środa, 28 listopada 2012

Terrina z łososia z nutą suszonych żurawin.


Ta terrina jest jak muzyka... 
Skoro jest z nutą, prawda? Napisałam tytuł i wyszedł mi trochę taki, jakich nie znoszę w menu restauracyjnym. "Wzgórki z kaszy zwieńczone wierzchołkami z musu borowikowego". Brzmi dobrze? Dla mnie pretensjonalnie i mało apetycznie.
To jakoś inaczej: terrina z łososia z dodatkiem suszonej żurawiny. Teraz lepiej? Nie powiedziałabym.
To może jeszcze inaczej: łosoś  w niej jest ważny, jego smak dominuje, jest wyraźny. Ale ważna jest też żurawina. Lekko słodko-kwaśna. Jej smak też jest nie do pominięcia, ale dużo słabszy niż łososia. Może ta nuta nie jest taka zła? Dużo gorsza by była: "Łososiowa terrina z żurawinowym zefirkiem", prawda?
Ćwiczenie z nazewnictwa dało rezultat "Terrina z łososia z akcentem z suszonych żurawin". Lepiej? No nie wiem.
Poddaję się. Jest smaczna. Bardzo ją lubię. Sama wymyśliłam przepis, gdy po jakimś przyjęciu przygotowałam dużo za dużo jedzenia i zostałam z pieczonym łososiem w ilościach przez nas nieprzejadalnych. Wyrzucić? Nie. Lepiej przerobić i zjeść ze smakiem :).
Nazwa rzecz wtórna,  w sumie też  jest akceptowalna (zwłaszcza w porównaniu z zefirkiem):


Terrina z łososia z nutą suszonych żurawin

składniki na foremkę o wymiarach ok. 8,5cm x 20 cm x 5,5 cm: 
  • 300 g filetu z łososia
  • średnia cebula
  • 100 ml bułki tartej
  • 400 ml śmietanki 30%
  • 1 białko
  • 1 łyżka pasty paprykowej lub ajwaru (można pominąć)
  • 2 łyżki suszonych żurawin + do dekoracji
  • 1/2 łyżeczki soli + do posolenia łososia
  • 3 szczypty pieprzu
  • 1 łyżka masła
  • ew. olej do smażenia łososia
Łososia umyć, osuszyć, posolić i popieprzyć. Usmażyć z obu stron po 3 minuty lub upiec przez 10 minut w nagrzanym do 180 stopni piekarniku. Wystudzić.
Oddzielić od skóry (którą wyrzucić).
Piekarnik rozgrzać do 190 stopni ustawiając na dolnej półce blachę z wodą.
Cebulę obrać, posiekać, zeszklić na rozgrzanym na patelni maśle. Wystudzić.
Bułkę tartą wymieszać w 100 ml  śmietanki.
2 łyżki żurawiny zmiksować na drobne kawałeczki.
Łososia zmielić w malakserze z cebulą. Dodać bułkę w śmietance, białko, sól, pieprz, pastę paprykową i zmiksowaną żurawinę. Dobrze wymieszać.
300 ml śmietanki ubić. Delikatnie połączyć z masą. W foremce na dole ułożyć żurawinę do dekoracji. Delikatnie ułożyć na niej masę. Wstawić do blachy z wodą w gorącym piekarniku (woda powinna sięgać mniej więcej do wysokości 2/3 foremki). Piec ustawiając grzanie dolne ok. 1 i 1/2 godziny aż nóż włożony w terrinę będzie suchy. Gdy wierzch zacznie wyglądać na za bardzo już spieczony, można przykryć go folią aluminiową. Wystudzić.


Terrinę można mrozić... przed upieczeniem, jeśli zrobi jej się za dużo. Kupuję jednorazowe foremki, nakładam przygotowaną masę i mrożę. Potem wyjmuję, daję jej rozmarznąć i piekę. Pyszna jest. Wcale nie czuć, że miała kontakt z zamrażarką. Czasem wręcz z premedytacją przygotowuję jej więcej i na przykład przed jakąś imprezą mam mniej roboty. Bo piecze się już w zasadzie sama.
Można ją jeść na zimno, można podgrzać - jest wtedy świetnym daniem obiadowym.

Wielkie Święto Żurawiny 2012

niedziela, 25 listopada 2012

Krajanka piernikowa Bajaderki na 1. urodziny.

Mój pierwszy rok z blogowaniem minął. 
Och, na pewno nauczyłam się mnóstwa rzeczy. I jest dużo, których bym się chciała nauczyć. Poznałam (przynajmniej wirtualnie) nowe, fajne osoby. Miałam radości związane z blogiem, ale też uczucia porażki. Sukcesy (czasami dla mnie zaskakujące) i popełniałam błędy. Tak się zastanawiam, czy chciałam rzucić pisanie blogu? Chyba nie. Raczej ogarniała mnie frustracja, że nie nadążam ze wszystkim, na co mam pomysły. Też niepewność, czy to co wymyśliłam, będzie się Wam podobać. 
Bo piszę ten blog dla siebie, dla swojej satysfakcji, ale wynikającej z tego, że ktoś na niego zagląda, że komuś się podoba, że może skorzysta z przepisu albo się uśmiechnie. To ważne, mieć coś swojego, co napędza do działania, powoduje, że chcę coś w sobie udoskonalić. 
Dalej nie potrafię do końca odpowiedzieć na pytanie: po co mi to. A już na pewno nie wiem, w jakim celu. Te pytania pojawiają się od początku mojej przygody i sama nie wiem, czy boję się podrążyć i sobie na nie odpowiedzieć, czy rzeczywiście nie umiem. 


Myślałam, że nie będę obchodzić rocznic blogu. Bo niby dlaczego nie jedenastomiesięcznic? Albo trzyletnic? Z drugiej strony to fajny pretekst do stworzenia blogowej tradycji: co roku, w okolicach 25 listopada będzie się pojawiał przepis na coś pysznego. Nie zawsze tort :).
 W tym roku chciałam Wam przypomnieć/pokazać krajankę piernikową Bajaderki. Bo jest tego warta. Bo zdążycie ją zrobić,żeby była akurat na Święta. Już osoba autorki obiecuje smakowitość wielką. Wierzcie, jest to jeden z lepszych przepisów, które od niej przejęłam. 



Krajanka piernikowa Bajaderki
 składniki:
  • ciasto:
    • 3 i 1/3 szklanki mąki
    • 1 łyżeczka sody oczyszczonej
    • 1 łyżeczka proszku do pieczenia
    • 1 łyżka cynamonu
    • 1 łyżeczka kardamonu
    • 1 łyżeczka imbiru
    • 1/2 łyżeczki gałki muszkatołowej
    • 1/2 łyżeczki goździków
    • 1/4 łyżeczki pieprzu
    • 1/4 łyżeczki ziela angielskiego
    • szczypta soli
    • 1/2 szklanki (180 g) miodu
    • 1/2 szklanki cukru
    • 125 g masła
    • 1 jajo
  • przekładanie marcepanowe
    • 225 g marcepanu
    • 1/4 szklanki cukru
    • 2 żółtka
    • 1/3 szklanki mąki
    • 1 łyżka mleka
    • 1 łyżka soku z pomarańczy
    • 1 łyżka soku z cytryny
    • ew. 1 łyżeczka ekstraktu migdałowego
  • powidła śliwkowe (ok. 1 słoik 300 ml)
  • lukier:
    • 1 szklanka cukru pudru
    • 3 łyżki koniaku lub brandy
Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni (z termoobiegiem, bez niego do 190 stopni).
Macepan rozetrzeć ze wszystkimi składnikami (robię to w malakserze) i odstawić.
Mąkę wymieszać z proszkiem, sodą i solą.
W dość dużym garnku rozgrzać masło z miodem i cukrem (do rozpuszczenia tego ostatniego - nie zagotować). Zdjąć z ognia. Dodać przyprawy korzenne, dobrze wymieszać. Dodać mieszając partiami mąkę. Lekko przestudzić. Dodać jajko, dobrze wymieszać. Dotychczas potrzebny był rondel i łyżka. Teraz przełożyć ciasto na stolnicę (ew. lekko podsypać mąką), wyrobić, przekroić na dwie części i jeszcze ciepłe rozwałkować na prostokąt mniej więcej o wymiarach 24 x 32 cm. Najpierw pierwszą część. Dużą płaską blachę wyłożyć papierem do pieczenia lub matą silikonową. Położyć na niej pierwszy kawałek ciasta. Rozsmarować na nim przekładanie marcepanowe zachowując mniej więcej 1 cm margines. Na masie marcepanowej rozsmarować powidła. Rozwałkować drugą część ciasta na taki sam prostokąt. Przykryć ciasto z przekładaniem. Docisnąć dookoła zlepiając brzegi. Piec ok. 25-30 minut. Pod koniec pieczenia rozetrzeć cukier z koniakiem. Wyjąć ciasto z piekarnika i jeszcze gorące posmarować lukrem. Zostawić odkryte na co najmniej 8 godzin (najlepiej na noc?). Następnego dnia pokroić na małe kwadraciki o boku 2-3cm. Brzegi zjeść od razu, resztę włożyć do puszki wyłożonej pergaminem. Odłożyć na 2-3 tygodnie (naprawdę po tym czasie jest jeszcze lepsza niż od razu).


Krajanka nigdy mi się nie zepsuła (chyba jej rekord to 5 tygodni - musiałam ją dobrze schować, że się nikt nie dobrał i nie wyjadł ;) ), ale przechowuję ją w spiżarce (gdzie jest zimnej niż w pozostałej części domu). Zdarzyło mi się zapomnieć przełożyć ją powidłami - sami nie wiemy, czy nie była lepsza. Zdarza mi się robić po prostu dwie - jedną z powidłami, drugą tylko z masą marcepanową. Na niej można ułożyć skórkę pomarańczową, orzechy, rodzynki lub na przykład suszoną żurawinę. Co komu w duszy gra.

Wszystkie przyprawy wymienione w przepisie występują w postaci mielonej (np. goździki rozcieram w moździerzu i odmierzam już rozdrobnione).


 Z krajanką dołączam się do Korzennego Tygodnia Ptasi:

 

Krajanka jest cudem pyszności, ma w sobie miód i cynamon:

  Cud, miód i cynamon

Krajanka Bajaderki - w przepisie powyżej zmniejszyłam ilość cukru w stosunku do orginału.

czwartek, 22 listopada 2012

Łosoś w sosie z zielonego pieprzu

Łososia w sosie z zielonego pieprzu jadłam na pewnym sylwestrze. Czułam się na nim trochę jak Kopciuszek. Kupiłam sobie z tej okazji pierwszą od lat sukienkę. Do dziś pamiętam: była zielona, krzywo skrojona, z przeceny w India Shop. I tak wydałam na nią ogromne dla mnie wtedy pieniądze. Bosz, jaka piękna i elegancka się sobie wydawałam :). Jakby dobra wróżka, matka chrzestna machnęła swoją różdżką i ubrała mnie w najśliczniejszą kreację.
W drzwiach powitał mnie gospodarz, pokazał co i jak i powiedział, że drinki serwuje barman Narcyz. Nie zmyślam. Naprawdę! Tak należało się do niego zwracać. Barman jak się nazywał, tak i wyglądał. Normalnie najfajniesze ciacho z wypasionej kawiarenki. Umarłam z wrażenia. 
A potem umarłam z rozkoszy próbując łososia w sosie z zielonego pieprzu. Coś niesamowitego. Pysznego. Zaraz zresztą się skończył, a ja zostałam ze wspomnieniem smaku, nazwą i niczym więcej. Przepis był dla mnie nie do zdobycia. Musiałam spróbować go odtworzyć. 
Łatwo nie było. Wiele podejść i porażek. Nie to, że niejadalnych, ale takich sobie. Wiele czytania przepisów na sosy. Wiele prób. 
Nie pamiętam już smaku łososia w sosie z zielonego pieprzu z kopciuszkowego sylwestra. To było dawno  i nieprawda. Trochę w innym życiu. Jedno wiem na pewno:

Panie i panowie! Mam zaszczyt zaproponować coś pysznego. Przed Państwem


Łosoś w sosie z zielonego pieprzu

składniki dla 4 osób:
  • 500 g filetu z łososia
  • 6 cebulek szalotek (można zastąpić 3 średnimi zwykłymi)
  • 2 łyżki masła 
  • 1/2 szklanki białego wytrawnego wina (półwytrawne też może być)
  • 2 łyżki brandy
  • 3/4 szklanki bulionu
  • 250 ml śmietanki
  • 3 łyżki marynowanego zielonego pieprzu + parę ziarenek do dekoracji
  • sól
  • świeżo zmielony pieprz
  • olej lub oliwa (ok. 1 łyżka)
Piekarnik rozgrzać do 190 stopni (z termoobiegiem, bez - do 200).
Łososia umyć, osuszyć, posolić i lekko popieprzyć. Żaroodporne naczynie  lub blachę natrzeć leciutko oliwą i położyć filety. Jak piekarnik się rozgrzeje, to piec 10 minut.
W tym czasie cebulę obrać i drobno posiekać. Zeszklić na patelni z rozgrzanym masłem. Zalać bulionem, winem i brandy. Gotować (od czasu do czasu przemieszać) do odparowania połowy płynu. (mniej więcej w tej chwili powinno się wstawić łososia do pieca, albo nawet trochę później).  Pieprz odcedzić i rozdusić (robię to w moździerzu, ale można i łyżką w misce). Ziarna mają być trochę rozklapnięte, ale tylko trochę. Dodać do sosu. Zalać śmietanką. Gotować 5 minut mieszając. Odstawić. Jak trochę ostygnie, to sos miksuję (nie jest to konieczne). Przecedzić do garnka przez sitko starając się przetrzeć trochę cebuli (zagęści sos). To co zostało na sitku wyrzucić. Sos podgrzać nie doprowadzając do wrzenia. Na talerzach ułożyć upieczonego i podzielonego na porcje łososia, polać sosem i ewentualnie udekorować ziarnami zielonego pieprzu.

 
Jest pyszny. Naprawdę. Sos jest ostry. Dla mnie akurat, ale jak ktoś lubi baaardzo ostry, to zawsze można więcej tego pieprzu rozdusić. Podoba mi się pieczony łosoś. Jak nie macie piekarnika, albo nie chcecie go rozgrzewać, to filety można usmażyć (po 2-3 minuty z każdej strony).


Jemy go z pieczonymi ziemniakami. Lub frytkami. Surówkami. Sałatą. Pasuje do niego kasza gryczana. Mi pasuje białe wytrawne wino, ale akurat na winach to ja się nie znam ;).

wtorek, 20 listopada 2012

Pieprzowe orzechy - pebernødder



Będąc młodą studentką miałam koleżankę. Przesympatyczną. Żarty jej się co chwilę trzymały. Kiedyś na prima aprilis upiekła ciasteczka. Siedziała i zajadała ze smakiem. Obok niej druga, też z zadowoloną miną. Częstowały wszystkich, którzy mieli ochotę. Tylko, że miały dwa rodzaje ciasteczek: jedne pod ławką dla siebie, do drugich, tych którymi częstowały dodały pieprzu. I zdziwko. Gryzło się spodziewając się, że to smaczne ciasteczko, a tu... pieprz. Wcale nam to nie pasowało. 


Smak z wiekiem się zmienia. Znaleziony dawno temu w "Kuchni" przepis na duńskie ciasteczka - pieprzowe orzechy od razu mnie zafascynował. Upiekłam i... to było to! Zaskakujące. W pierwszym momemncie typowe słodkie, kruche. A za chwilę... smak pieprzu. Trochę ostry, ale nie pozostawiający wątpliwości: pieprz. Używa się do nich najostrzejszej jego odmiany: białego. Mimo, że innych przypraw w nich też jest sporo, to pieprz jest dominujący, pozostałe tylko go podkreślają. Przynajmniej ja to tak czuję.


Pieprzowe orzechy - pebernødder 

składniki (ostatnio wyszło mi 176 ciasteczek):
  
  • 250 g miękkiego masła 
  • 250 g cukru
  • 2 duże jajka (o temperaturze pokojowej)
  • 600 g mąki + odrobinkę do podsypania
  • 2 łyżeczki sody oczyszczonej
  • 1 łyżeczka mielonego imbiru
  • 1 łyżeczka mielonego cynamonu
  • 1 łyżeczka mielonego białego pieprzu
  • 1 łyżeczka mielonego kardamonu 
Piekarnik rozgrzać do 190 stopni (piekę z termoobiegiem, bez niego do 200).
Mąkę wymieszać z sodą i przyprawami.
Masło utrzeć z cukrem na puch (robię to mikserem). Stopniowo dodać jajka. Ucierając dodać partiami mąkę. Wyrobić elastyczne ciasto. Formować z niego wałeczki grubości parówki i kroić na kawałeczki (ok. 1- 1i1/2 cm). Toczyć z nich  kuleczki. Układać z dwu- trzycentymetrowymi odstępami na blasze wyłożonej silikonem, papierem do pieczenia lub posmarowanej masłem i posypanej mąką. Piec 10 - 11 minut na złoty kolor. Studzić na kratce. Przechowywać w hermetycznym pojemniku (np. puszce).


Ciasto odrobinę się klei. Naprawdę niewiele. Jak toczy się wałki, to wymagają leciutkiego podsypania mąką. Surowe ciasteczka trzeba układać na zimnej blasze, bo inaczej będą przystawać.




Jesienna pogoda nie sprzyja. Ciągle chmurki i humorki. Potrzeba głasków i przytulasków. Smuteczek jesienny podpowiada: te ciasteczka są jak życie, najpierw słodko, a potem... pieprz. A kysz chandro! Najpierw słodko, a potem odrobina ostrości, pazura. Prawda, że od razu fajniej?

niedziela, 18 listopada 2012

Posypka morelowo - orzechowo - sezamowa.



Postanowiłam: zrobię posypkę, bo...
Bo jesień przyszła. Coraz mniej złota, coraz bardziej przejmująco chłodna. 
Bo coraz mniej słońca. Później wstaje, a i ciemno się robi coraz wcześniej.
Bo to wszystko sprawia, że przychodzi ochota na podjadanie. Żeby było cieplej, żeby nie ulec przemożnej chęci udania się do łóżka pod koc na krótkie kimanie, żeby poprawić sobie humor. 

Mój organizm podpowiada: kup tę swoją ukochaną czekoladę, jesteś tego warta. Ot schowasz do szafki. Wcale nie musisz zjeść całej od razu. Ale przecież tego potrzebujesz. Spraw sobie odrobinę przyjemności. Oszukuje mnie, fsinia. Dobrze wiem, że jak schowam, to na krótko. A potem siądę z kubkiem herbaty i skrytożerczo ją pochłonę. 
Mój rozum się za to mądrzy i gada: masz silną wolę, nie kupuj. Wiesz, że zjesz tę czekoladę za jednym zamachem i coraz bliżej ci będzie do pożegnania wszystkich twoich elegantszych ciuchów. Zostaną ci tylko ta okropna spódnica na gumkę i dres.
I co tu zrobić? Chciałoby się posłuchać obu, a tak nie da rady :(.

Już wiem. Zrobię sobie posypkę. Pełną jasnych, ciepłych kolorów. Smaczną i zdrową. To ją będę podjadać w momentach kryzysików, a nie myszkować po domu w poszukiwaniu byle czego słodkiego. 
Ale ja jestem mądra!!! :D


Posypka morelowo - orzechowo - sezamowa

składniki na ok. 1 słoik po dżemie (300 ml):
  • 1/4 szklanki suszonych moreli  (ok. 75 g)
  • 1/4 szklanki siemienia lnianego (ok. 40 g) - użyłam złocistego, bo mi kolorem bardziej pasowało ;)
  • 1/4 szklanki łuskanych orzechów włoskich
  • 2 łyżki pestek dyni (ok. 20 g)
  • 2 łyżki sezamu (ok. 20 g)
Wszystko wrzucić do malaksera i drobno zmiksować. Przechowywać w szczelnym pojemniku (puszce, słoiku).

Robiąc tę posypkę pracowicie ważyłam składniki i zapisywałam wyniki, żeby podać w przepisie. Niestety kartka mi się zapodziała :(. To co wydaje mi się, że pamiętam - wpisałam. Jak znajdę kartkę, to uzupełnię. Wtedy za wagowe ilości też będę ręczyć :).


Pamiętacie posypkę? Była inspiracją i stanowczo bardziej zasługiwała na miano posypki niż ta. Morelowo - orzechowo - sezamowa wyszła bardziej posklejana, trochę przypomina wyglądem crunchy. Może nie jest idealna. Ale jest smaczna (ukłon w stronę organizmu) i zdrowa (rozumowi to dobrze robi). Podjadana sama. Świetna z jogurtem (jadam na śniadanie). Z budyniem (i czekoladowym i waniliowym - mąż kusiciel zrobił. I co? I zjadłam z miłą chęcią - niestety). Przede wszystkim sycąca. Nie muszę jej zjeść dużo, żeby nie myszkować w poszukiwaniu sprzymierzeńców spódnicy na gumkę :).


Bardzo chciałam zdążyć dołączyć do Orzechowego Tygodnia. W tym roku może skromnie, ale udało się :).



Posypkę dodaję do jogurtu i mam sycące, zdrowe śniadanie pełne błonnika. Lubię je :).

Domowy Wyrób


wtorek, 13 listopada 2012

Zielone risotto z wędzonym łososiem.

Risotto wygląda jak... 
No nie wygląda baaaardzo apetycznie. Szczególnie na zdjęciach. Szczególnie, gdy ma w sobie mnóstwo natki pietruszki i lekko zielonkawy odcień. A jeszcze jak robi się te zdjęcia jesienią, gdy szarówka przychodzi szybko, właściwie w porze obiadu. Hm, łatwe to nie jest.


Co innego na talerzu. Dochodzi zapach i... smak. Tak, smak jest obłędny. Kremowy, pyszny, risottowy. Szczególnie jesienią czy zimą, gdy marzę o wysokoenergetycznej, rozgrzewającej potrawie. Nie tylko ja marzę. Wzbudziłam aplauz w mojej rodzinie, gdy dowiedzieli się, że na obiad będzie risotto. Zaskoczyli mnie tym - jak miło. Co więcej zaskoczyli mnie, bo chcieli, żeby coś zostało, żeby można było wziąć na jutro. Po raz pierwszy w życiu gremialnie wyrazili takie życzenie!


Risotto nie jest dobre odgrzewane. Każdy Włoch Wam to powie. Należy je przyrządzić i zjeść od razu. Na szczęście nie jestem Włoszką i nie uwierzyłam. Gdy robiłam pierwsze w życiu risotto, nie wywaliłam od razu tego, co zostało (jakoś za dużo mi wtedy wyszło :) ). Dałam mu szansę. I co? I okazało się, że smaczne jest nawet odgrzane w mikrofalówce. A można je też podsmażyć na masełku na patelni (sorry, wtedy jeszcze bardziej należy do potraw typu "a dupa rośnie, ale to taaaakie pyszne!" ;) ).

Risotto trzeba robić ze specjalnego ryżu. Podobno smakosze twierdzą, że aby było idealne (smakosze twierdzą, że prawie idealne - malkontenci) trzeba użyć odmiany vialone nano uprawianej w okolicach niewielkiego miasteczka Isola della Scala. Hm, aż tak wyrafinowana nie jestem. Używam arborio. Niestety z długoziarnistych odmian powszechnie dostępnych nie wychodzi za dobrze. Wiem, bo kiedyś na wakacjach uległam i na życzenie zrobiłam ze zwykłego ryżu. Nie było perfekcyjne, trafiały się twarde ziarenka. Ale i tak zjedliśmy ze smakiem. 

A teraz zostałam sprowokowana. Właściwie sama się sprowokowałam. Durszlakową akcją. No bo co tu ugotować dla czterech osób z 200 g łososia norweskiego, żeby było smacznie i sycąco i żeby ten łosoś nie zginął w potrawie?


Zielone risotto z wędzonym łososiem

składniki dla 4  głodnych osób:
  • 300 g ryżu arborio
  • 50 g + 30 g masła
  • 1 średnia cebula
  • 250 ml (1 szklanka) białego wina półwytrawnego lub wytrawnego
  • 1 l (4 szklanki) dobrze przyprawionego bulionu warzywnego lub drobiowego
  • 3 cebulki szalotki (można zastąpić sporą zwykłą)
  • 3 duże ząbki czosnku
  • 3 łyżki tartego sera (parmezanu lub oscypka)
  • 100 ml śmietanki
  • 200 g wędzonego łososia norweskiego
  • 6 łyżek drobno posiekanej świeżej natki pietruszki
  • sól 
  • świeżo utarty pieprz
Cebulę obrać i drobno posiekać. Bulion podgrzać (zagotować). W garnku (najlepiej z grubym dnem) rozpuścić masło (50 g), wsypać cebulę i zeszklić. Wsypać ryż i mieszając smażyć, aż ziarenka wchłoną cały tłuszcz i staną się szkliste. Wlać wino, poczekać aż zostanie wchłonięte (dobrze jest od czasu do czasu zamieszać). Teraz wlewać porcjami gorący bulion (np. po dużej chochli) i czasami zamieszawszy czekać, aż zostanie wchłonięty. Wszystko to na małym lub średnim ogniu (ja to robię w dużym garze na największym palniku skręconym do minimum). Risotto nie powinno być przykryte. Ryż ma powolutku wchłaniać bulion (za żadne skarby nie bulgotać), który też częściowo ma odparowywać. Gotowanie z bulionem trwa zazwyczaj ok. 20 minut. Po tym czasie ryż powinien być miękki, ale nie rozgotowany.
W czasie dolewania bulionu obrać i drobno posiekać czosnek. Też obrać i pokroić w piórka szalotki. Łososia pokroić w kawałki na kęs (mnie wyszły małe - ciut lepsze byłyby większe). Jeśli natkę macie w pęczku, to umyć, osuszyć, obrać listki i drobno posiekać. Ewentualnie zetrzeć ser.
Na patelni rozgrzać 2 łyżki masła (30 g), zeszklić na nim cebulę (też mieszając), dodać czosnek i gdy zacznie wydawać wyraźny zapach zdjąć patelnię z ognia.
Do ugotowanego ryżu dodać zeszkloną cebulę z czosnkiem, łososia, śmietankę, ser i natkę pietruszki. Ewentualnie posolić i popieprzyć do smaku. Wszystko dobrze wymieszać i podawać.


Boskie, o kremowej konsystencji. Ach... Tylko ta, no ta niestety rośnie :). Dlatego nie ma szans by się nam znudziło. Pojawia się tylko czasami :(. Z łososiem wyszło pysznie. 


Przyznam Wam się, że gdy nie mam parmezanu ani oscypka, to dodaję tartej mozzarelli. Wiem, to zupełnie inny ser. Pewnie ortodoksi by mnie odsądzili za to od czci i wiary, ale i tak risotto wychodzi wspaniałe.
Litr bulionu teoretycznie jest podawany orientacyjnie. Trzeba ryż po prostu pod koniec próbować i sprawdzać, czy już jest gotowy (ma być wyraźnie ugotowany, ale o konsystencji al dente - jędrnej). Może czasem trzeba nie dolać całego bulionu, może czasami potrzebne jest trochę więcej (jak nie macie, to niewielka ilość gorącej wody zamiast, też jest akceptowalna). Gotuję risotto od lat, zawsze zużywam dokładnie 1 litr i jest dobre.


W zaproszeniu do akcji na Durszlaku jest napisane, że potrawa ma pobudzać zmysły.
Właściwie jakie zmysły?
Jak pobudzająco zmysły, to jak ma być? 
Rozkosznie?
Spróbujcie dobrego risotta...

wtorek, 6 listopada 2012

Alzheimer. Czy biscotti to to samo co cantuccini?

- Mamo, czy ty przypadkiem nie masz alzheimera? - zapytało mnie z troską moje dziecko.
No, nie było to fajne. Szczególnie, że właśnie zapomniałam, jak nazywają się takie małe, różowe w zamrażarce, które lubię. Twórczo (chyba jednak nie bardzo twórczo) prosiłam, żeby sprawdzić, czy są i czy nie trzeba kupić. Cóż, coraz częściej doktor niemiec zabiera mi różne słowa. Ale przecież nie stół, krzesło, kocham, córeczko, synku. Nie rzeczy ważne.

Tak się czasem zastanawiam, czy jakiejś Włoszce mieszkającej w Ameryce nie zabrał "cantuccini"? I czy twórczo nie podeszła do nazwy i nie powstały biscotti - podwójnie pieczone? Dużo bardziej twórczo niż ja, bo nazwa się przyjęła i w USA włoskie ni to ciasteczka, ni to sucharki to właśnie biscotti? Kruche, troszkę słodkie, pełne dobrótek. Mają długi rodowód. Te klasyczne. Jedzono je do wina. Zabierano w długie podróże, też te morskie. Biscotti nie psują się szybko. Mają swoich kuzynów w innych krajach: żydowski mandelbrot, niemiecki zwiback, duński rust. Moja babcia piekła bułeczki drożdżowe, potem je rozrywała, posypywała cukrem i dosuszała w piekarniku - to polskie kuzynki biscotti.
Oprócz klasycznych przepisów toskańskich czy weneckich jest mnóstwo wariacji na ich temat.  Do wina, do kawy, na śniadanie, na podwieczorek.
To moja wersja. Biała czekolada, zielone pistacje, czerwone żurawiny. Prawda, że fajne połączenie kolorystyczne?


Biscotti z żurawinami, pistacjami i białą czekoladą

składniki na ok. 70 niedużych biscotti:
  • 200 g (1 kostka) miękkiego masła
  • 1 szklanka cukru
  • 3 jajka (oddzielnie białka i żółtka)
  • 1 łyżka ekstraktu z wanilii (można zastąpić 2 łyżkami cukru z wanilią)
  • skórka otarta z 1 cytryny
  • 3 łyżki soku z cytryny
  • 2 łyżeczki proszku do pieczenia
  • szczypta soli
  • 3 szklanki mąki (plus do podsypywania - sporo, nawet 1/2 szklanki)
  • 1 szklanka wyłuskanych orzechów pistacjowych (ok. 300 g w skorupkach)
  • 1 szklanka suszonych żurawin
  • 100 g białej czekolady połamanych na małe kawałki 
Nagrzać piekarnik do 180 stopni (z termoobiegiem, bez niego do 190).
W misce utrzeć na puch masło, ucierając dodać partiami 1/2 szklanki cukru, żółtka jaj, sok z cytryny i ekstrakt z wanilii. Mąkę zmieszać ze skórką cytrynową, proszkiem do pieczenia i solą. Dodać partiami do masła z cukrem. Masa nie będzie ciastowa, raczej trochę krusząca się. W oddzielnym naczyniu ubić pianę z białek, dodać ubijając pozostałe 1/2 szklanki cukru. Połączyć z ciastem (robię to wszystko mikserem). Dodać pistacje, żurawinę i czekoladę. Dobrze wymieszać (a to już raczej łyżką).
Stolnicę posypać obficie mąką. Ciasto jest miękkie i klejące i wymaga podsypywania. Wyjąć je na stolnicę (przy tej czynności bardzo pomocna jest łopatka silikonowa). Podzielić na cztery części. Omączonymi rękami uformować (utoczyć) cztery wałki o wymiarach mniej więcej 3 cm x 4 cm x 36 cm. Ostrożnie przenieść na wyłożoną papierem do pieczenia (lub matą silikonową) blachę zachowując między nimi odstępy. Piec w gorącym piekarniku 25 - 30 minut aż będą złote. Zmniejszyć temperaturę do 160 stopni. Upieczone ciasto wyjąć, lekko wystudzić. Ostrożnie przełożyć na deskę i ostrym (to ważne!) nożem pokroić pod kątem ok. 45 stopni na kromki mniej więcej centymetrowej szerokości. Ułożyć na blachach wyłożonych papierem (co najmniej dwie są teraz potrzebne, może nawet trzy). Włożyć ponownie do piekarnika na 10 - 15 minut. Wystudzić na kratce. Przełożyć do szczelnych pojemników (np. puszek).


Pyszne do kawy. Ciasteczka czy sucharki? Kruche, rozpływające się w ustach... ciasteczka. Z lekką nutą solonych pistacji podkręcających ich smak.
Ostatecznie jeśli nie lubicie klejącego się ciasta, to możecie użyć więcej mąki. Na własną odpowiedzialność. Z podanej proporcji wychodzą tak smaczne, że ja się nie odważyłam. W myśl zasady: lepsze jest wrogiem dobrego. 
Lubię je zawinąć w celofan, przewiązać kolorową wstążką. To smakowity, malowniczy prezent. Ucieszyłby Was?


A może cantuccini to nazwa zastrzeżona? Przez jakiś Bardzo Ważny Urząd w skrócie BWU? I stąd biscotti? Już wiem, zrobię wywiad u źródła i się dowiem. A potem upiekę kolejne, inne biscotti i o tym napiszę. Żeby nie zapomnieć.


Co to ja miałam jeszcze zrobić? Już wiem! Przyłączyć się do akcji Usagi:
 
Wielkie Święto Żurawiny 2012
 
Profilaktyka alzheimera istnieje. Różna. Niektóra z serii: weźmi czarno kura. Na przykład taka jest fajna: codziennie delektować się jedną z ulubionych nalewek. W niewielkich ilościach, ale ze smakiem i przyjemnością. :D

czwartek, 1 listopada 2012

1 listopada - Wszystkich Świętych. I rogaliki dyniowe z cynamonem.

Podobno... 
Danuta Rinn spraszała znajomych i urządzała przyjęcia 1 listopada. Imieninowe. Skoro wszystkich świętych, to i Danuty :D. Wszystkich Świętych to radosne święto. Ma przypominać nam o bliskich, którzy poszli do nieba, którym już dobrze, bez problemów dnia codziennego, bez smutków i bólu. Tylko jak odczuwać radość i szczęście nie mając porównań do chwil kiedy smutno i źle?

 Niedawno umarły Magda Prokopowicz i Joanna Sałyga. Przez lata zarażały optymizmem, humorem, siłą. Obie ciężko chore chorowały świadomie i ogłaszały światu, że rak to nie wyrok, że nie należy się poddawać, siadać w kącie i dołować. Zarażać smutkiem i beznadzieją. 
Były nadzieją. Moją też. 

Nie wierzę w stwierdzenia, że ludzie cieszą się, że zachorowali, bo życie im się zmieniło, stało pełniejsze, nabrało barw i odcieni. Że zatrzymali bezsensowny pęd. Sądzę, że każdy, kto zachorował i zostałby postawiony przed wyborem, czy wymazać jego chorobę gumką myszką i jej by nie było, to powiedziałby, że tak, z miłą chęcią. Wierzę, że wygrywają Ci, którzy potrafią żyć z chorobą. Z jej świadomością, dolegliwościami. Potrafią radzić sobie ze strachem i smutkiem. Potrafią kochać i być kochanym. Korzystać z chwili. Jednej, drugiej, dziesiątej.
Tego uczyły swoim życiem Magda i Joanna. Za to jestem im wdzięczna.


Zatrzymajmy się, uśmiechnijmy do bliskich, nie pędźmy. Pójdźmy na spacer. Pogłaszczmy psa, przytulmy kota. Much na szczęście już nie ma i nie trzeba przeżywać dylematów, czy zabić, czy nadać musze imię i mieć z tym problem. 
Siądźmy z herbatą i ciasteczkami. W miłym gronie. Powspominajmy tych, którzy już są w niebie. Pośmiejmy się. Nawet przez łzy. Świat wtedy staje się piękniejszy. 


U nas rożki dyniowe z cukrem i cynamonem. Do niektórych włożyłam kawałki czekolady...

Rogaliki dyniowe z cynamonem

składniki na 24 rogaliki:
  • 250 g mąki pszennej + do podsypywania (użyłam poznańską 500)
  • 125 g zimnego masła
  • 250 g dyni (obranej i bez pestek)
  • 1/2 szklanki cukru
  • 1 i 1/2 łyżeczki cynamonu
  • ew. gorzka czekolada
Dynię  zetrzeć na drobnej tarce.
Mąkę wysypać na stolnicę. Dodać pokrojone na kawałki masło. Posiekać nożem do otrzymania "kaszy". Dodać dynię. Zagnieść szybko ciasto. Uformować kulę, zawinąć w folię i wstawić na godzinę (można dłużej) do lodówki. 
Można również włożyć do malaksera mąkę z masłem, posiekać, dodać dynię i malakserować aż zacznie się tworzyć kula. Zawinąć ją w folię i włożyć do lodówki.
Piekarnik rozgrzać do 180 stopni (z termoobiegiem, bez do 190).
Cukier wymieszać z cynamonem.
Schłodzone ciasto podzielić na trzy części. Z każdej rozwałkować koło o wymiarach 26 - 28 cm. Ciasto trochę się klei, podczas wałkowania wymaga podsypywania mąką. Posypać cukrem z cynamonem, wgnieść trochę ręką. Pokroić ostrym nożem na 8 części. Wyjdą mniej więcej trójkąty. Każdy zwijać poczynając od krótszego boku w rulonik. Powstałe rogaliki układać na blasze wyłożonej papierem do pieczenia lub silikonem. Piec w ciepłym piekarniku ok. 12 - 15 minut. Upieczone ciasteczka są wyraźnie ciemniejsze niż surowe. 
Można też włożyć do każdego rogalika (przed zwinięciem) dwie kosteczki gorzkiej czekolady.




A jutro pójdźmy na cmentarz. Zapalmy światełko. W Dzień Zaduszny. Dzień Zmarłych... Podumajmy...



Rogaliki dyniowe, rogate wypieki biorą udział w akcji. I w dyniowym festiwalu Bei:




Tylko jak zachoruję i umrę, to co ja powiem tym, co mnie kochają? Jak zostawię dzieci, skoro nawet umieranie kotu to świństwo? Nad tym płaczę. To wydaje mi się najtrudniejsze...
 Generalnie jednak staram się o tym nie myśleć. W myśl zasady: pomartwię się, jak już to przyjdzie, na zapas nie będę :).

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...