czwartek, 31 października 2013

Batony owsiane bez cukru - z morelami, włoskimi orzechami i biało-kawową czekoladą

Smuteczek jesienny... Chłodno i plucha. Coraz bardziej korci, by odwiedzić psychoterapeutę. Kurcze, jak on się nazywał? E.Wedel? A może lepiej skonsultować się z nutellą? Albo z Milką się zbliżyć? Jest ich trochę: Lindt, Goplana, Wawel, Manufaktura Czekolady... Zachęcają, kuszą (wszak to się im opłaca). I wszystko fajnie. Tylko dupa rośnie i ktoś po nocy zwęża mi spodnie w pasie.
Smuteczek jesienny... Mózg woła: nakarm mnie i siebie. Zrób zapasy tłuszczu na zimę. Ciężkie czasy nadchodzą, trzeba przetrwać.
Smuteczek jesienny... No dobra, ten mózg ma trochę racji. Poza tym manipulant jeden obiecuje, że będzie fajnie, a ja nie zawsze potrafię mu się oprzeć. Ale potrafię go trochę oszukać. Gdy już popłaczę nad brakiem mojej silnej woli, ratuje mnie, że sięgnęłam po owsiany baton, a nie przemysłową słodycz. A że smuteczek jesienny, to wrzuciłam do niego rozpustną biało-kawową czekoladę (bardzo mi pasowała do suszonych moreli i włoskich orzechów).Ot, taki mały grzeszek.



Batony owsiane z suszonymi morelami, włoskimi orzechami  i biało-kawową czekoladą

składniki:
  • 2 szklanki płatków owsianych (zwykłych, w wersji bezglutenowej z przekreślonym kłosem* )
  • 1 szklanka pokrojonych na kawałki suszonych moreli
  • 1 szklanka połamanych na kawałki włoskich orzechów
  • 200 g czekolady biało-kawowej (może też być sama biała)
  • 1/2 szklanki nasion słonecznika
  • 1/2 szklanki pestek dyni
  • 1/2 szklanki prosa (kaszy jaglanej)
  • 1/2 szklanki ziarna sezamu
  • 1 puszka mleka skondensowanego niesłodzonego
Piekarnik nagrzać do temperatury 130 stopni Celsjusza (z termoobiegiem, bez niego do 140).
Blachę (o wymiarach ok. 26x38cm) wyłożyć papierem do pieczenia.
Suche składniki wsypać do sporej miski i wymieszać.
Mleko podgrzać do temperatury ok. 40 - 50 stopni. Ma być wyraźnie ciepłe, ale nie ma się gotować. Temperatura nie jest tu kluczowa, odchylenia są dopuszczalne.
Zalać mlekiem suche składniki i wymieszać. Przełożyć na blachę, wyrównać.
Piec 1 godzinę. Wyjąć, przełożyć do góry dnem na większą blachę, zdjąć papier. Wstawić do piekarnika na 15 minut, żeby dosuszyć spód.
Studzić na kratce. Po 15-20 minutach pokroić. Przechowywać w puszce do tygodnia. Zazwyczaj wytrzymują dłużej, ale zdarzyło mi się, że zaczęły pleśnieć w drugim tygodniu. Pewnie ich trochę nie dosuszyłam, aczkolwiek w smaku i wyglądzie wszystko było ok.



*W wersji bezglutenowej trzeba koniecznie użyć płatków owsianych z przekreślonym kłosem (można dostać w sklepach ze zdrową żywnością). Owies oczywiście ma w sobie białko, ale spora część osób uczulonych na gluten, może je jeść. Z tego, co wiem, problemem są "zanieczyszczone" uprawy. Na szczęście nie jakąś chemią czy truciznami, ale zbożami: pszenicą, żytem czy jęczmieniem. Stąd też owies czy płatki z niego nie są uznawane za bezpieczne dla bezglutenowców. Można o tym poczytać na stronie o celiace.

środa, 30 października 2013

Zupa dyniowa z chrupiącym boczkiem w miodzie

Dynia w zupie. Słodka przełamana solą. Smak słonego boczku przełamany słodkim miodem. Pomieszanie takie smaczne. Ale to nie do końca proste. Smaki nie tylko słodki i słony. Bo i dynia, i pory, i gałka muszkatołowa, i pieprz.
Lubię zupy dyniowe. Nie wszystkie. Z pomarańczami i mlekiem kokosowym do mnie nie przemawiają. Za to połączenie dyni i porów uważam za genialne. W tej zupie także. 


Zupa dyniowa z chrupiącym boczkiem w miodzie

składniki dla 4 osób:
  • ok. 750 g dyni (po obraniu i wyrzuceniu miąższu z pestkami zostaje ok. 600g)
  • 1 spory por tylko biała część (ok. 170 - 200 g)
  • ok. 750 ml bulionu z warzyw 
  • 1/4 łyżeczki startej gałki muszkatołowej 
  • 1/4 łyżeczki pieprzu mielonego
  • 1/2 - 1 łyżeczka soli (zależy od słoności bulionu)
  • 2 - 3 łyżki oliwy lub oleju rzepakowego
  • 4 - 6 plastrów boczku wędzonego cienko pokrojonego
  • 2 - 3 łyżeczki miodu gryczanego
Dynię obrać ze skóry, usunąć miąższ, pokroić na kawałki. Umyć pora, pokroić na grube plastry. W garnku rozgrzać tłuszcz, zeszklić na nim pora, dodać dynię. Zalać gorącym bulionem tak by warzywa były przykryte. Gotować pod przykryciem aż dynia będzie miękka (trwa to ok. 30 minut). Zestawić z ognia, lekko przestudzić i zmiksować. Dodać gałkę, pieprz i sól. Zamieszać, spróbować, ew. doprawić. Podgrzać mieszając by zupa się nie przypaliła.
Plastry boczku pokroić na kawałki i lekko przyrumienić na patelni. Dodać miód. Jak się rozpuści, to pomieszać z boczkiem. Podawać zupę z miodowymi chipsami z boczku.


Bulion warzywny można zastąpić drobiowym. Można też użyć po prostu wrzątku. Wielbiciele zup zabielanych mogą dodać do niej śmietany - wg. mnie nie jest to zupełnie konieczne, zmienia też trochę smak.  Zupa świetnie też smakuje posypana pestkami dyni.


Dyń coraz więcej, stają się modne. Na bazarze łatwo je znaleźć. Gorzej z dowiedzeniem się, jak się nazywa gatunek, który chcę kupić. Metodą prób i błędów dochodzę do tego, która jest smaczna, do czego pasuje. Gdy gotowałam tę zupę, miałam akurat połówkę muszkatołowej prowansalskiej. To w miarę płaska dynia piżmowa (cucurbita moschata) z ciemnozieloną skórką, która z czasem zmienia kolor na brudnopomarańczowy. Miąższ ma pachnący lekko melonowy, o intensywnej barwie. Jest pyszna. Zdaża mi się robić z niej surówki, rewelacyjnie wychodzi z niej dżem z kardamonem. W pierwszym momencie myślałam, że to błąd, że ugotowałam z niej zupę, ale sprawdziła się. Zupa wyszła pyszna. Choć bardzo dobra jest też z hokkaido, butternuta czy zwykłych gatunków pomarańczowej dyni, które można dostać nawet w supermarketach. 
Z tą dynią jestem zaprzyjaźniona od lat, ale dopiero teraz przypisałam jej nazwę (myślę, że dobrze, ale głowy nie dam :) ) - jak należało się spodziewać dzięki Bei, w tym roku opisała ją szczegółowo.

Zupa dyniowa z chrupiącym boczkiem w miodzie bierze udział w Festiwalu dyni

poniedziałek, 28 października 2013

Ciasteczka krówki

 
Jesień. 
Spadające liście i kasztany.
Nostalgia i odlot.
Dekadencja. 
Opium? kokaina? czy... ciasteczka krówki?
Malutkie kosteczki, słodkie i uzależniające. 


Ciasteczka krówki

składniki na dużą prostokątną blachę np. 26cm x 38cm:
  • 500 g mleka w proszku
  • 450 g miękkiego masła
  • 400 g cukru pudru
  • 4 żółtka
Piekarnik rozgrzać do 150 stopni.
Masło utrzeć na puch, ucierając dodać stopniowo żółtka i cukier puder. Na koniec dodać przesiane mleko i dokładnie wymieszać.
Formę wyłożyć papierem do pieczenia. Rozłożyć na nim ciasto, wyrównać.
Piec ok. 30-45 minut aż ciasto będzie miało barwę cukierków krówek.
Wystudzić na kratce aż trochę stwardnieje. Pokroić na małe kostki, takie na jeden kęs. 

 

Przepisem na ciasteczka krówki podzieliła się Leoni na forum Kuchnia i życie. Zmniejszyłam w nim tylko ilość cukru (z 500 g na 400 g - wydaje mi się, że wystarcza, a i tak jest go dużo). Bardzo nam przypadły do gustu. Nie tylko nam zresztą. Wyniesione w świat zyskały wielu fanów :).

Ciasteczko za ciasteczkiem, gorąca herbata, słońce, taras, Kasia Nosowska i Agnieszka Osiecka: Kokaina... Nastrój snuje się jak babie lato :).


środa, 23 października 2013

Pieczona dynia z orzechowym winegretem

Kiedyś nie lubiłam miodu. Teraz też nie wyjadam go łyżką ze słoika. Jednak jestem jego fanką. Jego smaku i jego właściwości zdrowotnych. Nie wyobrażam sobie bez niego pierników i pierniczków (choć serce boli, że upieczony traci swe wspaniałe właściwości), pasjami dodaję go do sosów typu winegret, słodzę lody, piekę z nim pieczywo.
Pszczół coraz mniej, a z mojej okolicy zniknęły (mam nadzieję, że nie wszytkie). I to nie dlatego, że giną tak, jak na całej ziemi (przerażające, prawda?). Nie, podobno w moim mieście (choć to przedmieścia, ale administracyjnie to samo, co centrum w tym wypadku) jest prawo, że nie wolno hodować pszczół. Nie rozumiem zupełnie dlaczego. I strasznie mi smutno, że gdy chodzę na spacer, nie widuję już uli. Rzeczywiście zniknęły. Więc może to prawo nie podobno, tylko naprawdę? No cóż, głupota ludzka nie zna granic.
Pszczół coraz mniej. To przerażające. Mam nadzieję, że jednak przetrwają i będą zajmowały swoje bardzo ważne miejsce w przyrodzie. I egoistycznie mam nadzieję, że cały czas będzie miód, który mnóstwa smaku dodaje, nawet jeśli jest stosowany (tak jak w tym przepisie) jako przyprawa.


Pieczona dynia z orzechowym winegretem

składniki:
  • ok. 1 kg dyni
  • ok. 1/2 łyżki suszonych listków tymianku
  • ew. trochę soli
  • winegret
    • 1/4 szklanki orzechów włoskich
    • 1/2 łyżki miodu
    • 1 łyżka musztardy dijon
    • 1/4 łyżeczki soli 
    • 1/2 łyżeczki świeżo mielonego czarnego pieprzu
    • 2 łyżki octu winnego (u mnie malinowy)
    • 100 ml oliwy
Uprażyć orzechy. W tym celu piekarnik rozgrzać do 150 stopni. Orzechy rozłożyć na blasze i wstawić na 10 minut do piekarnika. Wyjąć, wystudzić.
Zwiększyć temperaturę do 180 stopni Celsjusza. Z dyni usunąć miąższ z pestkami, obrać ją ze skóry i pokroić w plastry o grubości ok. 1 cm. Ułożyć na blasze wyłożonej papierem do pieczenia. Posypać listkami tymianku. Można trochę posolić. Upiec w piekarniku (trwa to ok. 15 minut).
W malakserze (robocie z nożem) zmiksować orzechy, musztardę, miód, sól i pieprz. Dodać ocet, zmiksować. Miksując stopniowo dodać oliwę. Masa powinna mieć puszystą konsystencję.
Dynię podawać gorącą, obok podać orzechowy winegret.

Piekłam z termoobiegiem. Jeśli go nie używacie można zwiększyć temperaturę pieczenia dyni o 10 stopni lub trochę wydłużyć czas. Orzechy prażyłabym w 150 stopniach.


Nie jestem wielbicielką pieczonej dyni. Wydaje mi się trochę za słodka, trochę za mdła. Jednak w połączeniu z orzechowym winegretem jest rewelacyjna. Mogłabym ją jeść i jeść. I nie tylko ja :).


Przepis na orzechowy winegret podpatrzyłam w książce Avner Laskin "Orzechy". Można go zjeść od razu lub przechowywać w lodówce  w zamkniętym słoiku do tygodnia.

U Bei trwa coroczny Festiwal Dyni. To ona "zaraziła" mnie nimi. Jej wspaniałe wpisy spowodowały, że co roku pojawiają się u nas w domu dynie, że nauczyłam się już rozpoznawać parę ich gatunków (choć wymaga to u nas umiejętności śledczych, dynie u sprzedawców to po prostu dynie, co najwyżej rozpoznawane są piżmowe butternuty - różnią się znacznie z wyglądu). Nawet bawi mnie doszukiwanie się informacji, co ja za gatunek mam właściwie w spiżarce :). 


Tym razem upiekłam zwykłą pomarańczową dynię kupioną w jakimś dużym sklepie nie śledząc, jak się właściwie nazywa. Jeśli jednak macie butternut (czyli piżmową), to pieczona będzie bardzo dobra.

wtorek, 22 października 2013

Miodowe precle z mąki orkiszowej na żytnim zakwasie

 Właściwie do wszystkich ideologii podchodzę z dystansem. Kojarzą mi się z tym, że wiedzą lepiej i są impregnowane na argumenty przeciwników. Raczej nie powołują się na badania, tylko na to, że tak po prostu jest, że to przecież oczywiste, to widać. Nie biorę na wiarę. Natomiast mogę się zastanowić. Pomyśleć, czy może jest coś na rzeczy. 
Teoria, że gluten wszystkim szkodzi i że należy go wyeliminować z diety, do mnie nie przemawia. Tysiącletnie doświadczenia mówią, że można go jeść.  Z drugiej strony w ostatnim czasie rolnictwo rozwija się dużo szybciej niż nasze organizmy przystosowują się do nowej żywności, nie wszystkie rośliny są tymi samymi roślinami co kiedyś, mimo, że tak samo się nazywają. Żywności umiemy uzyskać coraz więcej, w dodatku tak się z nią obchodzić, że szybko się nie psuje, mimo, że kiedyś było to dla ludzkości zmorą. Coś za coś - nie psuje się, ale środki do niej dodawane być może nam szkodzą. Może nie od razu, może w dłuższym czasie. Może nie wszystkie tylko niektóre. Mimo badań mam wrażenie, że tak naprawdę jest mnóstwo pytań, na które nie znamy odpowiedzi.
To, że otyłość staje się plagą społeczeństw rozwiniętych, jest faktem. Natomiast wcale nie jest do końca pewne dlaczego. Tak naprawdę odpowiedź jest pewnie złożona i do końca nie wiemy, dlaczego tak się dzieje. Jedna z teorii głosi, że może nasz (ludzkości) metabolizm głupieje i nie jest w stanie poradzić sobie z nowego rodzaju jedzeniem. Gdy przeczytałam u Patyski na blogu o mące orkiszowej dla której rozstała się z pszeniczną, pomyślałam: może coś w tym jest. Może to właśnie malutki dowód na potwierdzenie tej teorii?
Dowód nie dowód, badań nie robiłam, ale natchnęło mnie. Upiekłam precle z mąki orkiszowej z dodatkiem miodu. Wyszły pyszne.


Miodowe precle z mąki orkiszowej na żytnim zakwasie

składniki na 8 a nawet 10 sporych precli:
  • zaczyn
    • 80 g zakwasu żytniego z mąki razowej 
    • 2 x 150 ml mąki żytniej razowej
    • 2 x 150 ml wody
  • ciasto 
    • zaczyn
    • 3/4 - 1 szklanka wody
    • 4 łyżki miodu
    • 1 kg mąki orkiszowej chlebowej (u mnie typ 750) + trochę do podsypywania
    • 2 łyżeczki soli
  • 1 litr wody
  • 1 łyżka sody oczyszczonej
  • 1 jajko lub 1 białko pomieszane z 1 łyżką wody (można pominąć)
  • sezam do posypania precli
Zaczyn:
Zakwas wymieszać z 150 ml mąki i 150 ml wody. Wstawić do niewłączonego piekarnika lub do szafki na 8-12 godzin (np. wieczorem). Potem znów wsypać do niego 150 ml mąki i 150 wody, wymieszać (np. rano) i zostawić na ok. 8 godzin na blacie.
Ciasto:
Przelać zaczyn do miski. Dolać do niego 3/4 szklanki wody. Dodać miód. Wymieszać. Wsypać mąkę i sól. Wyrobić dość gęste, elastyczne ciasto. Być może będzie konieczne dodanie większej ilości wody (to zależy od mąki). Włożyć do miski, przykryć ściereczką lub folią spożywczą. Odstawić do wyrośnięcia, by podwoiło swoją objętość. U mnie trwało to ok. 2-3 godzin.
Przełożyć ciasto na posypaną mąką stolnicę. Podzielić na 8 w miarę równych części. Brać każdą część, rozpłaszczać na prostokąt o wymiarach ok. 4 x 25 cm, składając na pół i sklejając robić z niego wałek. Utoczyć go na długość ok. 60 - 70 cm, grubszy na środku, cieńszy na końcach. Uformować precel: zrobić z wałka okrąg, końce raz lub dwa razy (na zdjęciach są dwa) przepleść i podłożyć lekko przylepiając pod spód. Przykryć ściereczką i odstawić na ok. godzinę.
Rozgrzać piekarnik z kamieniem w środku do temperatury 230 stopni Celsjusza.
Przygotować deski mniej więcej wielkość kamienia wyłożone papierem do pieczenia.
W miseczce lekko roztrzepać jajko lub białko z wodą.
W garnku o średnicy trochę większej niż średnica precli (tak, żeby można je było spokojnie wkładać i wyjmować, ale też żeby całe się zanurzyły) zagotować 1 litr wody i dodać 1 łyżkę sody oczyszczonej. Do gotującej się wody wkładać na ok. 30 sekund precla (liczę powoli do 40), wyjmować, kłaść na deskę z papierem, smarować jajkiem i posypywać sezamem.
Zsunąć razem z papierem do rozgrzanego piekarnika na kamień. Piec ok. 15 minut w 230 stopniach. Studzić na kratce.




Uwagi:
  • Zaczyn to ciasto podwójnie zakwaszane. Można też zrobić ciasto potrójnie zakwaszane z 80 g zakwasu, 3 x 100 ml mąki i 3 x 100 ml wody.
  • Z podanych proporcji wychodzi ok. 2 szklanek zaczynu.
  • Ilość wody mnie zaskoczyła, bo ciasto wchłonęło jej naprawdę mało. Piekłam te precle również  z mąki pszennej chlebowej i potrzebowałam prawie dwa razy więcej wody.
  • Precle wychodzą dość spore. Spokojnie można podzielić ciasto na 10 części i zrobić je mniejsze. Takie mniejsze byłyby wygodniejsze w obsłudze.
  • Po uformowaniu precli układam je do rośnięcia na posypanej mąką stolnicy, by się nie przykleiły od spodu. 
  • Dodatek sody oczyszczonej powoduje, że precle mają piękny brązowy kolor.
  • Wyjmowałam je przy użyciu łyżki cedzakowej. Bardzo dobrze się sprawdzała, o ile któryś precel nie wyszedł mi za duży. Wtedy sobie musiałam pomagać czymś jeszcze (np. drewnianą łopatką) i było to o wiele trudniejsze.  
  • Po wyjęciu z wody układam precle na deskach mniej więcej wielkości kamienia, bo nie mam np. łopaty z której mogłabym je zsunąć do piekarnika. 
  • Smarowałam precle zarówno całym jajkiem jak i białkiem z wodą. Nie zauważyłam różnicy. I jedno i drugie mi niestety zostało, nie wykorzystałam całego. 
  • Posypywałam i czarnymi i białym sezamem. Spokojnie można się ograniczyć do jednego z nich. 
Mimo, że są pyszne, to wychodzi ich całkiem sporo. Najlepsze są jeszcze lekko ciepłe. Może następnym razem jednak upiekę z połowy porcji?


A pszczół jest coraz mniej.
 Niestety. 
Pszczółek przyjaciółek uwijających się w pocie czoła, by zapylić kwiaty.
Jeśli możemy pomóc im przetrwać, zróbmy to:


Precli na zakwasie nie może zabraknąć u Wisły:


środa, 16 października 2013

Borodinsky - rosyjski chleb żytni na zakwasie z kolendrą

Po raz pierwszy upiekłam go dawno. Dobrych parę lat temu. Zachwycił nas. Żytni, zakwasowy, z nutą słodyczy. I mocno kolendrowy. Pachniał i smakował. Ciepłobrązowy, wilgotny. Upieczone ziarenka strzelały pod naciskiem zębów. Świetnie współgrał z wędzonym łososiem i śledziami. Ale nie tylko. Stał się u nas częstym gościem. Może zagości też u Was? Namawiam, bo jest pyszny. I wbrew pozorom całkiem prosty w wykonaniu i nie czasochłonny, choć wymagający dobrego planowania.



Borodinsky - rosyjski chleb żytni na zakwasie z kolendrą

składniki na 1 bochenek, u mnie foremka o wymiarach 23,5x13,3x7 cm :
  • 450 g zakwasu żytniego z mąki razowej - u mnie ciasto potrójnie zakwaszane z: 
    • 80 g zakwasu żytniego z mąki razowej
    • 3 x 100 ml mąki żytniej razowej (typ 2000)
    • 3 x 100 ml wody
  • 380 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
  • 160 ml wody 
  • 2 łyżeczki soli
  • 2,5 łyżki melasy (czasem zastępuję 2,5 łyżkami cukru dark muskowado)
  • 4,5 łyżeczki mielonej kolendry
  • 1 łyżka nasion kolendry
  • olej do wysmarowania foremki
  • nasiona kolendry do posypania chleba
Do miski wlać zakwas (można wcześniej zrobić ciasto potrójnie zakwaszane - przełożyć całe do miski). Dodać wodę i melasę. Wymieszać. Dodać mąkę żytnią chlebową, sól, mieloną kolendrę i 1 łyżkę jej nasion. Wymieszać starannie by wszystkie składniki się połączyły i powstało lepkie i dość rzadkie ciasto. Przykryć folią i zostawić do wyrośnięcia (długiego, trwa to 6-7h). Przełożyć do formy wysmarowanej olejem i wysypanej nasionami kolendry. Powinien zajmować ok. 2/3 objętości. Odstawić do wyrośnięcia (tym razem krócej 2-3h wystarczy). Gdy chleb wyraźnie podrośnie (powinien wypełnić całą formę), rozgrzać piekarnik do 230 stopni Celsjusza. Wstawić formę z chlebem. Po 10 minutach obniżyć temperaturę do 180 stopni i piec jeszcze 30 -35 minut. Wyjąć z piekarnika, studzić odwrócony na kratce. Jeśli chleb nie chce wyjść z foremki, przykryć ją wilgotną ściereczką - naprawdę pomaga. Wiem, bo tym razem za mało wysypałam dno nasionami kolendry i się uparł, żeby zostać w formie :).
Borodinky jest chlebem żytnim. Nie wymaga wyrabiania. Śluzy odpowiadające w życie za konsystencję chleba wręcz go nie lubią. Dlatego wystarcza szybkie, aczkolwiek dokładne wymieszanie. Robię to mikserem, ale łyżka (najlepiej drewniana) wystarczy.
Teoria chyba mówi, że nie należy piec chlebów używając termoobiegu. Cóż, ja go używam. Jeśli go nie macie bądź nie lubicie należy wstawić chleb do piekarnika rozgrzanego do 230 stopni, zostawić na 15 minut, potem obniżyć temperaturę do 200 stopni i piec ok. 30 -35 minut.


To jest przepis Tatter otrzymany przez nią od Andrew Whitley, zalożyciela The Village Bakery i autora ksiazki "Bread Matters". Autorka twierdzi, że niekonieczne jest pierwsze wyrastanie w misce. Wystarczy po wymieszaniu przełożyć ciasto do wysmarowanej i wysypanej formy, przykryć ją folią (ja wkładam całą formę do dużej torby foliowej) i zostawić do wyrośnięcia (trwa to 6-7 h). Muszę kiedyś spróbować, bo rzeczywiście skraca to czas przygotowywania chleba i upraszcza jego wykonanie.
Do mojej wersji wkradły się niewielkie zmiany. Wcale nie dlatego, że uważam, że przepis wymagał poprawek. Wynikały z niemożności dostania (wtedy) słodu i z tego, że za pierwszym razem do końca chyba nie zrozumiałam przepisu. I tak już zostało.
 

Dziś Międzynarodowy Dzień Chleba. Borodinsky jest tak smaczny, że jak najbardziej warto nim go uczcić i dołączyć do wspólnego pieczenia proponowanego przez Zorrę.

 
World Bread Day 2013 - 8th edition! Bake loaf of bread on October 16 and blog about it!

poniedziałek, 14 października 2013

Ciastka z jabłkami i cynamonem

Jesienny sezon na jabłka. Antonówki, kosztele, szara reneta. Kwaskowate, aromatyczne, świetne we wszelkiego rodzaju wypiekach. Pysznych szarlotkach. Ale nie tylko. Też w ciasteczkach.
Lubię je. Wyjmuję masło, by zmiękło. Odważam, odmierzam, przygotowuję resztę składników. A potem tylko po kolei dorzucam do misy miksera. Fajnie. Kopczyki ciasta na blachę, piekarnik, posypać cukrem pudrem i... no niestety, trzeba poczekać, by nie poparzyć palców i języków.
Jabłko i cynamon. Lubię ten duet...szczególnie w towarzystwie herbaty.


Ciastka z jabłkami i cynamonem

składniki:
  • 4 średnie jabłka (ok. 550 g)
  • 250 g masła
  • 125 g cukru
  • 400 g mąki pszennej
  • 4 jajka
  • 2 łyżeczki cynamonu
  • 2 łyżki cukru waniliowego 
  • cukier puder do posypania
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni (jeśli z termoobiegiem, gdy bez niego - do 200 stopni).
Jabłka umyć, obrać, wykroić gniazda nasienne i pokroić w nie za dużą kostkę. Przełożyć do miski, zasypać 1 łyżką cukru waniliowego i 1łyżeczką cynamonu.
W misce utrzeć masło. Dodać po łyżce cukier pomieszany z 1 łyżką cukru waniliowego i 1 łyżeczką cynamonu. Następnie stopniowo jajka. Dalej ucierając  dodać partiami mąkę. Wymieszać z jabłkami pokrojonymi w kostkę.
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Nakładać łyżką kopczyki ciasta o wysokości 1-1,5 cm  zachowując odstępy (ciastka trochę się rozpływają podczas pieczenia). Bardzo wygodnie jest posłużyć się małą gałkownicą do lodów. Piec 20 minut. Studzić na kratce. Można posypać cukrem pudrem.


Ciasteczka są najlepsze tego samego dnia, aczkolwiek można je przechowywać przez parę dni np. w puszce. Wcale nie wymagają kwaśnych jabłek. Dobre są też z innymi gatunkami, nie tylko z tymi wymienionymi na górze. Tylko jeśli użyje się słodkich jabłek, to przed posypaniem cukrem pudrem warto sprawdzić, czy nie są wystarczająco słodkie.
Mi wyszły 3 blachy ciasteczek, ale ich ilość zależy od tego, jak duże kopczyki się robi.

Przepis znaleziony na cincin. Piekę je od lat i bardzo nam smakują.

Jabłko z cynamonem

sobota, 12 października 2013

Roladki z bakłażana

Do czego służy domowa krajalnica? 
U mnie ostatnio do krojenia bakłażana. 
Sprawdza się rewelacyjnie. Nieduży bakłażan zamienia się w kopczyk cieniutkich plasterków o dwumilimetrowej grubości. To zupełnie inna jakość. Malutkie roladki na jeden kęs. 
Pyszne. 



Roladki z bakłażana

składniki dla 2-3 osób:
  • 1 średni bakłażan
  • ok. 100 g serka śmietankowego w plastrach 
  • 3-4 łyżki bulionu lub wody
  • sól
  • sos pomidorowy:
    • 2 średnie pomidory
    • 2-3 ząbki czosnku
    • 2-3 łyżki oleju lub oliwy
    • 1/4 łyżeczki soli
    • 1/2 łyżeczki suszonego oregano
    • trochę świeżo zmielonego pieprzu
Bakłażana umyć wysuszyć, pokroić wzdłuż na cienkie (ok. 2 mm) plasterki.
Czosnek obrać, pokroić na parę części. Pomidory umyć, naciąć skórkę i zalać wrzątkiem. Odstawić na chwilę. Wyjąć i obrać skórkę, pokroić w grubą kostkę. W garnku rozgrzać olej, wrzucić czosnek (uważać, żeby nie przypalić) i oregano. Jak zaczną pachnieć, dodać pomidory, sól i pieprz. Zamieszać, przykryć i dusić na małym ogniu 15 - 20 minut. Lekko przestudzić i zmiksować.
W tym czasie rozgrzać patelnię grillową i zgrilować na niej bakłażana. Trwa to parę minut - musi być miękki, a nie wyschnięty na wiór. Zdjąć i  poczekać, aż chwilę wystygnie. Układać na każdym kawałku bakłażana plasterek serka śmietankowego - powinien być trochę mniejszy niż bakłażan. Zwinąć w rulonik zaczynając od cieńszego końca. Układać w garnku z grubym dnem. Podlać bulionem lub wodą (chodzi o to, by roladki nie przywarły, nie mają być zanurzone), przykryć i dusić na małym ogniu do miękkości. Trwa to ok. 15 minut.
Podawać gorące polane sosem pomidorowym.



Taki nawet nieduży bakłażan pokrojony na cieniutkie plasterki zazwyczaj nie mieści się cały na patelni grillowej. Piekę go (bez tłuszczu) w dwóch rzutach.
Opis wygląda na skomplikowany, ale to danie jakoś tak łatwo mi się robi. Może dlatego, że żeby się nam nie przejadło, przygotowuję go w małych ilościach. Za to wcale nierzadko :).
Użyłam takiego białego serka śmietankowego sprzedawanego w okrągłych plastrach. Sprawdził się. Danie jest łagodne w smaku. Pyszne w tej wersji, ale myślę, że będę też eksperymentować z innymi nadzieniami. Cieniutko pokrojony bakłażan mnie zauroczył :).


środa, 9 października 2013

Suszone pomidory (nie) na słońcu



Dawno, dawno temu jadłam po raz pierwszy w życiu sałatkę caprese. Razem z wtedy niemężem. Byliśmy na romantycznej kolacji w restauracji. Mozzarella i pomidor, bazylia i oliwa. Do tego kulki chlebowe i masło czosnkowe. Fajne, smaczne. Godne powtarzania.
Mozzarella i pomidor, bazylia i oliwa. I jeszcze COŚ. Jakiś robak egzotyczny? Ruszyłam widelcem, nie ruszał się. Eee, chyba nie, nie ma tak instensywnie czerwonych robaków. I to ładnie czerwonych, a nie jak poparzona wrzątkiem skóra. Zjeść, nie zjeść, zjeść, nie zjeść... Nieśmiałość była we mnie wielka, ale ciekawość zwyciężyła. Spróbowałam. O matulu, jakie to było dobre! Niemąż, jak odważny rycerz, dopytał się, że to suszony na słońcu pomidor. Skondensowany smak pełen umami.
Znalazłam sklep (wcale nie było łatwo), który sprzedawał suszone pomidory. Cenę miały rozbójniczą. Delikates na wagę złota. Postanowiłam sama ususzyć. Nie na słońcu, nie mieszkam we Włoszech. W piekarniku....




Suszone pomidory

składniki:
  • podłużne pomidory (np. odmiany San Marzano)
  • sól do posypania (stosuję morską)
  • gałązki ziół: tymianku, oregano
  • ew. ząbki czosnku obrane i pokrojone w plasterki
  • oliwa
Pomidory umyć, wytrzeć, przejrzeć i odrzucić nadpsute części. Przekroić wzdłuż na pół, wykroić ogonek z podstawą. Rozłożyć na blachach przykrytych papierem do pieczenia (można ściśle, pomidory podczas suszenia się kurczą). Lekko posolić. Suszyć w piekarniku nastawionym na 70 stopni (jeśli jest, włączyć termoobieg) z uchylonymi bardzo lekko drzwiczkami (wkładam między nie a piekarnik rękawicę kuchenną lub złożoną parę razy ściereczkę - powstaje szpara). Sprawdzać, czy pomidory są suche, ale jeszcze elastyczne.
Takie suszenie trwa dobrych parę, jeśli nie parenaście godzin. Robię to z przerwami (na sen, na wyjście do pracy itp.) i wtedy wyłączam piekarnik zostawiając uchylone drzwiczki.
Gdy pomidory będą już ususzone, włożyć je do gorących wyparzonych słoików, dodać do każdego słoika po parę plasterków czosnku i dwie gałązki ziół (umytych i dobrze osuszonych). Zalać oliwą. Pasteryzować 15 - 20 minut.

Do suszenia nadaje się gatunek podłużnych pomidorów o małej ilości soku i pestek. Właściwie powinno się je wyrzucić (sok i pestki, nie pomidory), ale tego nie robię (szkoda mi marnować). Choć pewnie to błąd, bo szybciej by schły. Podłużne pomidory zazwyczaj pojawiają się u mnie na bazarze pod koniec września. Gruntowe, smaczne. Kupuję, suszę, zamykam w słoikach zalane oliwą. A potem dorzucam do sałatki caprese (nie jest to klasyczna wersja :) ). I nie tylko.



Teraz suszone pomidory są tanie i dostać je można prawie wszędzie. A suszenie nie jest banalne. Prawdę mówiąc nie do końca lubię to robić. Trzeba uważać, by nie przesuszyć, ale też by nie została w nich mokrość. Tu bardzo dobrze w tym roku sprawdziło mi się postawienie blachy z prawie do końca ususzonymi pomidorami blisko kaloryfera - nie spaliły się, nie zrobiły się niczym wiór, a wszystkie doschły. Czasem się zdarza, że któryś zapleśnieje i ląduje w śmieciach. Wcale ich dużo nie wychodzi (bardzo zmniejszają objętość). Finansowo też się to średnio opłaca. Jest tylko jedno ale... Moje ususzone pomidory są dużo, dużo smaczniejsze niż te kupowane w sklepach. Może dlatego, że prawie wszędzie jest ich bieda wersja. Nie do końca zrobiona wg. sztuki, na pewno w oleju słonecznikowym, nie w oliwie. Wprawdzie można szukać zaufanego producenta tam, gdzie słońce jest gorące i pomidory na nim schną, ale... wolę już sama ususzyć :).
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...