Jak byłam mała, to... Nie mogę powiedzieć, że nie było dużo słodyczy. Nawet w okresie kartek na cukier w moim domu były. Cud, że nie toczyłam się niczym pączek, co więcej - nawet nie miałam nadwagi. Może dlatego, że trzeba było je zrobić w domu, a co za tym idzie, nie były dostępne w nadmiarze.
Czasami kupowało się kokosanki. W cukierni. Nieczęsto. Nie pamiętam, czy z powodu ich ceny, czy raczej braku dostępności. Były pyszne. Potrafiłabym ich zjeść całkiem sporo. Zawsze miałam z nimi związane uczucie niedosytu.
Zaczęłam gotować, potem piec. Wspomnienie kokosanek kusiło, by odtworzyć przepis, by zrobić je w domu. Takie, jak z cukierni. Próbowałam, szukałam i... wychodziły smaczne, ale nie do końca to samo. Właściwie straciłam nadzieję. Przestałam próbować.
Zrobiłam ajerkoniak i znowu zostało mi mnóstwo białek. Wpadł mi w oko przepis Pawła Małeckiego na kokosanki. Zmniejszyłam tylko ilość cukru (bardzo zmniejszyłam, i tak wyszły słodkie). W jakim szoku byłam, gdy odnalazłam zapamiętany smak z dzieciństwa! Wystarczyło tylko składniki wymieszać w misce trzymanej na parze...
Kokosanki
- 5 białek (ze średnich jajek)
- 9 łyżek cukru (ok. 130 g)
- 1 łyżka cukru z wanilią
- 200 g wiórków kokosowych
Piekarnik rozgrzać do 170 stopni (z termoobiegiem, bez do 180).
Blachę wyłożyć papierem do pieczenia (bądź matą silikonową) i łyżką układać na niej porcje masy (można też włożyć do rękawa i fantazyjnie wyciskać). Piec ok. 12-16 minut do lekkiego przyrumienienia. Studzić na kratce. Najlepsze tego samego dnia, ale można też przechowywać parę dni w puszce (troszkę gorsze, ale i tak nikt nimi nie gardzi ;) ).
Wyszło mi 30 sporych kokosanek.
Mam jeszcze jedno marzenie smaku z dzieciństwa. Ciasteczka z ciasta makaronikowego z kremem orzechowym i polewą czekoladową. Coś pysznego. Myślę, że nie odtworzę, bo wspomnienie już za bardzo się zatarło. Będę gonić krółiczka i nigdy go nie złapię. A może to o to chodzi? Żeby gonić? No ale ciastka?!!!