środa, 31 lipca 2013

Ogórki małosolne

Nie robię ogórków kiszonych na zimę. Bo nie zawsze mi wyjdą dobre (zależy to od świeżych ogórków, trzeba mieć zaufanego dostawcę). Bo czasem jemy więcej, czasem mniej, a nienawidzę, gdy zostają mi niezjedzone, gdy wiosną już pojawiają się nowe. Jeżdżę do państwa ogórkowców i kapustowców na bazar i kupuję. U nich są pyszne. Nie tylko ja tak sądzę, bo nieraz zdarzało mi się stać w całkiem długich kolejkach (a przed Wigilią to kolejka jest parę razy zakręcająca, też w niej bez szemrania stoję). 
Tylko, że państwo ogórkowcy mają istotną wadę. Trzeba do nich pojechać w sobotę. Innego dnia tygodnia ich po prostu nie ma. I tu problem, bo nie zawsze mi się chce/mogę udać sie na bazar w sobotę. 
Ogórki małosolne lubimy pasjami. Wszyscy. I jak tu się bez nich obejść? Kupić gdzie indziej - eee, nie. Jakoś mi nie leży. Powróciłam do robienia. To wcale nie jest trudne :). Praktycznie ciągle dostępne małosolne ogórki stojące sobie najpierw na blacie, potem w lodówce - bezcenne.


Ogórki małosolne

składniki:
  • 1 kg ogórków gruntowych 
  • 1,5 - 2 l wody (musi przykrywać pozostałe składniki)
  • 2 łyżki soli na każdy litr wody, czyli 3 - 4 łyżek soli kamiennej (nie może być jodowana)
  • ok. 4-5 cm kawałek chrzanu
  • główka czosnku
  • garść kopru z baldaszkami
  • 4 - 5 liści dębu (ostatecznie można pominąć)
Ogórki umyć, ułożyć w kamionkowym naczyniu albo w słoju. Chrzan, koper i liście dębu umyć, dołożyć do ogórków.  Główkę czosnku przekroić w poprzek, też włożyć do naczynia. Zagotować wodę, rozpuścić w niej sól. Gorącą zalać ogórki. Można też zalewać zimną wodą z solą, tylko wtedy dłużej trzeba czekać. Na początku na wierzchu kładę talerzyk, który czasem obciążam słoikiem z wodą, by ogórki nie wystawały z wody. Można jeść praktycznie po dwóch dniach. Im dłużej stoją, tym stają się bardziej kiszone niż małosolne, ale też dobre. Sok z nich też można pić - jest i zdrowy i smaczny.



Gdy jedne się kończą, zaczynam robić drugie.
Jeśli na powierzchni pojawi się biały nalot (zdarza się, gdy dłużej postoją w temperaturze pokojowej), nie oznacza to, że się zepsuły. Spokojnie można je zjeść.

Hm, podobno daję za dużo czosnku. Wystarczą dwa ząbki. Widać jestem jego wielbicielką, bo nawet nie zauważam, że moje ogórki wychodzą bardziej czosnkowe niż zazwyczaj :). 

czwartek, 25 lipca 2013

Miodowe pieczywo chrupkie z sezamem

Mam z nim problem. Nie mogę się zdecydować, czy ono jest chrupkie, czy jednak nie. Piekłam je pierwszy raz i może coś jednak zrobiłam nie tak, bo w niczym nie przypomina chrupkich kromek tzw. desek kupowanych w sklepie. Choć może to zaleta ;).
W każdym razie moja rodzina jak jeden mąż po spróbowaniu stwierdzała: "Jej, jakie to dobre. Mogę zjeść więcej?". Zaczęłam się nawet zastanawiać, czy nie mam za dużych wymagań...


Miodowe pieczywo chrupkie z sezamem

składniki:

  • 100 g zakwasu żytniego z mąki chlebowej
  • 15 g drożdży
  • 400 ml mleka
  • 200 g miodu (użyłam wielokwiatowy)
  • 900 g mąki pszennej razowej
  • 250 g mąki żytniej chlebowej (720)
  • 2,5 łyżeczki soli
  • sezam biały i czarny do posypywania (niekoniecznie)
Wieczorem dnia poprzedzającego pieczenie rozpuścić drożdże w mleku, a następnie  dokładnie wymieszać z miodem i zakwasem (można zmiksować). Przykryć i wstawić do lodówki. Naczynie powinno być większe niż powstały płyn, bo on będzie pracował. Utworzy się tak jakby gruby kożuch, a pod spodem przezroczysty płyn - tak ma być.
Następnego dnia dodać obie mąki i sól. Wyrobić elastyczne ciasto. Będzie dość twarde i niewymagające podsypywania przy wałkowaniu.
Nagrzać piekarnik do 200 stopni (z termoobiegiem, bez do 220).
Rozwałkowywać cienko ciasto na grubość 2-3 mm. Wycinać pożądany kształt (u mnie jak widać okrągłe). Układać na papierze do pieczenia zachowując lekki odstęp - placuszki trochę rosną. Za pomocą pędzelka posmarować wodą, posypać sezamem - lekko go docisnąć ręką, by nie odpadał. Piec ok. 5 minut na złoty kolor.



W przepisie było zalecenie, by nakłuwać placki widelcem. Jakoś nie zauważyłam by ta czynność wpływała na zachowanie ciasta - może krzywo to robiłam, bo z niektórych placków robiły się poduszeczki podobne do pity. W każdym razie odpuściłam.
Jeśli placki będą się przypiekać miejscowo, a nie równomiernie nabierać złotego koloru, należy obniżyć trochę temperaturę pieczenia.
Piekłam na kamieniu zsuwając na niego placki wraz z papierem. Wcale nie jestem pewna, czy był to dobry pomysł. Następnym razem spróbuję układać je na papierze na zimnej (to ważne) blasze i razem z nią wsuwać do piekarnika.
Wyszły pyszne tylko może troszkę za mało chrupiące. I tu się zastanawiam, czy takie miały być. Czy może wpłynęło na nie to, że użyłam mąki razowej zamiast zwykłej. Czy może wyszło mi za gęste ciasto (czyli trzeba dodawać mąkę partiami). A może jednak trzeba im dać wyrosnąć przed wałkowaniem. Pole do eksperymentów przede mną, jak wypróbuję to napiszę. Jednak to, że zniknęły błyskawicznie, skłoniło mnie do zamieszczenia przepisu już teraz :). Poza tym bardzo chciałam dołączyć do inicjatywy Wisły "Na zakwasie i na drożdżach": robienia listy przepisów na pieczywo, które pojawiły się w ostatnim miesiącu. Fajna sprawa - zgromadzić je w jednym miejscu. Będę na pewno zaglądać i szukać natchnienia.



Przepis znaleziony tutaj. Trochę go pozmieniałam, ale niewiele. Użyłam mąki pszennej razowej i swojego zakwasu.

poniedziałek, 22 lipca 2013

Pasta z bobu

Za dobre uczynki się płaci - mawiała osoba kiedyś mi bliska, bez zmrużenia okiem popełniając kolejny. Coś w tym jest. Często dobry uczynek skutkuje co najmniej niedogodnością, która nas dotyka. Mimo wszystko mnóstwo osób życzliwie odnosi się do innych, też całkiem nieznajomych i te uczynki popełnia. Ciekawe dlaczego?
Czy podzielenie się zakwasem jest dobrym uczynkiem? Może. Pewnie tak. Powstała zakwasowa mapa Polski.Na tej mapie wszyscy, którzy mają zakwas i chcą się nim podzielić, mogą umieścić namiar do siebie. Ci, którzy chcieliby ten zakwas mieć, mogą poszukać osoby, do której łatwo im dotrzeć. To działa. Naprawdę.
Mój zakwas ma młodszego braciszka, który na pewno pomógł w pieczeniu chleba z orzechami laskowymi (musiał być pyszny, to połączenie do mnie przemawia :)) i mam nadzieję, że ma się dobrze. A ja dostałam przepyszną pastę z bobu. Jeśli dzielenie się zakwasem jest dobrym uczynkiem, to tym razem za niego nie zapłaciłam, wręcz odwrotnie :).



Pasta z bobu

składniki:
  • 0,5 kg bobu
  • wody
  • 1/2 łyżki soli
  • 1ostra papryczka
  • 1/2 małej cebuli
  • duży ząbek czosnku
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/8 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 3 łyżki oliwy
  • 3 łyżki świeżej kolendry
Zagotować wodę, tyle żeby włożony do niej bób był przykryty. Posolić (1/2 łyżki). Włożyć bób i gotować 20 minut. Odcedzić, trochę wystudzić i obrać.
Papryczkę pozbawić pestek i pokroić na małe kawałki (to chyba jedyna rzecz, którą robię w kuchni w rękawiczkach). Czosnek obrać i pokroić. Cebulę posiekać. Papryczkę, czosnek i cebulę wrzucić do malaksera. Chwilę zmiksować. Dodać bób, sól (1/4 łyżeczki), pieprz, sok z cytryny i oliwę. Zmiksować na gładką masę. Dodać posiekaną kolendrę, wymieszać. Przechowywać w lodówce. Parę dni wytrzymuje.


Podobno bobu nie należy solić podczas gotowania. Nie wiem dlaczego, solę i jest ok. Podobno fasoli też nie należy solić podczas gotowania, a doczytałam się, że fasola gotowana w osolonej wodzie tylko tym się różni od gotowanej bez soli, że jedna jest słona a druga nie. Ciekawe czy też tak jest z bobem.


To moja wersja pasty. Trochę się różni od tej, którą dostałam. Przede wszystkim dodatkiem ostrej papryczki. Obie sa pyszne, sama nie wiem, która lepsza. Mogę wyjadać ją samą. Świetnie też smakuje z cienką kromką chleba razowego. Mniam.

Warzywa Strączkowe - edycja letnia Zielnik Kuchenny 2013

sobota, 20 lipca 2013

Śniadanie ze słoika: jogurt, płatki owsiane, jagody i...

Jestem śpiochem porannym niereformowalnym. Typową sową. Wstaję rano (w ostatniej chwili zazwyczaj), ledwo przecieram zapluszczone oczy, bardzo powolutku budzę się do życia. Oj nie jest to pora dla mnie. 
Rano trzeba zjeść. Śniadanie. Cokolwiek. I dobrze by było, żeby nie był to kupny batonik chwycony naprędce. Uj, niedobrze.
Z drugiej strony wiem, że na pewno nie obudzę się wcześniej by to śniadanie przygotować. Tu moja silna wola sugeruje mi, żebym się stanowczo wypchała z takimi pomysłami. No dobrze, przyznaję jej rację i biorę się na sposób. Śniadanie szykuję wieczorem. W słoiku. Wstawiam do lodówki i rano mam jak znalazł. I mogę zajadać ze smakiem: i w biegu, gdy lecę do pracy, i podczas leniwego poranka na tarasie. :)



Domowy jogurt z jagodami

składniki:
  • 150 ml jogurtu naturalnego
  • 1 -2 łyżki płatków owsianych zwykłych
  • 6 łyżek czarnych jagód
  • 1 łyżeczka cukru dark muscowado
Odłożyć 1 łyżkę jogurtu. Resztę pomieszać z płatkami i jagodami. Włożyć do słoiczka, położyć na wierzchu odłożony jogurt, posypać cukrem dark muscowado. Przykryć, wstawić do lodówki by cukier się rozpuścił (tworzy pyszną jakby polewę) i płatki trochę zmiękły. Można na całą noc.



Kwaśnie, no właśnie

piątek, 19 lipca 2013

Syrop lipowy

Powszechne jest przekonanie, że żywność "ekologiczna" jest zdrowsza. Bo bez nawozów, środków ochrony roślin i innych świnstw. Z drugiej strony producent, żeby dostać certyfikat, nie może stosować chemii. Natomiast nic nie wiadomo o tym, gdzie te swoje certyfikowane produkty wytwarza. Marchewka ekologiczna rosnąca przy drodze szybkiego ruchu - proszę bardzo, może mieć certyfikat. 
Przeczytałam gdzieś artykuł, w którym jakaś pani przytaczała badania bodajże Instytutu Żywności i Żywienia, że ta żywność ekologiczna wcale nie jest dużo zdrowsza od "zwykłej". Właśnie dlatego, że uprawiana w takiej a nie innej glebie i czerpiąca wodę z takich a nie innych opadów. I wcale nie chodzi tu o pole położone przy trujących zakładach przemysłowych, tylko o zwykłe pole położone przy sąsiednim, na którym jak najbardziej stosowane są nawozy i środki ochrony roślin. A gdy robiono badania ile to metali ciężkich jest w sałacie (sałaty lubią wciągać i magazynować metale ciężkie), to najwięcej znaleziono w uprawianej naturalnie na działkach miejskich. Hm. Nie mogę teraz znaleźć tego artykułu, pewnie natknęłam się na niego na stronie gazeta.pl. Gazeta kłamie?
W najnowszym Kukbuku przeczytałam zgoła coś innego. Że warto kupować żywność certyfikowaną, bo (tu zacytowano badania) jest dużo zdrowsza niż "zwykła". Kukbuk pisze prawdę? Hm, myślę że też może się mylić.
Prawda pewnie jak zwykle leży pośrodku. Najlepiej mieć znajomego rolnika żyjącego w czystym rejonie kraju i brać od niego zwykłe, zapiaszczone, smaczne warzywa. Niekoniecznie z certyfikatem. Ech, marzenie.
Na razie zrobiłam syrop z mojej "ekologicznej" lipy. Drogi szybkiego ruchu ani korków i wzmożonego ruchu samochodowego w okolicy nie ma, mnóstwa nawozów ja ani moi sąsiedzi nie stosujemy, może jest zdrowa :). 



Syrop z kwiatów lipy

składniki:
  • 200 g kwiatów lipy (bez przylistków) - to jest ok. 1 litra świeżych kwiatów
  • 1 litr wody
  • 1 kg cukru
  • sok z 1 cytryny
  • ew. skórka z tej cytryny
 
Syrop lipowy

składniki:
  •  2 garście kwiatów lipy wraz z przylistkami - to też ok. 1 litra ważącego ok. 100 g
  • 1 litr wody
  • 1 litr cukru
  • sok z 1 cytryny
  • ew. skórka z tej cytryny

W dużym słoju umieścić kwiaty lipy (lub kwiaty z przylistami) wcześniej sprawdzając, czy nie ma w nich zwierzątek (trzeba je obejrzeć i ew. strząsnąć robaczki). Można też (jeśli dysponujemy niewoskowaną cytryną) włożyć cieniutko obraną (bez białego albedo) skórkę z umytego i sparzonego owocu.
Do garnka wlać wodę i wsypać cukier. Zagotować mieszając. Wlać sok z cytryny. Gorącym płynem zalać lipę. Zamieszać i przykryć. Kwiaty powinny być całe przykryte syropem. Odstawić na 2 dni w temperaturze pokojowej. Codziennie delikatnie mieszać.
Przefiltrować (przelewałam najpierw przez gęste sito, odstawiałam aż dobrze obieknie, trochę przyciskałam łyżką, żeby wycisnąć płyn. Następnie wyrzuciłam lipę, a płyn przelałam przez sito wyłożone podwójnie złożoną gazą). Zagotować syrop i wlać do wyparzonych butelek. Zamknąć i ew. zapasteryzować ok. 15 - 20 minut.
Zapasteryzowane butelki przechowuję w spiżarce. Otwartą w lodówce. 
  

W tych syropach jest cukier. To prawda. Nie ma w nich za to syropu glukozowo-fruktozowego, który jeszcze gorzej niż cukier działa na ludzki organizm. 
No a poza tym są po prostu pyszne. Nawet nie spodziewałam się, że aż tak bardzo. 

 

Dziś Tarzynkowo dla ochłody proponuje drink z "lipową palemką". Z syropu z kwiatów lipy, schłodzonej wody lekko gazowanej z plasterkiem cytryny. Pychota! Jak ktoś chce, to można dorzucić parę kostek lodu. No i oczywiście udekorować lipową palemką.

Przepisy na syropy znalazłam u Bei. Jak zwykle niezawodne.

Dla ochłody Kwiatożercy 2013 Zielnik Kuchenny 2013

piątek, 12 lipca 2013

Lipa - suszenie domowej, lipowej herbatki.


Wracam do domu. Skręcam w moją uliczkę i... Pachnie, ale jak! Słodko, bajecznie.
Wchodzę do łazienki. Uchylone okno i zapach... Przepyszny, przeuroczy. Za oknem lipa.
Rano budzą mnie szumiące owady. Pracowicie uwijają się w koronach drzew. Brzmi cudnie.


Co roku czekam na lipcowe kwitnienie. Trwa krótko, ale jest wspaniałe. 
Zachować trochę lata na zimę...
W tym roku urządziliśmy wielkie lipobranie. Wielkie dla nas, bo na drzewach w ogóle nie widać, że coś uszczknęliśmy.
Suszy się. 
Będzie lipowa herbatka! 


Łukasz Łuczaj w "Dzikiej kuchni" pisze, że zanim Polska stała się krajem herbacianym, pito herbatkę z lipy. I to nie tylko przy przeziębieniach. Jest ona pełna dobrych dla nas składników. W kwiatostanach jest olejek eteryczny - 0,04-0,05% (którego składnikami są: farnezol, 2-fenyloetanol, geraniol, eugenol), glikozydoester - tylirozyd, śluzy (złożone z kw. uronowych, metylopentozy i heksozy), flawonoidy (kemferytryna, izokwercetyna), garbniki - 2%, kwasy, sole, witaminy, seryna, glicyna, treonina, kw. glutaminowy, ponadto pektyny, saponiny i procyjanidyny. 
Powszechnie znane jest napotne i przeciwprzeziębieniowe (działa wykrztuśnie i lekko przeciwzapalnie) działanie lipy. Regularne picie herbatki z niej podobno wzmaga naszą odporność. Zamierzam w tym roku przetestować to na rodzinie :). Ponadto oczyszcza, odtruwa, reguluje trawienie, uspakaja. Same plusy!
Liście lipy też są jak najbardziej jadalne i zdrowe, ale młode, majowe. Starsze robią się łykowate. Opróćz liści koło kwiatów są przylistki, czyli podsadki. Długo szukałam informacji, czy kwiaty suszy się z nimi, czy bez nich. Tu (stąd też dowiedziałam się o uodparniającym działaniu lipy i składzie chemicznym) znalazłam informację, że surowcem jest kwiatostan z podsadkami. Myślę więc, że można i tak i tak :).


Moje lipy kwitną późno, bo koło 10 lipca. Inne potrafią już w połowie czerwca. Kwiaty należy zbierać dopiero co rozwinięte, te które zaczynają przekwitać, nie nadają się, mają działanie narkotyczne. Suszyć je należy rozłożone w przewiewnym miejscu (całkiem sprawnie to idzie). Jeśli z pomocą piekarnika czy suszarki, to trzeba uważać, by temperatura nie przekroczyła 40 stopni. Przechowywać np. w puszkach.

Ktoś jest chętny na lipobranie? :D


Przepis na lipową herbatkę:

1 łyżkę kwiatów lipy zalać 1 szklanką wrzątku. Odstawić pod przykryciem na 20 minut. Przecedzić.

Jesienią lipowa herbatka jest wspaniała. Piję ją z miłą chęcią. Lubi ją też reszta mojej rodziny. Jakoś umknęło mi, że trzeba ją parzyć 20 minut. Pijemy po 10 i jest dobra. 

środa, 10 lipca 2013

Lody miodowo - jagodowe na patyku

Bywam. Niestety. Rzadko (oby coraz rzadziej). W strasznie smutnym miejscu. W którym się bywa, bo jest się chorym. Na ciało. Ale i na duszę. Bo nie wiem, jak trzeba być silnym, żeby przy chorobach nowotworowych nie chorować choć troszeczkę na duszę. Żeby strach nie sączył toksycznego jadu. Choremu i rodzinie.
Bywam i coraz sprawniej sobie radzę. Unikam dużych kolejek. Długiego czekania (nauczyłam się, że czekanie na wizytę trwające krócej niż trzy godziny jest właściwie pomijalne). Wiem, jak ustawić sobie badania, by się nie naczekać, by poznać najszybciej jak można wynik, by wszystko poszło w miarę sprawnie.
I jestem coraz bardziej przerażona. Swoją akceptacją systemu, przystosowaniem się do niego. Tym, że nie krzyczę, że to wszystko jest nieludzkie.
A przecież ja właściwie jestem zdrowa. Mi jest łatwo. Ten strach toksyczny i zatruwający mam malutki i głęboko zakopany. Przysypany postanowieniem, że nie wolno martwić się na zapas. Tylko strasznie mi smutno, gdy słyszę rozmowę pani, która dopiero zaczyna potyczki z systemem, że ma już dość, że się podda, że już woli po prostu chorować niż to znosić. Tylko gdzieś pod powieką plącze mi się łza, gdy mówię starszemu, miłemu panu, że trzeba łapać chwile, gdy tłumaczy mi, że żona coraz gorzej funkcjonuje, że mózg już nie ten, że zamyka się w swoim świecie. Bo co ja mu mogłam powiedzieć...?


Łapać chwile. Dawać sobie odrobinę słoneczek. Dopieszczać się uśmiechem. Żartem. Cieszyć małymi szczęściami. Lodami na patyku robionymi z córeczką...



Lody miodowo - jagodowe

 składniki:
  • 250 g mascarpone
  • 100 g miodu
  • 5 łyżek (75 ml) czarnych jagód
Mascarpone wymieszać dokładnie z miodem (robię to w malakserze). Odłożyć mniej więcej połowę masy, dodać do pozostawionej jagody i zmiksować. Nie trzeba dokładnie, mogą zostać kawałeczki owoców. Do foremek nakładać najpierw masę z jagodami, potem miodową. Włożyć patyczki (trzymadła) i wstawić do zamrażarki na parę godzin. Przed podaniem polać foremkę ciepłą wodą - wtedy lody łatwiej z niej wychodzą.



100 g miodu to ok. 1/4 słoika dżemowego. Użyłam  lipowego, ale dobre też będą z  wielokwiatowego, akacjowego czy faceliowego. Jeśli jest skrystalizowany i twardy, należy go trochę rozpuścić w kąpieli wodnej (naczynie z miodem wkładamy do naczynia z gorącą wodą i mieszamy). Nie musi być lejący (nie należy miodu podgrzewać do temperatury wyższej niż 40 - 50 stopni, bo traci swoje dobre właściwości), ważne by dał się rozmieszać z mascarpone. Z tej proporcji wyszło mi 6 lodów.  Pysznych, kremowych, godnych polecenia, do powtarzania choć nieidealnych. To dobrze, mogę dalej eksperymentować zmieniając proporcje i składniki. Mam pretekst by zrobić kolejne :).


Wcale nie trzeba mieć foremek do lodów. Można je też zrobić na przykład w plastikowych pojemniczkach po jogurtach i jako trzymadło włożyć plastikowe łyżeczki. Lepiej nie metalowe, bo dotykanie zamrożonych nie należy do przyjemności.

Kwaśnie, no właśnie Dla ochłody

piątek, 5 lipca 2013

Zbieractwo i "Dzika kuchnia" Łukasza Łuczaja

Lubicie zbierać grzyby? Ja mam uczucia ambiwalentne. Grzyby się przede mną z lekka chowają, co mnie denerwuje. Chciałabym mieć pełen kosz, a tu ledwie na dnie coś leży. To stanowczo nie w moim guście.
Do zbieractwa mnie jednak ciągnie. Wybieram się od czasu do czasu na te grzyby mimo, że nie liczę na wielki sukces. Z drugiej strony lubię też zbierać dzikie rośliny. Uwielbiam znajdywać w lesie czarne jagody i borówki (trzeba je niestety umyć przed jedzeniem, bo można się zarazić bąblowicą). Dzikie, leśne maliny smakują niezrównanie. Po jagody jałowca biegnę do lasu zamiast do sklepu. Zbieram młodą pokrzywę (wprawdzie rośnie u mnie w ogródku, też w doniczkach, ale sama się wysiewa). Uwielbiam rzeczną miętę znajdywaną w wakacje. Na polu namiotowym przygotowując sałatkę szukam macierzanki. No i korci mnie własnoręczne zrobienie kawy z żołędzi i znalezienie jakiegoś czystego miejsca, gdzie rośnie jarzębina.
Mogłabym jeszcze długo: mlecz, dzika róża, głóg, czarny bez, lipa, słonecznik bulwiasty. A z tyłu głowy kołacze się myśl, że tylu jeszcze nie znam, nie spróbowałam.
Nie łapię się na typowe książki kucharskie pisane przez celebrytów. Ta taka nie jest. Prędzej to zielniki, przewodnik. Wiele roślin jadalnych opisanych jak wyglądają, jak się ich używa, których części, kto je jada/jadał, z jaką rośliną można pomylić i czy jest to niebezpieczne. Mnóstwo ładnych fotografii (zdjęcia potraw robiła Klaudyna Hebda z Ziołowego Zakątka) i rycin. Trochę przepisów. Ciekawostki. Parę felietonów. Kupiłam. Przeglądam, czytam, zamierzam zabrać na wakacje i eksperymentować. Podoba mi się :).

"Dzika kuchnia" Łukasza Łuczaja.


"Dziką kuchnię" możecie wygrać u Klaudyny w Ziołowym Zakątku. Albo kupić. Może skusicie się też na "Podręcznik robakożercy", z którego dowiecie się, że wszy są nawet smaczne i... ? Moja córka każe mi zamilknąć, jak zaczynam opowiadać, co w nim przeczytałam. Ciekawe dlaczego?

czwartek, 4 lipca 2013

Pieczony kurczak

Najzwyklejszy na świecie. Z przyrumienioną skórką. W prostocie siła?
Czasami nam się chce zjeść najprostszego, soczystego pieczonego kurczaka. I tu problem. Bo kurczaki są/bywają pędzone hormonami. Bo dla dorastających dziewczynek nie są wskazane. Co innego indyk, który hormonów nie znosi.
No tak, ale ten indyk jest straszne duży, a poza tym po prostu nie jest kurczakiem.
Bazarek jako źródło ptaka nie wzbudza mojego zaufania. W budach z mięsem pewnie to samo, co w innych sklepach. Smutne, obskubane, chude ptaki zawinięte niemalże w gazetę sprzedawane przez "dziadka" jakoś mnie nie zachęcają... Co tu robić? Ograniczać? I tak jemy je rzadko.
Pojawiły się w sprzedaży kurczaki zagrodowe certyfikowane. Hm, nie są karmione paszą GMO - tak napisali. Szkoda, że słowem nie pisnęli o hormonach. Coś mi się jednak wydaje, że czytałam, że też ich nie dostają. Zaryzykowałam, kupiliśmy, kurczak był pyszny. Ech, szkoda tylko że hormony i antybiotyki są niewidoczne dla oczu, więc pewności nie mam, że ich nie było ;).


Pieczony kurczak
składniki:
  • 1 kurczak (wagi ok. 1,3 kg)
  • 1 - 1,5 łyżeczki soli
  • 1-2 łyżka masła lub oliwy
  • 3-4 łyżki gorącej wody
Kurczaka umyć, osuszyć. Natrzeć solą ze wszystkich stron (też w środku). Włożyć do żaroodpornego naczynia i odstawić do lodówki na 3-4 godziny (można też na noc).
Piekarnik rozgrzać do 200 stopni (grzanie góra/dół, można z termoobiegiem do 190). 
Na kurczaku położyć masło lub polać oliwą. Wlać do naczynia gorącą wodę. Piec 30 minut pod przykryciem, potem odkryć i jeszcze 20 minut. Nakłuć pierś - jeśli wypłynie przezroczysty płyn, to jest gotowy. Jeśli zabarwiony krwiście, to należy jeszcze dopiec 5-10 minut i ponownie sprawdzić.
Wyjąć, przykryć (żeby za bardzo nie stygł) i odstawić na ok. 10 minut (to czas na to, by soki się równomiernie porozchodziły - podobno :) ).
Pokroić i jeść. Na przykład z pieczonymi, młodymi ziemniakami i surówką.


Dobry na ciepło i na zimno. Pamiętam takie kurczaki z dzieciństwa jedzone w podróży, na grzybach, na piknikach. To fajne wspomnienia :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...