Jako dziecko podczas Wigilii jadałam tylko wigilijną bułkę z makiem i masłem, zupę grzybową ze smażonymi uszkami i czekoladę z "bakalii", czyli talerza z orzechami, cukierkami i czekoladkami, który przygotowywała moja mama. Jeszcze piernik mi smakował. I to by było na tyle. Śledzie, ryby, ale i kisiel żurawinowy, mleczko makowe ze śliżykami i kompot z suszu mogły nie istnieć. Wdrukowały mi się jednak w pamięć i na Wigilię muszą być ;). Moje dzieci raczej ich nie ruszają, ja też zadowalam się małą ilością, ale na szczęście są inni chętni, a poza tym nie psują się szybko.
Niestety nie istnieją zeszyty moich przodkiń z tak prostymi przepisami, jak kompot z suszu lub kisiel żurawinowy. Co więcej, wzięta na spytki moja mama wykręciła się przepisem zgrubnym z wieloma frazami "na oko" ;). A to przecież od niej nauczyłam się, że "na oko, to chłop w szpitalu umarł"! Musiałam, mimo pewnej niechęci do tych dań, na szczęście mijającej z wiekiem, jakoś ich próbować, bo pamiętałam ich smak. I o ile kompot z suszu mojej rodzicielki jest dla mnie za bardzo "wędzony" i wprowadziłam w nim pewne zmiany, o tyle kisiel próbowałam odtworzyć dokładnie. Pojawiają się co roku na naszym stole, porządnie schłodzone, bo takie smakują najlepiej. Są częścią tradycji. Ciekawe czy na stołach moich dzieci też będą się pojawiać?
Gdy pierwszy raz ugotowałam kompot z suszu, poczułam się mocno zaskoczona, bo... mi smakował. Mimo, że użyłam prawdziwych, polskich wędzonych śliwek z pestką. Okazał się lekko kwaskowaty, pełen aromatu i smaku, z lekką tylko nutą wędzonego smaku.
Zapisałam proporcje i jestem z tego powodu bardzo zadowolona. Teraz gotowanie kompotu jest banalnie proste, tylko trzeba o nim pamiętać odpowiednio wcześnie. Gorący kompot z suszu to nieporozumienie.
Wigilijny kompot z suszonych owoców
Składniki:
- 1/2 kg śliwek suszonych z pestką
- 8 łyżek cukru
- 1 kawałek cynamonu
- 4-5 goździków
- 1 anyż gwiaździsty
- cienko (bez albedo) obrana skórka z jednej cytryny
- woda
Kompot zaczynam przygotowywać dwa dni przed Wigilią wieczorem. Myję śliwki, wkładam do garnka, w którym będą się gotowały i zalewam wodą. Tak 1/2 do centymetra ponad owoce. Odstawiam. Muszą postać co najmniej przez noc, u mnie zazwyczaj koło doby. W wieczór poprzedzający wigilię wrzucam do niego przyprawy, skórkę z cytryny i cukier. Gotuję na maleńkim ogniu przez ok. 15 minut. Odstawiam do wystudzenia. Przecedzam. Wybieram część najładniejszych śliwek, wkładam do kompotu. Chłodzę. Powinien być naprawdę zimny.
W tym roku mój kompot przeszedł lekką modyfikację. Ponieważ udało mi się kupić suszone owoce nie wędzone (kompot mojej mamy, jak dla mnie, ma za dużo smaku wędzonego, którego nabywa poprzez dodanie gruszek i jabłek), to oddzielnie zalałam wodą po sporej garści fig, jabłek, gruszek i niesiarkowanych (ciemnych) moreli. Też zostawiłam je na noc, też dodałam cynamon i goździki i gotowałam ok. 15 minut. Nie słodziłam, nie było takiej potrzeby. Połączyłam wywary - kompot wyszedł pyszny.
Owoce zjedliśmy ze smakiem i jogurtem z cynamonem. Były bardzo dobre, a w połączeniu z pestkami granatu - bardzo malownicze.
Jeśli używacie śliwek bez pestek, to czas gotowania należy skrócić, bo się rozgotują. Nie należy z nimi gotować też innych owoców, bo wychodzi mało apetyczna pulpa. Kompot wprawdzie jest smaczny, ale owoce w nim nie są już takie apetyczne, jakby mogły być.
A na dworze niestety dalej raczej przedwiośnie niż zima...
Jeszcze nigdy nie zdecydowałam się na wegetariańskie święta. Na Wigilii pojawiają się ryby - śledzie i w galarecie. Ale karp już nie. Zamiast niego były pierogi. Niestety nie udaje mi się przygotować tyle jedzenia, żeby nie zostało. Choć może to dobrze, jemy w kolejne dni świąt. Nie ma u nas pieczystego. W tym roku były zupy, uszka i pierogi z Wigilii. Może trochę jednak do wegetariańskich świąt dążymy. Dlatego też bliska wydała mi się akcja: