Kobiety są pamiętliwe, ale nie ja przecież...
Poszłam do fryzjera. Nic nikomu nie powiedziałam, dałam się ostrzyc tylko troszeczkę. Widać musiałam mieć już bardzo nieuporządkowaną fryzurę, bo mąż po powrocie z pracy zauważył. Szok normalnie.
No i siedzimy sobie potem w kucnni (bo gdzieżby indziej, tam jest najfajniej) i tak sobie rozmawiamy o niczym ważnym, czyli o tym, co się dziś działo. Jakoś zeszło na fryzjera, że zauważył mimo, że nie wiedział, że się umówiłam. Wypaliłam, że poprzednio ostrzygł mnie dużo znaczniej (fryzjer znaczy się), a on (mąż tym razem) nic nie spostrzegł, mimo że mu mówiłam, że się wybieram. I chyba mnie kocha, bo się zachwycił, że to urocze, że jak udało mu się zauważyć, to i tak przypomniałam, że poprzednio wręcz przeciwnie. Kurde, ja przecież zupełnie nie jestem pamiętliwa...
Niepamiętliwość nie przeszkadza mi pamiętać o tej tarcie. Mimo, że jest pracochłonna, kaloryczna, wcale niedietetyczna. Za to przepyszna. Rewelacyjna. Nic bym w niej nie zmieniła. No może jedynie bardziej bym się starała jej nie przypiec :).
Flamiche z porami czyli tarta
składniki na formę do tarty o średnicy 22 cm - co najwyżej 12 kawałków:
- ciasto:
- 180 g mąki pszennej (trochę więcej niż szklanka 250 ml)
- 90 g schłodzonego masła
- 1 małe jajko
- 2/3 łyżeczki soli
- 1 łyżeczka cukru
- masło do wysmarowania formy
- ew. 1-2 łyżki zimnej wody
- nadzienie
- ok. 1 kg porów (raczej ciut więcej niż mniej)
- 60 g masła
- 1/4 łyżeczki soli plus 3 szczypty
- świeżo zmielony pieprz
- 100 ml śmietanki (Michel Roux zaleca kremówkę, ja używam 10-12%)
- 4 - 5 średnich żółtek
- 15 g (1,5 łyżki) curry
Pory dokładnie umyć. Jeśli są grube przeciąć wzdłuż na pół (nie jest to konieczne). Białą i jasnozieloną część pokroić na plasterki mniej więcej grubości 5 mm. Na patelni rozpuścić masło, wrzucić pory, trochę posolić (ze 3 szczypty) i popieprzyć. Przykryć i dusić mieszając na małym ogniu ok. 20-30 minut aż będą miękkie. Odstawić do ostygnięcia.
Formę na tarty wysmarować masłem. Rozwałkować ciasto na grubość 2-3 mm i wylepić nim formę. Wstawić do lodówki na co najmniej 20 minut.
Piekarnik rozgrzać do 200 stopni.
Ciasto na tartę nakłuć widelcem, przykryć papierem do pieczenia i nasypać kulki do pieczenia bądź fasolę. Piec 20 minut. Wyjąć, usunąć papier z kulkami i lekko wystudzić.
W czasie pieczenia rozmieszać śmietankę z żółtkami, solą i curry. Wlać do porów, wymieszać i wyłożyc na podpieczony i lekko wystudzony spód. Piec ok. 30 - 40 minut aż wierzch się lekko przyrumieni. Po upieczeniu wystudzić. Podawać ciepłą lub letnią, ale nie gorącą.
Tarta jest tak pyszna, że często piekę ją też w formie o średnicy 28 cm (kroję na 16 kawałków). Sposób wykonania jest ten sam, a proporcje następujące:
składniki na formę do tarty o średnicy 28 cm - co najwyżej 16 kawałków:
- ciasto:
- 300 g mąki pszennej (około 1 i 2/3 szklanki)
- 150 g schłodzonego masła
- 1 duże jajko
- 1,25 łyżeczki soli
- 2 łyżeczki cukru
- masło do wysmarowania formy
- ew. 2-3 łyżki zimnej wody
- nadzienie
- ok. 1,7 kg porów (raczej ciut więcej niż mniej)
- 100 g masła
- 1/3 łyżeczki soli plus trochę do posolenia porów
- świeżo zmielony pieprz
- 175 ml śmietanki (Michel Roux zaleca kremówkę, ja używam 10-12%)
- 8 średnich żółtek
- 25 g (2,5 łyżki) curry
Flamiche to rodzaj tarty. Ta pochodzi z Szampanii, a przepis z rewelacyjnej książki Michela Roux "Jajka". Zmieniłam trochę sposób wykonania, przeliczyłam też proporcje.
W klasycznym przepisie nie dodaje się curry, to pomysł pana Roux. Według mnie bardzo udany, jednak gdy ktoś nie lubi tej przyprawy, można ją spokojnie pominąć.
Surowe ciasto można przechowywać do 3 dni w lodówce, do 3 miesięcy w zamrażarce.
Resztki ciasta pozostałe po wylepieniu formy rozwałkowuję, wycinam jakieś ozdobne kształty (foremkami do ciastek na przykład) i dekoruję wierzch tarty. Można z nich upiec też trochę ciasteczek (wstawić do piekarnika na 5 - 10 minut. Można też zbierać do następnego razu, ale ta perspektywa nie wydaje mi się atrakcyjna :).
Jak widać na załącznonym obrazku, tarta lubi się przypiekać. Chwila nieuwagi i niestety okazuje się, że jest za bardzo przyrumieniona. Na szczęście tylko po wierzchu.
Piękna tarta, dekoracja z liści w sam raz na te porę.Pogaduchy w kuchni to taka fajna codzienność :) cieszę się , że dzięki Twoim wspomnieniom na chwilę byłam tam z Wami ;)Pozdrawiam M.
OdpowiedzUsuńMiło mi Małgosiu, że zaglądasz do Tarzynkowa. A może kiedyś uda nam się spotkać w mojej kuchni? Zapraszam
UsuńMusi być pyszny taki zapiekany por. Też lubię przepisy M. Roux ale tej tarty jeszcze nie piekłam.
OdpowiedzUsuńMój też nie zauważa, ale też ja nigdy fryzury wyskokowej nie zarządzam.
To wcale nie była wyskokowa fryzura - szok tym większy :). Wisło, por w tej tarcie jest pyszny. Zazwyczaj robię ją na spotkania ze znajomymi i bardzo szybko znika - nie spotkałam osoby, której by nie smakowała.
Usuńo mój ty smutku, moja kuchnia nie nadaje się do siedzenia w niej. Niestety. U mamy była duża kuchnia i tam właściwie toczyło się całe życie rodzinne. A w rogu stała kuchnia kaflowa i zimą to wszyscy się tam pchali, bo cudowne ciepło buchało. A tata piekł nam wtedy ziemniaki otoczone mąką z solą. O mamuniu, jakie to było dobre :) I nieważne, że parzyło w usta, w dłonie. Wcinaliśmy aż miło. Ale mam nadzieję, że na stare lata wyniesiemy się do domu na wsi, gdzie kuchnia ma 25m2 i jedynie brakuje w niej tej magicznej węglowej kuchni. Przepis na tartę zapisuję, bo bardzo lubię pory i chętnie skorzystam z niego niebawem
OdpowiedzUsuńW mojej kuchni nie ma niestety kaflowej. Mogłam przenieść ze starego, ale była węglowa - jednak to za dużo brudzenia. Żałuję, że nie próbowaliśmy odzyskać kafli - może można by było kiedyś zbudować z nich taką na drewno. Kuchnia to serce domu, jakoś wszystkich do niej ciągnie. Też gości. Moja ma 17 m2 - niby niemało, ale wolałabym większą. Cóż, nie chciałam mieć salonu z kuchnią - nie wymyśliłam, że można mieć dużą kuchnię i nie mieć salonu. Trzymam kciuki, żebyście mogli się wynieść do domu na wsi i byli w nim szczęśliwi. To taka fajna perspektywa :). A wspomnień z maminej dużej kuchni zazdraszczam. Moi rodzice mieszkali w bloku i kuchnia była nieduża.
UsuńTarzynko, w bloku mieszkaliśmy. Tylko te pierwsze bloki to miały normalne rozmiary pomieszczeń :) Kuchnia była naprawdę duża, rodzinna. Stał normalny duży drewniany stół i wszyscy tam zasiadaliśmy do jedzenia. Salonów nie było. I na początku to i telewizora nikt przecież nie znał. W rogu kuchni stało sobie takie wielgachne pudło - radio. I to było całe nosze okno na świat. I nikt się nie nudził i było wesoło. W całej klatce było 9 mieszkań i żyliśmy z sąsiadami jak w rodzinie. Ech, fajne to były czasy
Usuń