"Kwitnie już kalina, strumyk płynie w dal.
Pokochałam chłopca, w sercu smutek, żal.
Chłopca pokochałam, na zmartwienie swe.
Wyznać mu nie mogę, brak mi szczerych słów.
On o tajemnicy nic nie wiedział mej.
Że dziewczyna kocha, uczuć nie znał jej.
Już kalina liście pogubiła swe,
a dziewczęca miłość nie przechodzi, nie.
A dziewczęca miłość rośnie z każdym dniem.
Jakże to powiedzieć, jakże zdradzić się?
Chodzę wciąż nie wiedząc, jak to zrobić mam.
Miły mój najdroższy, domyśl że się sam"
Lata szczenięce, licealne, buzujące emocje, oczarowania przechodzące szybciutko, a czasem smutno trwające, bo uczuciem darzyłam raczej swoje wyobrażenie chłopca niż jego samego. Nieopierzona kobiecość i nieopierzone miłości. Sierpnie spędzane na obozie z żeńską drużyną, babskie przyjaźnie zawierane na lata, wspólnota, czas bezpiecznego dorastania. Miałyśmy taki zwyczaj, że gdy któraś się zakochała - ogromnie, ale na chwilę, nie do końca poważnie, a może po prostu to uczucie było za duże, by mu jednak trochę nie ująć z powagi, a może za bardzo rozpierające, by nie ogłosić go światu - to śpiewała na ognisku "Kalinę". Zamiast najdroższy powinna zaśpiewać imię, ale rzadko która to robiła. A potem było mnóstwo śmiechu, dopytywania kto to, zgadywania. Ot, dziewczęce zabawy. Lubiłam tę piosenkę, trzepoty serducha, ten czas. Do tej pory kalina mi się miło kojarzy.
Z pięknymi czerwonymi koralami upięknia brzegi jezior i rzek. Dojrzewa we wrześniu i wtedy należy ją zbierać, bo ptaki ją też lubią i później już nie ma owoców. Gdy gdzieś zostaną - nie psują się szybko, ale wysychają. Dla ludzi surowa jest trująca. Nie bardzo, nikt od niej nie umarł, tylko zdarzył mu się podrażniony układ trawienny. Jednak, gdy się ją pogotuje 10 - 20 minut, trucizna znika.
Kalinowy dżem
- 0,5 kg owoców kaliny
- 1,5 szklanki wody
- 0,75 szklanki cukru
- 2 łyżki pektyny (można pominąć, ale wtedy dżem będzie dość rzadki)
- 1/2 łyżeczki cynamonu
- skórka z połowy pomarańczy
Użyłam suszonej skórki pomarańczowej, którą pracowicie ususzyłam, gdy miałam ekologiczne, niepryskane pomarańcze. O tej porze roku raczej są niedostępne. Myślę, że gdybym jej nie miała, to bym ją po prostu pominęła, a dżem i tak wyszedłby dobry.
Wzorowałam się na przepisie z książki Łukasza Łuczaja "Dzika kuchnia". Jak zwykle zmniejszyłam ilość cukru - przed włożeniem do słoików można spróbować i ewentualnie dosłodzić ewidentnie kwaskowaty dżem. Dodałam cynamon, który bardzo fajnie współgra ze smakiem i aromatem kaliny.
Z kaliną wiąże mi się jeszcze jedno wspomnienie. Za czasów Związku Radzieckiego byliśmy w górach na Ukrainie. Było pięknie. Jednak, gdy schodziliśmy do miasteczek, to szaro i smutnie. Zaszliśmy do kawiarni czy restauracji i tylko ja chciałam herbatę. Dogadać się nie mogłam, "czaj" jakoś do końca nie był zrozumiały. Wreszcie dostałam filiżankę z kwaśnym, czerwonym napojem z paroma czerwonymi jagodami. Kalinową herbatkę. Smaczna była i zupełnie nie wiem dlaczego mocno utkwiła mi w pamięci. Może dlatego, żebym wreszcie odnalazła wrześniowe drzewo z czerwonymi owocami rosnące nad wodą?
Jeszcze jedno: "Kalina" to ludowa piosenka. Z prostą mądrością i tęskną melodią. Niestety nie wiem, z jakiego regionu pochodzi. W ogóle kalina często pojawia się w słowach piosenek.
Kalina koralowa wygląda bardzo malowniczo, jest smaczna, ale ma też właściwości lecznicze.
Bardzo ciekawy pomysł , nigdy nie jadłam kaliny :) pozdrawiam M.
OdpowiedzUsuńMałgosiu, kalina urzeka mnie przede wszystkim swoim urokiem. A skoro byliśmy na wrześniowych kajakach i rosła kalina w miejscu dostępnym - grzech było nie zebrać i nie spróbować :).
OdpowiedzUsuńPięknie Cię wzięło na wspomnienia. Pozdrawiam jesiennie (-:
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Myszo, fajnie że wpadłaś do Tarzynkowa.
UsuńHm...A co z pestkami kaliny?
OdpowiedzUsuń