poniedziałek, 1 czerwca 2020

Wcale nieczekoladowe ciasteczka z kawałkami czekolady.

Chcesz rozbawić Pana Boga? Powiedz mu, jakie masz plany... 
Umiemy żyć z dnia na dzień? Wstawać rano i dopiero podejmować decyzję, co dziś robimy?
Zostać wytrąconym z rutyny, zetknąć się z zupełnie nową sytuacją, zacząć obywać się bez codziennego pędu, nie wiedzieć, co za rogiem? 
Nie móc robić tego, co stało się normalnością. Nie móc się spotkać ze znajomymi. Trzeba za to zetknąć się ze sobą, bo nie ma wymówki, że się spieszę. 
Na szczęście jest świat wirtualny...
Na szczęście? 

Na smuteczki, na niepewności, na chanderkę... sięgamy po słodycze, uprzyjemniacze życia. 
To pewnie zły zwyczaj.
Ale jaki przyjemny :)
Tylko potem może się okazać, że mamy kowidową oponkę spowodowaną przez kowidowe ciasteczka. Nietopsze :D


Ciasteczka z cukrem muscovado i kawałkami czekolady

Składniki:

  • 110g masła
  • 100g cukru białego
  • 50g cukru dark muscovado
  • 1 jajko
  • 190g mąki
  • 2 ml sody oczyszczonej
  • 2 ml soli
  • ok. 75g gorzkiej czekolady pokrojonej w kawałki
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni Celsjusza (z termoobiegiem).
Masło roztopić. Przełożyć do miski, dodać oba cukry i zmiksować aż do uzyskania jednolitej masy, która powinna w międzyczasie trochę ostygnąć (chodzi o to, żeby nie miała ponad 40 stopni i nie ścięło się jajko). Dodać jajko. Dodać mąkę wymieszaną z solą i sodą oczyszczoną. Cały czas miksować. 
Dodać czekoladę w kawałkach i wymieszać łyżką. 
Na blasze (wyłożonej papierem do pieczenia lub matą silikonową) rozłożyć ok. 12 porcji ciasta. My robimy to przy pomocy łyżki do porcjowania lodów. Trzeba zostawić trochę odstępu, bo ciasteczka się trochę rozpływają. 
Włożyć do piekarnika i piec 10 minut. Ciasteczka stwardnieją na obrzeżach, w środku zaś będą miękkie. Raczej nie wydłużać czasu pieczenia - skutkuje to wyprodukowaniem twardych ciastek. Takich, które ciocia staruszka podgryza na podwieczorek maczając w herbacie, ... bo zęby już nie te.
Studzić na kratce.  


Oczywiście można próbować zastępować dark muscovado cukrem trzcinowym Demerara lub wręcz białym. Nie będzie wtedy jednak lekko karmelowego posmaku, który dodaje ciasteczkom mnóstwo smaku i uroku. Można też spróbować upiec na samym muscovado (to robiłyśmy - ta wersja mniej nam przypadła do gustu).



Przepis i ciasteczka zawdzięczamy mojej córce. Znalazła przepis Raveeny Oberoi z jej książki "Just moments".  Już żałuję, że jej nie mam :). Ciasteczka są pyszne. Warte grzechu i oponki w pasie. Odchudzać się będę jutro...

poniedziałek, 18 maja 2020

Herbatka z mniszka

Mniszek lekarski.
Może byś pozbierała ten mniszek? My tu mamy śliczny trawnik, a u Ciebie już pełno żółtych kwiatów i zaraz nam się porozsiewa...
No to zbieramy z małżem. Kwiatki i pączki. Bo rzeczywiście rozsiewa się łatwo, pełno go dookoła. Od czasu do czasu mamy wyrzuty sumienia, gdy po raz kolejny przepędzamy jakiegoś zapylacza.  Przecież zapylacze mają trudno, są zagrożone, lubimy je i się martwimy... Wprawdzie kwiatów nie wyrzucamy, ale pewnie zaraz zaczniemy. 
No dobrze, zbieramy, może nawet zaczniemy usuwać z korzeniami, będziemy wyrzucać. Co z naszym leniem? Dlaczego daliśmy się wkręcić w takie myślenie? Lubimy bioróżnorodność. Z naszych doświadczeń wynika, że obok mniszka spokojnie sobie rosną inne rośliny i on im bardzo nie przeszkadza.  Wprawdzie ci sąsiedzi od trawnika..., ale na zewnątrz też pełno mniszka (potrafi daleko latać) i tak się im rozsieje. W końcu dlaczego ich sposób widzenia tego, co ważne ma być lepszy niż nasz?

 

Przeczytałam na facebooku rumuńską legendę o tym, jak Pan Bóg stwarzał ziemię i wysłał anioła, żeby zapytał rośliny, jak chcą wyglądać. Wszystkie były zdecydowane tylko mniszek nie. Ubłagał, żeby mu dano dodatkowy dzień na zastanowienie. Rozglądał się mniszek i zobaczył słońce, księżyc i gwiazdy. I chciał być jak one wszystkie. Tak też powiedział aniołowi. I dobry Pan Bóg spełnił jego prośbę.
Zapomnijmy choć na chwilę, że to jest chwast. Czy jego winą jest to, że nie mamy nad nim kontroli. Nie lubimy niepokornych? Spójrzmy, że jest piękny. Jak słońce, księżyc i gwiazdy. 
Zebraliśmy kwiaty i pączki. Wiemy, że rosną tam, gdzie nie ma zanieczyszczeń ani oprysków. Nie wyrzuciliśmy ich. Zrobiłam herbatkę z mniszka. Lubię ją bardzo. Smakuje mi :)


księżyc, czy gwiazdy?


Fermentowana (utleniana) herbatka z mniszka


    składniki:

             dużo kwiatów i pączków mniszka lekarskiego

 Po zebraniu rozłożyć kwiaty i pączki na jakiejś płaskiej powierzchni (mogą to być tace, rozłożona jakaś jasna płachta). Dać im podwiędnąć i pozwolić zaplątanym żyjątkom je opuścić (żyjątka najlepiej troskliwie odnieść tam, gdzie żyją). Ugnieść i upchnąć bardzo ściśle w słoiku. Jak już się wydaje, że cały słoik jest pełen, to jeszcze dołożyć. To naprawdę ważne, żeby wszystko było ugniecione i upchnięte pod samą pokrywkę. Zakręcić. Trzymać w ciepłym miejscu (50 stopni celsjusza) aż sfermentuje. Suszyłam w piekarniku nastawionym na 50 stopni 3 godziny, wyłączyłam go i zostawiłam do ostygnięcia. Potem ten proces powtórzyłam jeszcze raz, ponieważ wydawało mi się po odkręceniu, że mało intensywnie pachnie. Odkręcić. Powinien być przyjemny, dość mocny zapach. Rozłożyć i wysuszyć. Można w suszarce do grzybów.  Niektóre kwiaty zaczynają się zmieniać w dmuchawce - za długo cały proces przebiegał. Nie przejmuję się tym. I tak herbata jest smaczna. Przesypać do puszek, słoików lub drewnianych pudełek. Gotową herbatkę parzyć ok. 10 minut zalewając 1 łyżeczkę suszu szklanką wrzątku. Można też spróbować innego czasu parzenia i innych proporcji. 




Mniszek ma mnóstwo wspaniałych składników. Był stosowany od dawna w ziołolecznictwie. Za dr Różańskim: pomaga na trawienie, odtruwa, dobrze wpływa na wątrobę, pobudza przemianę materii (dobry przy odchudzaniu), obniża poziom cukru we krwi, ma działanie przeciwmiażdzycowe, pomaga znosić napięcie przedmiesiączkowe. Cudo miód
Jest też jednak łyżka dziegciu. Pojawiły się doniesienia, że obserwowano jego niepożądane działania. Dr Różański niestety też twierdzi, że należy być ostrożnym przy nowotworach i infekcjach wirusowych takich jak AIDS czy WZW. To wszystko tyczy się mniszka zebranego i przetworzonego zgodnie z zaleceniami Farmakopei. 


A jak to się ma do tej herbatki? Otóż zupełnie nie wiem, co w niej zostało po procesie, któremu została poddana. Być może całkiem sporo, ale  nikt nie badał ani jej składu ani wpływu leczniczego na człowieka. Proces fermentowania (utleniania) roślin, a potem ich suszenia jest znany od lat. Tak powstaje choćby czarna herbata (zwróćcie uwagę, że ma mnóstwo dobrych właściwości, większość, ale nie wszystkie takie same, jak zielona).
 Ziele i korzeń mniszka należy suszyć w temperaturze nie wyższej niż 40 stopni. Już choćby to świadczy o tym, że nie powstało lekarstwo. Za to jest pyszna. I może jednak trochę pomaga :). (ja tam wierzę, że jak  wk**w hormonalny zdenerwowanie mnie ogarnie, to mnie wycisza ;), poza tym może schudnę...).


Przepis dodaję do akcji:
Jemy chwasty 2020

piątek, 15 maja 2020

Fermentowane herbaty na Dzień Polskiej Niezapominajki

15 maja - Dzień Polskiej Niezapominajki 
Wiecie, tych dni tego i owego jest mnóstwo. Praktycznie codziennie. Dzień skarpetki z lewej nogi, dzień dłubania w nosie - niektóre absurdalne. Mnożą się i mnożą, umniejszają znaczenie Dnia. Nie lubię?
Przeczytałam o Dniu Niezapominajki. Że takie polskie Walentynki. Walentynki jakieś nie moje, a niezapominajka miła, niebieska, swojska. Dopiero później się doczytałam, że wcale nie Walentynki, choć można. Że jeszcze jest Polskiej. I że wcale nie chodzi o Walentynki, tylko o bioróżnorodność. 
Lubię niezapominajki.
Lubię bioróżnorodność.
Zachwyca mnie jeż spotkany na Agrykoli. Łoś biegający za płotem, choć to przecież miasto. Ślaz zaniedbany, który w tym roku znowu się pojawił. Różne latające i zapylające, których nie potrafię nazwać. I przygarnięty pies, który kocha nas miłością bezgraniczną, a my się cieszymy, że już nam ufa. 
Całe bogactwo wokół, które jeszcze jest. 
Chodzę, oglądam, uczę się. Poznaję. Wiem coraz więcej (a propos wiem, wiecie, że 13.05 jest Dzień Wiedźmy - tej która wie? - Wiedźmy też lubię, te dobre :) ). 
Wiem też coraz więcej, co można zjeść. Całe bogactwo. Niezapominajki też, ale na razie nie zamierzam. 



Zastanawiałam się, czy pisać ten post. No bo przecież chyba wszyscy już wiedzą, że można robić fermentowane herbaty. Mam wrażenie, że wokół każdy eksperymentuje utleniając to, co mu wpadnie w ręce i sprawdzając, czy smaczne.
Jednak napiszę. Co więcej będę tu wracać i uzupełniać. Taka rozwijająca się instrukcja. Też dla mnie, żeby nie zapomnieć. 

Fermentowana herbata:


  • wybrać i zebrać roślinę. Koniecznie musi być jadalna. W Polsce rosną rośliny, których spożycie może zrobić krzywdę. I koniecznie tylko tyle zebrać, ile jest potrzebne. Nie marnujmy.
  • rozłożyć, żeby lekko podwiędła i żeby wyszły z niej różne żyjątka
  • zrolować, rozdrobnić, zgnieść, przepuścić przez maszynkę (wyjdzie herbata granulowana), podobno można też przemrozić - słowem lekko sponiewierać
  • ściśle upchnąć w słoiku. Naprawdę ściśle: ja upycham tak, że się już nic nie zmieści, potem dokładam jeszcze trochę, dopycham i dopiero zakręcam
  • ogrzać do ok. 50 stopni. Można w piekarniku przez parę godzin, można w nagrzanym samochodzie zawinięte w ciemny materiał, można w zmywarce (trzeba się upewnić, czy słoik jest szczelny). Preferuję piekarnik (ale innych sposobów nie wypróbowałam, więc tak naprawdę nie wiem, jak się sprawują)
  • odkręcić i sprawdzić, jak pachnie. Jeśli fajnie, to zakończyć grzanie. Jeśli słabo, to można jeszcze pogrzać. Jeśli zapach zaczyna przypominać kompost - cóż, wyrzucić. To nie musi świadczyć, że roślina się nie nadaje. Raczej, że zrobiliśmy jakiś błąd. Czasami zmienia się też kolor. Lilak w słoiku robi się biały, to znak, że trzeba skończyć etap grzania (podczas suszenia zbrązowieje)
  • wyjąć, rozłożyć, wysuszyć. Suszyć można po prostu, można w suszarce do grzybów. Można też podobno w wysokiej temperaturze.
  • przełożyć do puszki, słoja, drewnianego pudełka i zostawić. Tu jeszcze trwa proces fermentacji, dochodzi. Może to trwać do roku.
  • wypróbować. Można parzyć krótko lub dłużej. Można mieszać z innymi herbatami fermentowanymi albo z suszonymi ziołami, kwiatami, owocami, skórkami cytrusów. To naprawdę może być fajna zabawa i odkrywanie aromatów i smaków. 

Fermentowanie herbaty to wcale nie fermentacja. To utlenianie zachodzące we wnętrzu. Mądrzy ludzie twierdzą, że rodzaj autolizy, czyli wstępnego rozkładu (bosz, brzmi zniechęcająco). Podobno taki proces ułatwia strawienie czyli przyswajanie. Można fermentować rośliny o właściwościach leczniczych. Część jest zbadana (np. całkiem sporo wiadomo o właściwościach herbaty czarnej - czyli fermentowanej a właściwie utlenianej i herbaty zielonej. Nie wiem, czy inne rośliny po fermentacji mają właściwości lecznicze. Nie o to w tym procesie chodzi. Chodzi o smak, radość, odkrywanie. 




Warto fermentować, czyli wypróbowałam:


  • lilak pospolity powszechnie nazywany bzem. Ususzony ma goryczkę, która znika jeśli się go podda fermentacji. Niektórzy twierdzą, że staje się karmelowy. Ja bym tak nie określiła, ale jest smaczny.
  • młode listki, pączki i kwiatki dzikiej gruszy. Chyba najpiękniej pachnąca herbatka
  • młode listki klonu 
  • kwiaty i liście czeremchy pospolitej. Po fermentacji mają silny aromat migdałowy. Kwiaty wyszły delikatniejsze, liście pachniały mocno. Dla mnie za mocno. Wymieszałam je z różnymi ususzonymi i fermentowanymi roślinkami i wyszła nasza najsmaczniejsza jak dotąd herbata. To ta na zdjęciu powyżej.
  • pączki i kwiaty mniszka lekarskiego - niedługo o niej napiszę


Niezapominajka i bioróżnorodność :)



Tu parę miejsc, w których jest mowa o herbatach fermentowanych i do których warto zajrzeć: 
https://www.facebook.com/obliczagruzji/videos/1066992843368446

poniedziałek, 11 maja 2020

Gdy wieje wiatr historii...


"Gdy wieje wiatr historii,
ludziom jak pięknym ptakom
rosną skrzydła, natomiast
trzęsą się portki pętakom."


 Pisał mistrz Ildefons w "Balladzie o trzęsących się portkach"...


"Gdy wieją wichry zmian, jedni budują mury, inni budują wiatraki."


Mawiali mądrzy Chińczycy. 

I tak sobie myślę, że boję się trzęsących portek i murów. 

Że chciałabym, żeby ludzie mieli skrzydła i budowali wiatraki. 

Żeby byli wielcy i skromni.
Żeby zauważali innych, otaczali ich troską i uwagą.
Żebyśmy akceptowali inność i byli akceptowani.
Żeby odwaga wygrywała z tchórzostwem.
Żeby małość i egoizm nie były w cenie.
Żebyśmy dzielili się...
 kromką chleba
 zakwasem
 dobrocią
 uśmiechem

 albo bułeczką...


Szybkie bułeczki na kefirze

składniki na 8 bułeczek:

  • 440g kefiru
  • 200g mąki pszennej chlebowej (albo uniwersalnej)
  • 140g mąki pszennej razowej
  • 100g mąki żytniej chlebowej
  • 4 łyżeczki proszku do pieczenia
  • 3/4 łyżeczki soli
  • ew. trochę mleka (może też być woda) i sezam lub mak do posypania
Piekarnik rozgrzać do 190 stopni (najlepiej z kamieniem w środku).
Do miski wlać kefir. Wsypać proszek do pieczenia i sól. Zważyć mąki i dodać. Wyrobić szybko ciasto. Będzie się lepić, więc lepiej to robić mikserem, maszyną itp. Powinno nie być gęste, raczej luźne, jak na ciasto na pieczywo.
Wyłożyć na stolnicę podsypaną mąką, podzielić na 8 części i uformować bułki. Można posmarować po wierzchu mlekiem lub wodą i posypać sezamem lub makiem.
Włożyć do rozgrzanego pieca.
Piec ok. 20 minut. 
Sprawdzić, czy są upieczone pukając w spód. Jak będzie głuchy odgłos, to wyjąć. Jak nie, to dopiec. Studzić na kratce.

Nie należy ulegać pokusie dodania dużo więcej mąki (tu niestety warto posłużyć się swoim doświadczeniem: kefir kefirowi nierówny - mój jest w miarę gęsty, robiony w domu, mąki również różnie się zachowują). Ciasto powinno być w miarę luźne, niestety też się mocno lepi. Największa trudność, to podzielenie go na części i uformowanie bułek. Robię to podsypując obficie mąką i posługując się nożem do porcjowania ciasta (takim prostokątem ze stali). Niestety, gdy doda się za dużo mąki, wychodzą twarde i dużo mniej smaczne.
Można też uformować bajgle/obwarzanki. Może to nawet prościej. Robi się z ciasta wałek i formuje z niego okrąg sklejając końce.
Bułeczki układam na desce na papierze do pieczenia i z nim zsuwam na rozgrzany kamień do pizzy w piekarniku.


Można je upiec też z innych mąk. Piekłam po prostu z pszennej chlebowej (720, ale uniwersalna 650 też będzie dobra). Wtedy jednak dodałam mniej kefiru - 400 g, mąki 440g. Inne składniki bez zmiany.
Piekłam też bezglutenowe z mąki kukurydzianej (300g), mąki z ciecierzycy(140g) i dwóch łyżek siemienia lnianego zalanego wrzątkiem (50 ml) i przestudzonego (siemie dla kleistości, nie ma wszak glutenu z pszenicy ani śluz z żyta). No cóż. Były zjadliwe. Stanowczo nie do powtarzania. Mimo że surowe ciasto zostawiłam bardzo luźne - praktycznie prawie nie formowałam bułeczek, bo się nie dało - wyszły mocno zbite. W smaku też chyba mąka z ciecierzycy za bardzo dominowała.. Wersja bezglutenowa wymaga dopracowania.
Te bułeczki są delikatne, inne niż drożdżowe, ale bardzo smaczne. Szybko znikają w naszych brzuchach.


Dzielę się zakwasem i grzybkiem kefirowym. Lokalnie. Lata temu zamieściłam swoje namiary na Zakwasowej mapie Polski. Czasami ktoś się odzywa :).

poniedziałek, 4 maja 2020

A może jednak powrót...

Wiecie ile to już lat?
Strasznie dużo.
Strasznie długo nie pisałam.
Wszystko się zmieniło?
Blogger pewnie ma mnóstwo nowych funkcji...
A może się przerzucić na jakąś inną technologię?
Tyle pytań i wątpliwości....


Tyle lat już nie pisałam.
Ale zaglądam. Nawet złapałam się na tym, że czasami jestem zła, że nie ma jakiegoś przepisu na blogu. Bo przecież łatwiej znaleźć niż w moich rozrastających się notatnikach.

Tęskniłam. Tak troszkę.
Bo prowadzenie blogu zajmowało czas, ale też mobilizowało do działania.
Do przemyśleń, ubrań w słowa wspomnień i myśli, odczuć.
Zapisuje się na nim chwile (przynajmniej ja to robię). Oczywiście, że jak zaglądam, to głównie po przepis. Ale też czasami podczytuję. I czasem jest olśnienie: jej, tak było, ulotna chwila uciekła, ale tu została. Miła i dobra, budząca dobre uczucia.

Powrót bo?
Bo zostałam zatrzymana w biegu codziennym. Schowana do domu. Nawet las chcieli mi kazać oglądać z daleka, ale im się nie udało, bo jest prywatny i do niego mogłam wejść.
Las nie mój, nawet nie wiem czyj dokładnie. Inni nie wiedzą, że prywatny, więc opustoszał bardziej niż zwykle. Ludzi w nim nie ma, za to zaczęły się pojawiać zwierzęta. Dzik popatrzył mi w oczy i zdecydował się odwrócić - uff. Zając przemknął. Sarna się pojawiła. Sarna? W mieście? Nie w centrum, na przedmieściach, ale sarna???
Takie zatrzymanie czasem łatwe nie jest. Bo jest czas na myśli, strachy, demony, obawy, co to będzie. Na nie chce mi się, nie mam siły. Na piżamę nocną i piżamę dzienną (no może dres). Bo wyrzucono nas ze strefy komfortu, granych ról i włożonych masek. I trzeba się skonfrontować ze sobą...

Przepis nie jest mój. Nie jest też łatwy ani szybki. Medytacyjny powiedziałabym.
Akurat na czas izolacji i siedzenia w domu. Na czas, gdy trzeba wyciszyć rozbuchane emocje.
Bo wymaga starań, zegarka, bo robienie rozciągnięte jest na parę dni.
Chleb.
Nie trzeba do niego drożdży ani zakwasu.
Potrzeba staranności, uwagi i cierpliwości.
Warto.
Jest genialny...


Chleb pszenno-orkiszowy na zaczynie kefirowym

Składniki:

  • Zaczyn:
    • kefir 100g (mleczny, aktywny)
    • mąka pszenna chlebowa 60g
  • Chleb:
    •  zaczyn
    • mąka orkiszowa 300g
    • mąka pszenna chlebowa 700g
    • mielona kozieradka 15g
    • sól 23g
    • woda 750g
Właściwie wszystkie składniki powinny być w temperaturze pokojowej (a nawet trochę wyższej: 25-27° Celsjusza).
Zaczyn:
Wymieszać 50g kefiru z 30g mąki. Przykryć. Zostawić w temperaturze pokojowej na 12h. Powinno być widać bąble. Dodać 50g kefiru i 30g mąki, wymieszać i ponownie zostawić na 12h. Po tym czasie powinno być widać, że zaczyn pracuje.
Zaczyn dokładnie rozpuścić w 700g ciepłej wody (temperatura pokojowa). Dodać 300g mąki orkiszowej, 700g  mąki pszennej chlebowej i 15g mielonej kozieradki. Dokładnie wymieszać, przykryć i odstawić na 30-40 minut.
Dodać 23g soli i 50g wody. Wyrobić dokładnie gładkie ciasto, które z łatwością odchodzi od miski. Zrobić z niego kulkę, naoliwić, włożyć do naoliwionego naczynia i zostawić do wyrośnięcia w temp. pokojowej aż podwoi objętość (trwa to ok. 8h). W tym czasie 4 razy składać (co godzinę, ma to zająć połowę czasu wyrastania). 
Gdy ciasto już będzie wyrośnięte, podzielić na 2-3 części (zależy ile i jak duże bochenki chcecie otrzymać) i wstępnie uformować kulki. Położyć złączeniem do góry, posypać mąką, nakryć lnianą ścierką i zostawić na 30-40 minut.
Uformować bochenki. Przełożyć do koszyków do wyrastania wysypanych mąką bezglutenową (ja wkładam do koszyków lniane ścierki, wysypuję mąką kukurydzianą, wkładam bochenki i przykrywam je wystającymi częściami ścierki). Włożyć do lodówki na 18-24h.
Rozgrzać do ok. 230 stopni piekarnik z kamieniem do pizzy, garnkiem żeliwnym, ceramicznym - co kto ma i lubi używać do pieczenia chleba. Do rozgrzanego włożyć chleb. Piec 15 minut w 220-230 stopniach, następnie kolejne 15 minut w 190 stopniach. Sprawdzić, czy upieczony pukając w spód - jeśli jest głuchy odgłos, to wyjąć. Jeśli nie, to dopiec. Wystudzić na kratce. 


Kefir powinien zawierać żywe bakterie, bo inaczej zaczyn nie zacznie pracować. Ja korzystam z gęstego, który robię w domu z mleka i grzybka kefirowego. Po zmieszaniu kefiru i mąki nie jest tego dużo i jest raczej gęste. 
Kozieradka nie dominuje, ale podkręca smak. Można ją pominąć, warto jednak dodać (raz jej nie miałam, dodałam mieloną kolendrę i chleb też był bardzo dobry - domownicy praktycznie nie zauważyli różnicy, mnie smakuje bardziej z kozieradką). 15g drobno mielonej kozieradki to ok. 20 ml (czyli 1 łyżka miarkowa i 1 łyżeczka inaczej 4 łyżeczki). 23g soli to 3,5 łyżeczki miarkowej czyli 17,5ml (użyłam zwykłej drobnej soli).
Autor przepisu używa mąki orkiszowej razowej, ja użyłam zwykłej, bo taką miałam. Chleb z mąką orkiszową razową jeszcze przede mną :).
Wyrobione gładkie ciasto ma się nie lepić do rąk. Jeśli macie doświadczenie, to wiecie, że następuje taki moment podczas wyrabiania, gdy gluten zaczyna pracować i ciasto się zmienia. Zaczyna odstawać od miski i rąk, staje się elastyczne. Jak się je uciśnie,  to palec nie robi dziury, tylko wgłębienie, które po chwili zanika.  Wyrabiać można jak najbardziej maszynowo. Trwa to dobrą chwilę mimo pierwszego etapu autolizy (czyli odstawienia ciasta jeszcze bez soli na odpoczynek -  autoliza skraca czas potrzebny do wyrobienia chleba).
Mój chleb podwoił swoją objętość w czasie krótszym niż 8 godzin. Być może to wpłynęło na tę dziurojaskinię na zdjęciach - trochę jej zapobiega nacięcie bochenków przed włożeniem do pieca. Myślę, że w związku z tym powinnam składać częściej niż co godzinę. Składanie to złożenie chleba dwa razy wzdłuż jednej krawędzi i dwa razy wzdłuż drugiej. Ja to robię w misce, w której wyrasta. Kiedyś piekarze po prostu przebijali rosnące ciasto trzonkiem drewnianej łyżki, żeby je odgazować - składanie okazało się skuteczniejsze, chleb wychodzi lepszy.
Temperatura pieczenia - to zależy od piekarnika i termometru. Mam wrażenie, że w moim wystarcza mniejsza temperatura niż w innych. To też trzeba zaobserwować. Jak za wysoka temperatura i duże bochenki, to chleb się nie dopieka w środku, a skórka jest przepieczona. Ja piekłam z termoobiegiem, na kamieniu rozgrzanym wcześniej w piekarniku.
Wszystkie te czary mary z kolejnymi etapami, odstawianiem na odpoczynek, składaniem itp bardzo wpływają na smak i konsystencję chleba, nie warto ich pomijać.



To nie jest przepis dobry do rozpoczynania przygody z pieczeniem chlebów. Jest dużo łatwiejszych przepisów. Jak choćby emigrant. No chyba że ktoś ma wrodzone zdolności albo szczęście początkującego. Przepis wymyślił Piotr Lesnianski i umieścił na facebookowej grupie Fermentujemy rośliny. Sięgnęłam po niego, bo i tak siedziałam w domu. Ze świadomością, że nie jestem w stanie przewidzieć dokładnie, kiedy będę musiała coś zrobić przy tym chlebie, bo akurat minie kolejny etap. Ot tak, z ciekawości co wyjdzie. Wyszło wspaniale mimo moich niedociągnięć. 

Chylę czoła przed wiedzą autora i jego doświadczeniem - przede mną jeszcze mnóstwo uczenia się, choć wydawało mi się, że całkiem dobrze umiem piec chleby. Zajrzałam nawet do cegły Hamelmana "Chleb" i zaczęłam zgłębiać teorię ich pieczenia. Jeszcze ją pozgłębiam :D. Na razie wiem trochę więcej na temat chlebów, procesów, jakie zachodzą podczas ich przygotowywania i na temat tego, czego nie wiem.

Jak widać, nie wszystko mi tym razem wyszło tak, jak chciałam - te piękne dziurojaskinie :)!  Wcześniejsze bochenki wychodziły bez nich - to złośliwość chochlika, który skądś się dowiedział, że zamierzam robić zdjęcia. Chleb i tak został zjedzony do ostatniego okruszka. Każdy, kto dostał go do spróbowania, był nim zachwycony.







Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...