Dzień babci, dzień dziadka. Już niedługo.
Nie mam jeszcze wnucząt - o mnie więc nie będzie.
O dziadkach moich dzieci - może innym razem.
Babunia, dziadunio, ciepłe bambosze, bonżurka i kieliszeczek. "Dla zdrowia".
Miałam ukochaną babcię.
Z każdym rokiem pielęgnuję o niej coraz bardziej idealne wspomnienie.
Czasem opowiadam i z przerażeniem stwierdzam, że umykają mi szczegóły, coraz mniej mogę sobie przypomnieć, coraz bardziej obraz babci staje się niewyraźny.
Miałam dziadusia, który był mi bliższy niż ten drugi, ale umarł za wcześnie, żeby stać się ukochany.
Dziadkowie żyli na wschodzie Polski, tuż przy granicy. Byli urządzeni, mieli dzieci, przyjaciół, uporządkowany świat. I... wybuchła wojna i wywróciła wszystko do góry nogami. W średnim wieku zaczynali od początku, pewnie niepewni co dalej, pewnie z zaburzonym poczuciem bezpieczeństwa. To tak mniej więcej, jakby mi chwilę temu świat się zawalił. Niewyobrażalne. Nigdy nie usłyszałam od nich słowa skargi, nie zauważyłam zgorzknienia. Za to słyszałam piękne historie z dzieciństwa i młodości. Coraz mniej mi ich zostało. Pamięć jest jednak ulotna....
Babcia uwielbiała tańczyć - mawiała, że takich bali jak przed wojną już nie ma.
Pielęgnuję historię, gdy jako młoda mężatka przyjechała za mężem do nadgranicznej Wilejki, gdzie on obejmował posadę agronoma powiatowego. Stacjonował tam pułk, a atrakcją karnawału był bal, który urządzał pułkownik. Savoir vivre wymagał więcej niż teraz. Z racji pozycji dziadków i państwa pułkownikowstwa bal mógł być rewizytą, nie wystarczyło po prostu zaproszenie. Konwenanse, konwenanse. Zachwyca mnie w tej historii, że pułkownik z żoną przyszli, gdy dziadków nie było, zostawili wizytówkę i wizyta została odhaczona. Zachwyca mnie też, że atrakcją wieczoru był walc, który pułkownik tańczył z wybraną przez siebie partnerką. Tańczyli sami, w trzeciej sali balowej (gdzie teraz są trzy sale balowe!!!) walca w lewo na lewo. Publiczność podziwiała, niektórzy zazdrościli. Dziadkowie poszli na bal, zostali przedstawieni, pułkownik zatańczył raz z babcią, dziadek raz z panią pułkownikową, wszyscy się świetnie bawili w podgrupach. Nadszedł czas walca... Podczas tego pierwszego balu dziadków wybranką pułkownika była moja babcia.
Ojejejej...
Babcia lubiła alkohol, ale za mojej pamięci go nie piła (no może czasami malutko), bo serce...
Pierwszy raz zrobiłam nalewkę farmaceutów, gdy już jej z nami nie było. Myślę, że by ją polubiła. I może by trunek nie dotrwał do teraz. Nie wiedziałabym jednak, że z każdym rokiem staje się coraz lepszy. Ma już prawie trzynaście lat, zostało bardzo mało i pora zrobić następny.
Nalewka farmaceutów
Składniki:
- 1 kg cytryn (najlepsze hiszpańskie lub argentyńskie - soczyste i mają mało pestek)
- 1 kg cukru
- 1 l spirytusu
- 1 l mleka (tłuste, ale nie takie prosto od krowy - podobno się nie sprawdza)
- 150 ml syropu z pędów sosny (opcjonalnie)
- potrzebny jeszcze będzie duży, szczelnie zamykany słój o pojemności mniej więcej 3,5 - 4,5 l
Cytryny trzeba wyszorować szczotką mydłem, dobrze opłukać i obrać ze skóry i albedo (takie białe coś między żółtą skórką a błoną, ma w sobie goryczkę). Ja jeszcze przed obraniem moczę je przez dobę w zimnej wodzie - ułatwia to zdjęcie albedo. Jedną cienko obraną skórkę pokroić w paseczki i wrzucić do słoja. Cytryny pokroić w plastry, wyrzucić pestki (pozostawione dodają nalewce niefajnej goryczki) i też wrzucić do słoja. Zasypać cukrem. Zalać mlekiem i spirytusem. Ew. dolać syrop. Wszystko wymieszać. Mleko oczywiście się zetnie. Na początku wygląda to trochę jak jogurt z prześwitującymi plasterkami cytryny.
Trzymać w chłodnym, ciemnym miejscu. Ta nalewka lubi chłód, podobno można ją trzymać w spiżarce, lodówce, na balkonie lub w śniegu. Ja wybieram pierwszą opcję ;). Codziennie trzeba ją lekko wstrząsnąć. Po miesiącu podobno zaczną się pojawiać złote smugi (żadnych smug nie pamiętam), z czasem coraz więcej. Po dwóch można ją zacząć filtrować. To trochę karkołomne zadanie. Najlepsze są duże filtry do kawy (czwórki) i przelewowe naczynie (np. spory lejek) w którym można je umieścić. Wkładamy je do słoja lub butelki, wlewamy miksturę, przykrywamy czymś, żeby procenty nie uciekły i czekamy. Skapują klarowne krople. Pamiętam, że wymagało to ode mnie cierpliwości ;). Filtry trzeba zmieniać. Zostaje w nich serek z procentami, który można zjeść jako deser lub dodać do wypieków. Podobno. Poprzednio wyrzuciłam go na kompost i miałam mocno wstawione psy ;). Zostają też nasączone alkoholem plasterki cytryn. Te można wykorzystać na przykład do ciasteczek.
W tym momencie mam kłopot. Wg. jednych źródeł po dwóch tygodniach jest gotowa. I tak ją potraktowałam zeszłym razem. Była dobra. Z czasem zmieniała kolor i smak, ale cały czas zachowywała wyborną smakowitość. Wg. pana Karola Majewskiego właściciela firmy Nalewki Staropolskie należy przez dwa lata od czasu do czasują ją filtrować (z czasem wytrącają się osady) aż stanie się krystalicznie czysta i czekać parę lat aż dojrzeje - co najmniej cztery.
Nalewki należy przechowywać w ciemnym miejscu. Np. w kredensie. Bo potrafią się zepsuć. Jedna trzymana przeze mnie na szafce straciła smak. Nie powtarzam tego błędu Z karafek zaś wylatują procenty. Podaję w nich - wszak ma być ładnie i elegancko. Potem z powrotem przelewam do szczelnie zakręcanych butelek.
Trzymać w chłodnym, ciemnym miejscu. Ta nalewka lubi chłód, podobno można ją trzymać w spiżarce, lodówce, na balkonie lub w śniegu. Ja wybieram pierwszą opcję ;). Codziennie trzeba ją lekko wstrząsnąć. Po miesiącu podobno zaczną się pojawiać złote smugi (żadnych smug nie pamiętam), z czasem coraz więcej. Po dwóch można ją zacząć filtrować. To trochę karkołomne zadanie. Najlepsze są duże filtry do kawy (czwórki) i przelewowe naczynie (np. spory lejek) w którym można je umieścić. Wkładamy je do słoja lub butelki, wlewamy miksturę, przykrywamy czymś, żeby procenty nie uciekły i czekamy. Skapują klarowne krople. Pamiętam, że wymagało to ode mnie cierpliwości ;). Filtry trzeba zmieniać. Zostaje w nich serek z procentami, który można zjeść jako deser lub dodać do wypieków. Podobno. Poprzednio wyrzuciłam go na kompost i miałam mocno wstawione psy ;). Zostają też nasączone alkoholem plasterki cytryn. Te można wykorzystać na przykład do ciasteczek.
W tym momencie mam kłopot. Wg. jednych źródeł po dwóch tygodniach jest gotowa. I tak ją potraktowałam zeszłym razem. Była dobra. Z czasem zmieniała kolor i smak, ale cały czas zachowywała wyborną smakowitość. Wg. pana Karola Majewskiego właściciela firmy Nalewki Staropolskie należy przez dwa lata od czasu do czasują ją filtrować (z czasem wytrącają się osady) aż stanie się krystalicznie czysta i czekać parę lat aż dojrzeje - co najmniej cztery.
Nalewki należy przechowywać w ciemnym miejscu. Np. w kredensie. Bo potrafią się zepsuć. Jedna trzymana przeze mnie na szafce straciła smak. Nie powtarzam tego błędu Z karafek zaś wylatują procenty. Podaję w nich - wszak ma być ładnie i elegancko. Potem z powrotem przelewam do szczelnie zakręcanych butelek.
Voilà. Cytryny już się moczą.
Jeszcze się okaże, że zostanę babcią zanim nalewka będzie gotowa ;). Jeśli uwierzę, że najlepsza staje się po ok. 6 - 8 latach i będę cierpliwie czekać. No ale przecież trzeba próbować, czy to już wypić się da :D.
Na koniec nie mogłam się powstrzymać :D. Może moi dziadkowie balują gdzieś tam w niebieskiej tancbudzie?
Na koniec nie mogłam się powstrzymać :D. Może moi dziadkowie balują gdzieś tam w niebieskiej tancbudzie?
Prawda, że piękny kicz?
Piękne wspomnienia :)
OdpowiedzUsuńBiorę się za robienie nalewki.
Miłego dnia
Marianna
Babcię wspominam pięknie. Z czasem coraz bardziej idealizuję jej postać ;). Życzę Marianno cierpliwości z nalewką, a potem miłych chwil przy jej smakowaniu.
UsuńAle jakie są właściwości zdrowotne tej nalewki, jeśli jakieś w ogóle są? Nie mogę znaleźć info na ten temat nigdzie.
OdpowiedzUsuńEvo, nie sądzę, żeby ta nalewka miała specjalne właściwości zdrowotne. Za to jest smaczna :).
UsuńZnajomy mistrz nalewkarstwa twierdzi, że nazwa tej nalewki wzięła się od aptekarskiej precyzji z jaką trzeba odmierzać składniki.
OdpowiedzUsuń