Wpis ten dedykuję Asi i wszystkim moim znajomym, którym wydaje się, że mnie porażki kuchenne nie dotyczą :). Pochlebia mi to bardzo, ale naprawdę nie wiem, czemu Wam taka myśl przyszła do głowy.
W niedzielę w sklepie usłyszałam rozmowę między panem planującym a sprzedawczynią:
- Panie Jurku, jeszcze drożdży trzeba więcej zamówić. W tym tygodniu Tłusty Czwartek, będą potrzebne.
- Co też pani mówi, pani Jolu. U nas pączki będą po 80 groszy, komu by się chciało je smażyć.
O nie, załatwili mnie. Pewnie, że będzie się chciało. Pączki ze sklepu za 80 groszy! Niedoczekanie. Jechanie, a potem stanie w kolejce do renomowanej cukierni też nie dla mnie.
Wprawdzie nigdy "klasycznych" pączków nie smażyłam, w Tłusty Czwartek zadowalałam się faworkami, ale... zawsze przecież jest pierwszy raz. Tak po cichu się Wam przyznam, że gdyby nie to, że mam Kicię, to bym się za nie nie wzięła. Z nią jednak wyrabianie ciasta mi niestraszne. No to do dzieła.
Przepis na pączki polecała moja forumowa znajoma Patja już jakiś czas temu. Kusił mnie, miałam pretekst by go wypróbować. Wyrabianie ciasta poszło sprawnie. Wyrosło przepięknie. Miało być ich 40 i... jako pierwsza zawiodła u mnie umiejętność liczenia (no, do tego powinnam się już przyzwyczaić). Przy nadziewaniu czwartego zorientowałam się, że nic dziwnego, że wydają mi się duże, bo... przy tym podziale ciasta, jaki zrobiłam, takich klapstronów wyjdzie mi 20. Potem okazało się, że usiłuję jednak zbyt szczodrze je nadziać, powidła mi wypływają, brudzą ciasto i nie mogę go skleić. Albo za bardzo rozciągam ciasto, i mi pęka, i nadzienie wypływa. Jakby tego było mało, dobrze sklejone pączki podczas rośnięcia, a te trochę lepiej podczas smażenia zaczynają się rozklejać. I na koniec, że te klapstronowate, które poszły na pierwszy ogień mi się nie dosmażyły i są lekko surowe w środku - zmniejszyłam ogień pod patelnią. Stanowczo powinnam jeszcze poćwiczyć. Szczególnie, że tym razem posypałam je cukrem pudrem - perfekcyjny lukier to coś, co będę wypróbowywać następnym razem.
Tylko kto to wszystko zje?
Mimo tych wszystkich niedociągnięć wyszły mi bardzo dobre:
Pączki
- 50 g drożdży
- 500 ml mleka
- 5 całych jajek (najlepiej od kur z wolnego wybiegu)
- 200 g cukru
- szczypta soli
- 200g masła
- 1,3 kg mąki pszennej (u mnie typ 550)
- 2 łyżki ekstraktu waniliowego (albo cukru waniliowego)
- nadzienie (u mnie cztery kopiaste łyżki powideł śliwkowych pomieszanych z czterema kopiastymi łyżeczkami konfitury różanej)
- smalec lub olej do smażenia (ok. 1 - 1,5 litra)
- cukier puder do posypania
Przygotować rozczyn: drożdże rozetrzeć w sporej misce z 1 łyżką cukru, 1 łyżką mąki i rozmieszać z taką ilością mleka, by całość miała konsystencję gęstej śmietany. Posypać cienką warstwą mąki i odstawić do wyrośnięcia (ok. 10-15 minut).
Masło rozpuścić i odstawić. Powinno lekko wystygnąć.
Do wyrośniętego rozczynu dodać resztę mleka, cukier, jaja (wcześniej umyć i dodając najlepiej wbijać do małej miseczki i dopiero dodawać do reszty), ekstrakt waniliowy i mąkę. Wyrobić ciasto aż zacznie odchodzić od ręki (można oczywiście robić to mikserem). Dodać roztopione, letnie masło i dokładnie wmieszać w ciasto. Odstawić do wyrośnięcia w ciepłe miejsce. Powinno podwoić swoją objętość.
Podzielić ciasto na części (dzielę najpierw na pół i odkładam połowę, potem znowu na pół i znów jedną część odkładam, potem jeszcze raz. Pozostały kawałek dzielę na pięć części, robię z niego pączki. Biorę pozostałą połówkę, dzielę na 5, robię pączki. Potem biorę kolejną porcję ciasta itd). Zrobić pączki. Z każdego kawałka ciasta robię okrągły spory placuszek, nakładam nadzienie i sklejam w sakiewkę (podobnie jak bułki i kulki chlebowe - tu są zdjęcia: klik - tylko pączkami nie kręcę). Spłaszczam pączka i odkładam zachowując odstępy do wyrośnięcia (na deskę wysypaną mąką bądź wyłożoną papierem do pieczenia i leciutko sypniętą mąką). Powinny podwoić swoją objętość.
Na głębokiej patelni rozgrzać tłuszcz do temperatury 160 - 170 stopni. Smażyć pączki kładąc je najpierw złączeniem do góry. Gdy są jasnobrązowe, odwrócić je do góry nogami i doprowadzić do jednolitego koloru). Wykładać na siatkę lub bibułę by odsączyć tłuszcz. Posypać cukrem pudrem.
To teraz, czego się dziś nauczyłam:
- Robienie i smażenie pączków osobie niedoświadczonej zajmuje dużo więcej czasu niż myśli, że jej zajmie.
- Więcej nie zawsze znaczy lepiej: trochę więcej niż pół łyżeczki nadzienia na pączek to i tak dużo.
- Niedokładnie zalepiony pączek niestety wchłania trochę bardziej tłuszcz w siebie, ale ma więcej tego smacznego chrupiącego (i niezdrowego, wrr).
- Mimo dziury powstałej poprzez rozklejenie się sklejenia po odwróceniu do góry nogami pączka podczas smażenia nadzienie nie wypływa (no prawie w ogóle).
- Jeden z pączków był wariacją na temat. Właściwie niekształtną masą złożoną z ciasta i nadzienia. Usmażyłam go, bo i tak było miejsce na patelni. I co? Okazało się, że w sumie nadzienie na zewnątrz go nie zdyskwalifikowało - całkiem (jak na niego) się udał i został zjedzony.
- 170 stopni rekomendowane do smażenia pączków, to za dużo - za szybko przyrumieniają się na zewnątrz, a zostają trochę surowe przy nadzieniu. Odpowiednia temperatura tłuszczu, to chyba najtrudniejsza rzecz w całym procesie i myślę, że tu dochodzenie do perfekcji będzie trwało najdłużej - i tak zmarnowałam tylko parę ciastek. Czekają na dopieczenie w piekarniku - może będą jadalne :).
- Gdzieś przeczytałam, że pączki należy smażyć po 1 minucie z każdej strony. Jakoś mi się nie chce wierzyć, że nie byłyby surowe w środku. Mnie było potrzebne dużo więcej czasu.
- Jak się już zalepi pączki, to trzeba je mocno spłaszczyć. Rosną właściwie głównie w górę. Jakoś kształt kuli mi do nich nie pasuje.
Niektóre z powyższych rzeczy niby wiem już od dawna, tylko nie chcą mi się przyjąć do wiadomości :).
Ciekawe, czy dziś dowiem się czegoś nowego o osobie, która zjadła stanowczo za dużo pysznych pączków :D.
Twoje pączki prezentują się doskonale!
OdpowiedzUsuńI najważniejsze,że są jak piszesz dobre.
I że Ci się chciało.
I że nie kupiłaś gotowców.
I zapraszam Cię na cenci!
śliczne pączki Tarzynko.
OdpowiedzUsuńSzybciej dojdziesz do ustalenia odpowiedniej temperatury niż myślisz :D Zostaw sobie kawałeczki ciasta surowego. Weź drewnianą łyżke. Podgrzewaj tłuszcz (ja używam sam smalec)na średnim palniku i średnim ogniu. Rondel powinien być z przykrywką. Po 5 minutach podgrzewania smalcu (ja do zimnego jeszcze tłuszczu wlewam kieliszek spirytusu) włóż trzonek łyzki pionowo w tłuszcz. Jeżeli wokół trzonka od razu robią się bąbelki to tłuszcz jest już dobrze gorący. Teraz weź kawałeczek ciasta tego zostawionego i wrzuc na tłuszcz. Jeżeli wypływa od razu i rumieni się stopniowo a nie natychmiast, to temperatura jest już ok. Włóż 3-4 paczki (zależy od ich wielkości) i raczej nie wiecej, bo temperatura tłuszczu szybko spadnie, przykryj rondel pokrywką i zostaw je w spokoju na ok. 3 -4 minuty. Po tym czasie szybko zdejm przykrywke i zobacz czy paczki są już od spodu rumiane (powinny być) i przewróć je na drugą stronę. Dosmaż jeszcze ok. 2 minut. Zanim wyjmiesz z tłuszczu sprawdź patyczkiem, czy aby na pewno są usmażone w środku. I to wszystko
50 dkg drożdży? nie wystrzeliły takie bomby?
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję za zwrócenie uwagi i przepraszam za pomyłkę. Czytam przed opublikowaniem to, co napisałam, staram się znajdywać wszystkie pomyłki, ale drożdże widać mnie kuszą, żeby im dag zamiast g dopisać :), bo to już nie pierwszy raz. Juz poprawiłam i obiecuję, że od dziś będę zwracać szczególną uwagę, czy mi się te dag z g nie pomyliły.
UsuńAj, zapomniałam. Bardzo ważna rzecz. Pączki wkłada się do tłuszczu i przez określony czas (te 3-4 minuty) powinny się smazyć bez obracania ich, bez zdejmowania pokrywki. Po zdjęciu pokrywki i obróceniu na drugą stronę, dosmażają się tylko i wyłącznie na tej stronie. Pączki przy smażeniu nie powinny byc obracane w tę i nazad. Raz włożone i raz obrócone.
OdpowiedzUsuńKrysiu, bardzo Ci dziękuję za te wszystkie uwagi. Dużo mi rozjaśniły, a nigdy się np. na to, że trzeba/warto je przykrywać nie natknęłam. Zapisuję i będę wykorzystywać przy następnym smażeniu pączków.
UsuńAnonimowy, każdemu może zdarzyć się litrówka. Tarzynka na pewno miała na myśli 50g drożdży. Mając nawet bardzo blade pojęcie o ciastach drożdżowych, każdy będzie wiedział o jaką ilość chodzi. A do tego jest link do oryginału. Tarzynko, nie przejmuj się złośliwcami :D
OdpowiedzUsuńHe he , skąd ja to znam kto to zje? Też narobiłam pączuchów bagatela 50 - z dziurką. Ale co tam w końcu raz w roku jest tłusty czwartek, a w ostatki będą chrusty :D
OdpowiedzUsuńPączki nie chciały wyjść ale na pewno wyszły smaczne - przynajmniej na takie wyglądają - często jest tak, że się kopsa a potem wychodzą pyszne rzeczy.
Wszystkim się to zdarza, mnie dzisiaj też:) Wyczarowałam nowy przepis i zamarzyło mi się, że będą idealne pączki; no i przerosły, bo za długo rozgrzewałam olej, potem nie chciały się oderwać od ściereczki, na której wyrastały (za mało mąką podsypałam), a potem bawiłam się w ich nadziewanie (no cóż jak chce się przez cieniutką tylkę przecisnąć kawałek truskawki z domowego dżemu:). Koniec końców pozbierałam ciasto, ulepiłam kulki, wrzuciłam na tłuszcz i były smaczne a że nie idealne:). Twoje wyglądają smakowicie!
OdpowiedzUsuńTwój opis to prawie idealny opis moich częstych zmagań. Myślę, że wszystkim czasem nie wychodzi, a mistrzostwo, to nie wywalić od razu, tylko skutecznie uratować :).
UsuńKażdy zalicza kuchenne wpadki tylko nie wszyscy się do tego przyznają. Twoje pączki w porównaniu do moich flaków to "pikuś" (w kategorii wpadka oczywiście) :-D zobacz tutaj: http://kuchennawyspasmakow.blogspot.com/2011/10/flaki-w-rosole.html
OdpowiedzUsuńPrzeczytałam o Twojej "wpadce" i uważam, że jest rewelacyjna. Do głowy by mi nie przyszło, żeby pakować flaki tam, gdzie je zapakowałaś :D.
UsuńWyglądają na pyszne :)
OdpowiedzUsuń