śpiewają. 
Przeginam, przeinaczam, przerysowuję, ale coś w tym jest. Tylko trzeba tę bezwładną nogę opłakać...
 Staram się nie martwić na zapas  i cieszyć tym, co mam. Czasami to trudne...

A czasami wychodzi. I jest pięknie. Wymyślona przeze mnie tarta okazała się pyszna. Siedzimy razem przy stole, jemy, pijemy białe wino. Albo zieloną herbatę.  Jesteśmy razem. Chwilo trwaj!

 
 Orzechowa tarta z dwoma serami i dżemem cytrynowym

składniki na okrągłą tartę o średnicy 22-23 cm:
  • ciasto:
    • 75 g (3/4 szklanki) obranych orzechów włoskich
    • 75 g zimnego masła
    • 100 g (1 szklanka) mąki pszennej razowej 
    • szczypta soli
    • 1 - 2 łyżki zimnej wody
  • 100 g sera cheddar
  • 70 g sera z niebieską pleśnią (użyłam gorgonzoli)
  • 2 jajka (najlepiej od kur z wolnego wybiegu: z 1 lub 0)
  • 330 ml śmietanki 30%
  • 1/2 łyżeczki soli
  • 1/4 łyżeczki suszonego rozmarynu
  • 4 łyżki dżemu cytrynowego z rozmarynem
  • mąka do rozwałkowania ciasta
  • masło do wysmarowania formy
Zmielić orzechy. Wymieszać je z mąką i szczyptą soli. Uformować na stolnicy kopczyk. Dodać pokrojone na kawałki masło. Pokroić (np. dwoma nożami) aż do uzyskania "kaszy". Ponownie uformować kopczyk, zrobić w nim wgłębienie i wlać 1 łyżkę wody.  Palcami zagnieść szybko ciasto. Być może okaże się konieczne dodanie 1/2 - 1 łyżki wody. Z ciasta uformować kulę, zawinąć w folię i włożyć na ok. 1 godzinę do lodówki.
Piekarnik rozgrzać do 170 stopni (z termoobiegiem, bez niego do 180).
Formę na tartę wysmarować masłem.
Rozwałkować ciasto na lekko posypanej mąką stolnicy. Wyłożyć/wylepić nim formę. Nakłuć widelcem. Podpiec w piekarniku 10 minut.
W tym czasie wymieszać śmietankę z jajkami, solą i rozmarynem. Sery pokroić w drobną kostkę.
Na podpieczonym spodzie rozsmarować cienko dżem cytrynowy. Rozłożyć w miarę równomiernie sery. Zalać śmietanką z jajkami. Piec jeszcze ok. 30 - 40 minut, aż nóż (lub patyczek) włożony do tarty będzie suchy.
Wyjąć na kratkę na ok. 10 minut. Można jeść na ciepło. Można też na zimno. Nie wiem, która wersja jest lepsza, bo obie smaczne. A jednak inne.



Ciasto można zrobić oczywiście w malakserze lub kubku z nożem do blendera. Zmiksować najpierw orzechy, potem dodać mąkę, sól i pokrojone na kawałki masło i zmiksować do uzyskania "kaszy". Dodać wodę i miksować aż zacznie formować się kula. Przełożyć ciasto do torebki i dalej postępować, jak w przepisie.
Ciasto trochę się rwie. Dlatego staram się rozwałkować go  na wielkość trochę większą niż forma, przenoszę na wałku i tam gdzie wystaje odkrajam, a tam gdzie go brakuje, po prostu wylepiam formę. Po upieczeniu nie mam problemów z tym, że jest przylepione i trudno je wyjąć.
Surowe ciasto wytrzymuje do 2 - 3 dni w lodówce. Tylko trochę ciemnieje.

Ta tarta to świetny pretekst, żeby zrobić dżem cytrynowy z rozmarynem. Leciutko słodki, mocno cytrynowy smak wspaniale współgra z cheddarem i serem z niebieską pleśnią. Myślę, że też bardzo dobra, choć nie tak zaskakująca w smaku wyjdzie z borówkami lub żurawiną "do mięsa". Muszę spróbować :).



Żeby ktoś źle nie zrozumiał - nie wpadłam pod samochód. I nie mam bezwładnej nogi. To tylko walka z przedwiośniowym spadkiem nastroju. Na szczęście :).

Kwiecień plecień: przeplatamy smaki 2013
Cytrynowe wypieki

wtorek, 9 kwietnia 2013

Bułki nasze codzienne

Profesor Wojciech Burszta antropolog kultury w rozmowie w "Polityce" mówił, że czas dla rodziny powinien mieć odrębny rytm, w którym może rozwijać się powolność, spokój i zaufanie, że jutro będzie takie samo. Że czas domowy to nie "krótki czas świetnie wykorzystany". Że dla bycia ze sobą ważne jest też bycie spokojne, monotonne, w wolno płynącym czasie...

Szybciej, szybciej, prędzej, prędzej. Jeszcze to, jeszcze tamto, nie stracić żadnej okazji. A przecież podświadomie marzą mi się powolne śniadania dnia wolnego, w kochanym towarzystwie, przy niespiesznej rozmowie. Bez nerwowości, że trzeba już lecieć, bo nie zdąży się. Marzy mi się łapanie chwil, nawet odrobina nudy, byle z wyboru, byle niewymuszonej czekaniem na załatwienie czegoś, byle takiej bez niecierpliwości i irytacji. 

Uczę się odpuszczać. Tworzyć proste rytuały. Żeby były ważne dla mnie, ale i dla moich bliskich. To nic, że stają się rutyną. Piekę bułki nasze codzienne. Dużo naraz. Część jemy, gdy są świeże, pachnące, kuszące. Nie codziennie to robię, ale prawie zawsze są w zamrażarce. Pewność, że można do niej sięgnąć i się znajdzie bułkę. Na śniadanie, na kolację, na przegryzkę...


Bułki nasze codzienne

składniki na 18 bułek:
  • 25 g drożdży
  • 20 ml melasy
  • 600 ml wody
  • 1/2 szklanki (125 ml) zakwasu żytniego o konsystencji gęstej śmietany
  • 1 kg mąki pszennej + ew. jeszcze trochę i do podsypywania
  • 1 łyżka soli
  • 50 ml oleju  
Drożdże rozetrzeć z melasą, 1 łyżką mąki i częścią wody (ok. 50 ml). Odstawić do wyrośnięcia (na 10 - 15 minut, aż pojawi się coś w rodzaju piany na powierzchni). Dodać do nich zakwas, resztę wody, mąkę, sól i olej. Wyrobić elastyczne ciasto. Robię to mikserem ok. 10 minut. Sprawdzam, czy to już naciskając palcem: powinno być sprężyste i wracać powoli do stanu sprzed naciśnięcia.
Z ciasta uformować kulę, włożyć do miski, przykryć folią (wkładam miskę do dużego worka plastikowego) i odstawić na ok. 1 godzinę do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość.
Wyłożyć ciasto na stolnicę wysypaną mąką. Podzielić na 18 części (dzielę najpierw na trzy, potem biorę jedną część i dzielę ją na 6, z każdej formuję bułki, odkładam i biorę kolejną dużą część). Uformować bułki: każdą porcję rozpłaszczyć na placek, z którego zrobić coś w rodzaju sakiewki sklejonej na górze, położyć ją sklejeniem do dołu na omączonej stolnicy i dotoczyć. Ułożyć je na przykład na desce wyłożonej papierem do pieczenia. Odstawić do wyrośnięcia.
Rozgrzać piekarnik z kamieniem do pieczenia do 230 stopni Celsjusza. Spryskać piekarnik wodą. Zsunąć na kamień papier z bułkami. Obniżyć temperaturę do 190 stopni. Piec 20 - 25 minut aż bułki nabiorą jasnozłotego koloru. Studzić na kratce.

Bułki można formować też w inny sposób, ale metodą prób i błędów doszłam, że ten jest najwygodniejszy. Może zdjęcia poniżej pomogą w zobrazowaniu metody:


1 łyżka ma 15 ml, 1 łyżeczka to 5 ml. Tak więc 20 ml melasy to 1 łyżka i 1 łyżeczka, 50 ml oleju to 3 łyżki i 1 łyżeczka.
Melasę z powodzeniem w tym przepisie zastępuję 20 ml (1 łyżką i 1 łyżeczką) cukru dark muscowado. Jeśli nie jest dostępne ani jedno ani drugie, można swobodnie wsypać 1/2 łyżki zwykłego białego cukru.
Zazwyczaj 1 kg mąki jest odpowiednią ilością. Czasem jednak zdarza się, że trzeba dosypać trochę więcej. Im rzadsze ciasto (ale jednak takie, z którego da się uformować kulę), tym lżejsze będzie po upieczeniu. Tu trzeba dojść do wprawy. Lekkie wahnięcia w te i we wte w ilości mąki nie przeszkadzają.
Właściwie powinno się do tych bułek używać mąki chlebowej (720). Zazwyczaj je piekę ze zwykłej uniwersalnej (650), bo łatwiej mi ją dostać. Wychodzą bardzo dobre.
Na zakwasie pszennym też wychodzą pyszne.
Gdy nie ma się kamienia, to należy w piekarniku rozgrzać grubą blachę i na nią zsuwać papier z bułkami. Wtedy temperaturę należy obniżyć po 10 minutach, a nie od razu - blacha nie trzyma tak bardzo ciepła, jak kamień. Mam wrażenie, że mój piekarnik "szybko piecze". W innym czas pieczenia może być dłuższy. Gdy wydaje się, że bułki są już upieczone, warto jedną wyjąć i puknąć od spodu. Gdy rozlegnie się głuchy dźwięk - można wyjmować.
18 bułek to sporo. Jestem szczęśliwą posiadaczką dwóch kamieni i piekę naraz na dwóch poziomach. Może dla kogoś odpowiedniejsze będzie pół proporcji?


Gdy chcę upiec te bułki rano, to wieczorem zagniatam ciasto i wynoszę je do spiżarki (lub wstawiam do lodówki) na noc. Rośnie powoli w zimnie, gdy śpię ;). Rano formuję bułki i dalej postępuję tak, jak w przepisie. A potem parzą nam palce podczas niespiesznego śniadania, gdy nie możemy się doczekać aż wystygną.

czwartek, 4 kwietnia 2013

Skondensowana cytrynowość - dżem cytrynowy z rozmarynem.

Co się robi, jak nierozsądnie kupiło się dużo za dużo ekologicznych cytryn? Przerabia się je. :)
To może być nawet fajne: taka cytrynowa, żółta twórczość. Odrobina kreatywności w życiu. 
Spakowałam owoce kreatywności w słoiki. Niektóre mieszam (nalewka farmaceutów), niektóre się przegryzają. Wszystkie kuszą kolorem (no, może serek z nalewki niekoniecznie kusi, ale w słoju jest barwnie ;) ). Chodzę i myślę: jak sfotografować kolejny dżem, żeby nie było tak samo? To też może być twórcze. 


 Wymyśliłam, otworzyłam dżem, spróbowałam troszeczkę. Mało słodka, lekko kwaskowata skondensowana cytrynowość z lekkim akcentem rozmarynu. Jestem zachwycona: smakiem, kolorem, zapachem. Warto było go zrobić.


Dżem cytrynowy z rozmarynem

składniki na ok. 7 słoiczków o pojemności 130 ml:
  • 1 kg cytryn (najlepiej bez konserwantów)
  • 500 g cukru
  • 2 ziarna zielonego kardamonu (same środki)
  • 1/2 łyżki posiekanych listków rozmarynu (obranych z 1 sporej lub 2 mniejszych gałązek)
  • spora szczypta soli (ok. 1/8 łyżeczki)
Cytryny umyć, zalać zimną wodą i moczyć co najmniej 24 h w zimnym miejscu (czynność ta ułatwia ich obieranie z albedo). Dwie zostawić w skórce, resztę obrać. Dokładnie oczyścić z białej części (albedo). Wszystkie cytryny przekroić najlepiej wzdłuż na parę części i wyjąć pestki, które odłożyć na bok - będą jeszcze potrzebne. Owoce przepuścić przez maszynkę do mięsa, włożyć do garnka z grubym dnem, zasypać cukrem. Wymieszać, przykryć, odstawić na parę godzin (na noc) w zimne miejscie.
Pestki zawinąć w muślin lub gazę, włożyć do cytryn. Gotować godzinę mieszając, aż dżem zgęstnieje. Wyjąć pestki, obskrobać z powstałej galaretki (dołożyć ją do dżemu). Dodać sól, kardamon (rozetrzeć go w moździerzu lub drobno pokroić) i rozmaryn. Wymieszać i zagotować. Przekładać do wyparzonych słoików. Pasteryzować 10 minut.


To nie jest typowy, słodki dżem. Dominuje w nim cytrynowość i kwaśny smak. Soli w nim nie czuć, ona tylko łagodzi kwaśność. Myślę, że ten dżem pasuje zarówno do dań słodkich, jak i na przykład do serów.

Dżem z rozmarynem? Kwiecień plecień przeplata smaki?

Kwiecień plecień: przeplatamy smaki 2013

poniedziałek, 1 kwietnia 2013

Mazurek kajmakowy z kawą

Po białej łące skaczą zające...


Zaskakująca Wielkanoc w tym roku. Prima aprilis w lany poniedziałek, za oknem z nieba leci biały puch. Wodny śmigus - dyngus czy zabawa w śnieżki?
Śniegowego zająca od razu pokrył śnieg...


A my mamy swoją małą tradycję. Wspólne robienie mazurka kajmakowego. Nie z masy z puszki, nie z krówek. Pracowite, nie zawsze do końca się udające. Chwila zatrzymania na czas przygotowań. Nie można nic przyspieszyć. Trzeba gotować co najmniej dwie godziny, na małym ogniu, mieszając. Potem oceniać, czy to już, czy masa zastygnie. Mimo, że robimy ją od lat, prawie zawsze nie udaje się dobrze utrafić. I potem, gdy jemy, spływa nam po palcach, które ukradkiem nieelegancko oblizujemy. Bo mazurek zawsze wychodzi pyszny. 
W tym roku myślałam, że będę gotować ją sama, ale niesamowicie zalatany mąż zapytał: "to kiedy robimy kajmakowy mazurek?". Drobne wyznanie, że malutkie wspomnienia są ważne i dla niego i dla mnie...

Życzę Wam z okazji świąt miłych wspomnień, wspólnych dobrych rytuałów i żeby lepienie wielkanocnego zająca ze śniegu nie stało się (mimo tego, że to fajna zabawa) tradycją.

Mazurek kajmakowy

składniki na 1 okrągły mazurek o średnicy ok. 25 - 27 cm lub parę mniejszych:
  • kruche ciasto na spód:
    • 125 g mąki tortowej
    • 50 g cukru pudru
    • szczypta soli
    • 50 g zimnego masła
    • 1 jajko (najlepiej z wolnego wybiegu, z 0 lub 1)
  • masa kajmakowa:
    • 1/2 l śmietanki 30%
    • 400 g (dwie niepełne szklanki) cukru
    • 1 laska wanilii (niekoniecznie)
    • 1 łyżka kawy rozpuszczalnej rozpuszczonej w 1/2 łyżce wrzątku
    • 100 g masła
  • coś do dekoracji (niekoniecznie)
Z podanych składników zagnieść ciasto i upiec spód (lub spody) mazurka.
Do garnka (najlepiej o grubym dnie) wlać śmietankę i zacząć podgrzewać. Wanilię przekroić wzdłuż na pół, wyskrobać ziarenka i wszystko wrzucić do śmietanki. Dosypać cukier. Gotować na małym ogniu często mieszając, aż zgęstnieje (kropla wylana na zimny talerzyk nie powinna się rozpływać). Wyjąć laski wanilii. Dodać kawę. Lekko wystudzić ucierając (mieszając) drewnianą łyżką. Do ciepłej jeszcze masy dodać masło pokrojone na parę kawałków i mieszać aż się rozpuścić. Wylać na kruchy spód. Udekorować.


Mazurek dekorowałam małymi kruchymi ciasteczkami, pomarańczową skórką, wanilią i migdałami w słupkach.

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...