niedziela, 30 czerwca 2013

Truskawki w Milanówku, czyli jak ubić bitą śmietanę.


Na talerzykach Rosenthala... wśród śmietankowej mgły. Powód by podwieczorki jeść...
Milanówek, letnisko na linii Otwockiej, podmiejskie miejscowości warszawskie, mająteczki litewskie moich pradziadków...
Leniwe, gorące popołudnie. Wykrochmalone obrusy, porcelana i truskawki. Srebrne łyżeczki.Tęsknota za dawnymi czasami. Wymalowana, wyidealizowana we wspomnieniach. Bo pewnie nie było tak na codzień, jak mi się wydaje, jak przepięknie opisał Wojciech Młynarski w swojej piosence.
Mieszkam na linii Otwockiej. To już nie jest letnisko. Nie zjeżdża się tu na wakacje, z kuframi, rodziną i pociotkami. Nie nocuje na werandzie. Nie pielęgnuje leniwych podwieczorków. Świat gdzieś pędzi, a ja tęsknię do nie swoich wspomnień, do swoich wyobrażeń. 
Pojawiają się truskawki i następuje u mnie era piosenki. Truskawki w Milanówku mruczę cichutko pod nosem, by nikt nie usłyszał, że fałszuję. Wuj reakcjonista ma kochankę w Brwinowie. A gdzieś zapewne jest ciotka, która udaje, że nie wie... Napawam się tekstem, odkrywam co roku jego nowe smaczki i marzę o talerzyku truskawek i leniwym, letnim podwieczorku...


Bita śmietana

składniki:
  • 250 ml śmietanki 30%
  • 1 łyżka 15 ml, ok. 15-16 g) cukru z prawdziwą wanilią
Ubicie śmietany... może niestety skończyć się porażką, czyli słodkim masłem pływającym w słodkiej serwatce. Jeszcze nie wymyśliłam, jak te nieoczekiwane produkty spożytkować. Inna porażka, to słodka, płynna śmietanka, która za skarby nie chce zamienić się w puszystą chmurkę.
W ubiciu śmietany nijak nie pomaga mi Kicia, czyli mój "wspaniały" robot Kitchen Aid. Albo ja nie umiem do końca się nim posługiwać, albo on sobie po prostu nie do końca radzi. Nawet przeczytałam instrukcję i zastosowałam się do niej - i tak nie bardzo mi wyszło. Wprawdzie dodanie śmietan-fixu pomogło, ale... już od dłuższego czasu nie używam chemicznych wspomagaczy. Za to świetnie sobie radził poczciwy Zelmer (gdy jeszcze go miałam). Albo trzepaczka rózgowa - też taka, która jest końcówką ręcznego blendera.
W starej książce kucharskiej przeczytałam, że śmietanę trzeba koniecznie bić ręcznie (to nie do końca prawda). Na pewno trzeba ją mocno schłodzić (inaczej ma ochotę zamieniać się w masło). Do środka można dodać kostkę lodu, który po zakończeniu ubijania trzeba wyjąć (nie próbowałam ;)). Ubicie, czyli napowietrzenie. Trzeba zaczynać powoli, aby jak najwięcej powietrza wprowadzić. Potem stopniowo można zwiększać prędkość ubijania. Najpierw pojawia się piana na wierzchu, potem trzepaczka zaczyna "pisać" czyli zostawiać ślady. Gdy te ślady zmieniają się w stabilne wzgórki, to należy stopniowo (czyli porcjami, a nie cały naraz) dodać cukier i ubijanie zakończyć, bo... można otrzymać słodkie masło w słodkiej serwatce.
Niestety to, że śmietanę daje się napowietrzyć, czyli ubić, to zasługa tłuszczu. Jeśli nie stosuje się chemicznych stabilizatorów, to powinno go być co najmniej 30%.
 

Ups, ani banalnie łatwe, ani dietetyczne. A niby takie proste: na słodki podwieczorek truskawki wśród śmietankowej mgły na talerzyku Rosenthala :).



Truskawki na chmurce z bitej śmietany aż proszą, by dodać je do akcji...

sobota, 29 czerwca 2013

Tort mocno czekoladowy, czyli mój mąż i pedał.

Czy to słuszne podarować własnemu, osobistemu mężowi na urodziny pedała? A nawet dwóch? Do tego nie byle jakiego, tylko z takimi jakimiś wypustkami? Chodzę i się zastanawiam. Tak mam się nim (znaczy mężem) dzielić z jakimiś pedałami? Na razie myślę, że mnie z ich powodu nie zostawi, ale kto wie? W każdym razie na pewno będzie im poświęcał czas (zamiast mnie :P).
Te pedały do tego będą generować koszty. Przynajmniej jedne. Znaczy się o jednych wiem.
Z drugiej strony skoro mu się marzą, a ja go kocham... Może jednak mu podaruję. Tylko czy będzie mu się podobał taki, którego ja wybiorę?


Tort mocno czekoladowy

składniki na tort o średnicy 20 cm:
  • wafel migdałowy:
    • 1 białko
    • 0,5 łyżeczki soku z cytryny lub białego octu winnego
    • 50 g mielonych migdałów
    • 30 g cukru
    • 1 łyżka bułki tartej lub kaszki kukurydzianej
  • ok. 100 - 130 ml konfitury malinowej
  • 0,5 l śmietanki 30%
  • 3 tabliczki (300 g) czekolady o zawartości kakao 70 %
  • ewentualnie tarta czekolada do ozdobienia
Upiec wafel migdałowy. W tym celu ubić na sztywno białko. Pod koniec ubijania dodać sok z cytryny lub ocet i stopniowo cukier. Wmieszać mielone migdały i bułkę tartą (lub kaszkę kukurydzianą - dla bezglutenowców). Blachę wyłożyć papierem do pieczenia. Rozsmarować ubitą masę (warstwa powinna mieć grubość ok. 2 - 3 mm). Piec ok. 45 minut w temperaturze 140   (z termoobiegiem, bez w 150 stopniach) aż lekko się zezłoci. Wystudzić na kratce.
Czekoladę roztopić w naczyniu postawionym nad garnkiem z gotującą się wodą (naczynie nie powinno dotykać powierzchni wody). Wystudzić (może być lekko ciepła, nie powinna zacząć zastygać). Śmietanę ubić na sztywno. Dodać do niej rozpuszczoną i wystudzoną czekoladę. Dobrze wymieszać.
Na wafel nałożyć obręcz do tortów (lub obręcz z tortownicy). Posmarować go cienką warstwą konfitury malinowej. Wyłożyć ubitą śmietanę z czekoladą. Wyrównać powierzchnię. Ewentualnie ozdobić tartą czekoladą (lub jakoś inaczej). Schłodzić w lodówce co najmniej 2 - 3 godziny.
Przed podaniem obręcz z zewnątrz opalić palnikiem (takim do creme brulee) lub nożem oddzielić tort od obręczy.


Jak juz strasznie mi się nie chce, to robię ten tort na kupnym, zwykłym waflu, ale jednak to nie to samo. Konfiturę malinową można zastąpić dżemem z czarnej porzeczki. Też pysznie. Aby zrobić tort o średnicy 28 cm należy podwoić proporcje. W wersji z kaszką kukurydzianą jest bezglutenowy. Nie da się go zjeść dużo, to też zaleta, prawda? Można go przygotować wcześniej. Wafel jest dobry nawet 2 - 3 tygodnie (zawinięty w papier i przechowywany w suchym miejscu), tort w lodówce można przechowywać parę dni, nawet tydzień. W sezonie zdarza mi się po prostu zmiksować maliny  i zamiast konfiturą, pokryć wafel musem bez cukru. Choć trudno w to uwierzyć - jest wtedy prawie montignacowy (oprócz wafla - on jest naprawdę cieniutki)  ;).
Do krojenia nie trzeba używać ostrego noża, ale warto korzystać z babcinych sposobów i trzymać w pogotowiu szklankę z gorącą wodą. Gdy się go w niej moczy, to masa mniej oblepia ostrze i jest łatwiej.

Dalej uważam, że jeżdżenie na rowerze z nogami przyczepionymi na twardo do pedałów jest jakieś dziwne. Nawet zahacza o perwersję. Co tam, niech ma. Kupię mu te pedały. I dam. Buty do nich niech se sam przymierza :). A tort wyszedł mniamuśny :).

Tort dla fitnesski Desery z Kremówką

wtorek, 25 czerwca 2013

Batony owsiane z suszonymi wiśniami i czekoladą i...

Brzuchy pasibrzuchy nam rosną. Pawłowa, ciasto, ciasteczka, tort. Truskawki z bitą śmietaną (ograniczamy się i staramy jeść bez śmietany i bez cukru  ;)).  Czas to przerwać. Tyle, że brzuchowi pasibrzuchowi, a właściwie mózgowi wcale się to nie uśmiecha. No bo jak to? Nie będzie tego łatwego cukru, który mu uaktywnia ośrodek przyjemności? Takiego łatwego podgryzania? Cóż trzeba go oszukać. Tak troszeczkę. Podsunąć mu jakąś dobrótkę, podgryzacza, który tak bardzo nie szkodzi. Przez żołądek do serca :).
Batony piekę natchniona przepisem Nigelli Lawson. Lata temu się na niego natknęłam, zainspirował mnie. Zmieniam w nim składniki, trochę mieszam. Niezmienne są płatki owsiane, zdrowy wypełniacz. 
Nigelli można zazdrościć, prawda? Ma swój program telewizyjny. Świetnie sprzedające się książki. Sukces. Finansowy również. No i wspaniałego bogatego męża. Ta to jest szczęściarą! Ups, a tu jakaś rysa. Paparazzi zrobili zdjęcia sugerujące, że jest ofiarą. Przemocy. Domowej. Nieee, to niemożliwe. Prawda? Ile wspaniałych kobiet myśli, że ci, którzy stają się takimi ofiarami są głupi? Sami sobie winni? No bo przecież to niemożliwe, żeby samodzielna kobieta sukcesu... Świetnie wiemy, co powinna zrobić, prawda? 
Przemoc domowa mnie nie dotyczy. Teraz. Ale już nie myślę, że nie mogłaby. Znam uczucie, jakie ogarnia, gdy coś takiego się dzieje. I wiem, że wyzwolenie się z toksycznego związku wcale nie jest łatwe. Z drugiej strony wcale nie jest łatwo pomóc. Bo co, zmusić do odejścia? Wiedzieć lepiej, co jest dla kogoś dobre? Wcale nie zawsze jest to najlepsze rozwiązanie...
Jej, jak ja nie lubię, że coś takiego się dzieje. I sami sobie to robimy. Foch. Idę lepiej upiec te batony. I spróbuję nie warczeć na bliskich, nawet gdy zmęczenie, hormony itp. sprawiają, że tylko na to mam ochotę. Bo to, że są czasami denerwujący, wcale nie oznacza, że mam prawo się na nich wyżywać (ani że oni na mnie, nawet jak robię jakieś głupoty). Znajdę sobie jakieś inne ujście złości. Na przykład poskaczę na trampolinie ;).


Batony owsiane z suszonymi wiśniami i czekoladą i...

składniki:
  • 2,5 szklanki płatków owsianych zwykłych
  • 1 szklanka (150 g) suszonych wiśni
  • 1 tabliczka (100 g) czekolady o zawartości kakao 70% połamanej na małe kawałki
  • 0,5 szklanki ziaren słonecznika
  • 0,5 szklanki pestek dyni
  • 0,5 szklanki prosa (kaszy jaglanej)
  • 0,5 szklanki białego maku (można zastąpić grubo posiekanymi migdałami)
  • 1 puszka (411 g) mleka skondensowanego niesłodzonego
Piekarnik nagrzać do temperatury 130 stopni Celsjusza (z termoobiegiem, bez niego do 140).
Blachę (o wymiarach ok. 26x38cm) wyłożyć papierem do pieczenia.
Suche składniki wsypać do sporej miski i wymieszać.
Mleko podgrzać do temperatury ok. 40 - 50 stopni. Ma być wyraźnie ciepłe, ale nie ma się gotować. Temperatura nie jest tu kluczowa, odchylenia są dopuszczalne.
Zalać mlekiem suche składniki i wymieszać. Przełożyć na blachę, wyrównać.
Piec 1 godzinę. Wyjąć, przełożyć do góry dnem na większą blachę, zdjąć papier. Wstawić do piekarnika na 15 minut, żeby dosuszyć spód.
Studzić na kratce. Po 15-20 minutach pokroić. Przechowywać w puszce do tygodnia. Zazwyczaj wytrzymują dłużej, ale zdarzyło mi się, że zaczęły pleśnieć w drugim tygodniu. Pewnie ich trochę nie dosuszyłam, aczkolwiek w smaku i wyglądzie wszystko było ok.


Moja szklanka ma objętość 250 ml.
Podobne batony już były. I zapewne będą jeszcze pojawiały się na blogu. Bo uważam, że są smaczne, zdrowe, godne przypominania i robienia. A jeśli są dla Was za mało słodkie, to możecie je zrobić na słodzonym mleku skondensowanym albo dodać parę łyżek miodu. Też będą pyszne.



wtorek, 18 czerwca 2013

Pawłowa i ziele Azteków

  Lubię bywać na targu u pana Ziółka, gdy nie ma tłumów. Wiosną, gdy jeszcze nie wszyscy się zwiedzieli, że już na nim bywa. Gdy jeszcze niektórym jego oferta wydaje się mało atrakcyjna. Wpadam dość późno (śpioch poranny ze mnie) i ucinam sobie pogawędkę. Wielce interesującą zazwyczaj. Rezultat jest taki, że odchodzę z kolejną sadzonką. Namówiona, zaciekawiona. Tak też było z zielem Azteków (lipia dulcis). Rozmowę zaczęliśmy od stewii i tak jakoś zeszło. Podobno jest od niej słodsze. No nie wiem. Podobno wrzucone do dzbanka z wodą aromatyzuje ją i słodzi (chyba za mało wrzuciłam) :).
Nie, wcale nie jestem nim zawiedziona.


Podoba mi się. Jest ładne. Ma drobne, jasne kwiatki (jak kwitnie) i pięknie przebarwiające się liście. Poza tym ciekawy smak i aromat. W internecie przeczytałam, że wytwarza hernandulynę, związek tysiąc razy słodszy od sacharozy. Może mam upośledzone kubki smakowe, ale tej wielkiej słodyczy nie czuję, raczej przyjemny smak z nią się kojarzący. Przeczytałam też, że pachnie podobnie, jak mięta. Też mi się nie wydaje. Właściwie jestem przekonana, że zupełnie inaczej, po prostu jak... ziele Azteków. Wsadzone do gruntu pięknie ponoć zagarnia, ale nie przeżywa mrozów. Zostawię je zatem w doniczce i jesienią wniosę do domu. Może uda mu się przetrwać zimę. Oby, bo stałam się jego fanką.
Ozdabiam nim Pawłową. Pięknie wygląda i smakuje.



Pawłowa

składniki:
  • beza:
    • 4 białka
    • 125 g cukru
    • 125 g cukru pudru
    • 1 łyżeczka soku z cytryny lub białego octu winnego
    • 2 łyżeczki mąki kukurydzianej (niekoniecznie)
  • 400 - 450 ml śmietanki 30%
  • 2 łyżki (30 ml) cukru z prawdziwą wanilią
  • 500 g truskawek 
  • 250 g borówki amerykańskiej
  • garść ziela Azteków (albo melisy lub mięty do przybrania)
Piekarnik rozgrzać do 140 stopni (z termoobiegiem, grzanie górne i dolne, jeśli nie macie termoobiegu - do 150 stopni).
Ubić na sztywno białka aż będą się tworzyć wzgórki. Ubijając dodać ocet lub sok z cytryny, oba cukry wsypując je stopniowo (po łyżce) i mąkę kukurydzianą (jeśli używacie). Blachę wyłożyć matą silikonową lub papierem do pieczenia. Wyłożyć na nią bezę formując łyżką koło o średnicy mniej więcej 23 cm i wysokości 5 cm (bardzo mniej więcej, wręcz na oko). Warto by środek był leciutko bardziej wklęsły niż boki (to też formuję łyżką). Piec 30 minut. Zmniejszyć temperaturę do 110 stopni (z  termoobiegiem, bez do 120) i piec jeszcze 45 minut. Wyłączyć piekarnik, bezę zostawić w nim do wystygnięcia (6 - 8 godzin, najwygodniej na noc).
Ubić śmietankę dodając pod koniec cukier z wanilią. Rozłożyć na bezie. Ułożyć na niej dekoracyjnie owoce i listki ziela Azteków. Od razu podawać.


Dodatek do bezy soku z cytryny lub octu wpływa na jej stabilność (szczypta soli niestety tak nie działa - to przesąd kulinarny). Użycie cukru pudru z kolei zwiększa chrupkość bezy, ale spokojnie można użyć po prostu 250 g zwykłego cukru - też będzie dobra. Co do mąki kukurydzianej, to pojawiała się w wielu przepisach, ale nie doczytałam się do czego ma konkretnie służyć. Dodaję bo mam, wychodzi mi. Bez jej dodatku też wychodzi :).

Czerwone owoce w roli głównej Truskawkowy zawrót głowy 2013 Desery z Kremówką

środa, 5 czerwca 2013

Ciasto z truskawkami i lekkim kremem maślankowo-waniliowo-cytrynowym

No i okazało się, że nie umiem robić ciast.
  Ciast idealnych.
Na szczęście potrafię smaczne :).
 Nawet jeśli się okaże, że konsystencja kolejnego nie jest "jak z cukierni", nie będę się przejmować. Najwyżej przełoży się je na talerzyk w kawałkach i zje łyżeczką. Prawda? A ja będę czerpać satysfakcję z tego, że niektórzy po cichutku myślą sobie, że może fajnie by było talerzyk wylizać.
Uświadomiłam sobie ten brak ciastowej biegłości podczas Dnia Sąsiada. Znowu nie wygrałam konkursu. I to nawet nie chodzi o to, że nie zgarnęłam głównej nagrody (fajna była, oj fajna), tylko o SATYSFAKCJĘ. Fruwałabym pod drzewami z dumy jak paw, a tak... nie podrapię się o gałęzie :). Poza tym, do niewygrywania coraz bardziej się przyzwyczajam :).
Dzień Sąsiada to dla mnie coś bardzo fajnego. Małe ojczyzny, lokalne społeczności. Zaczynam je coraz bardziej cenić. Może się starzeję? Jako dziecko żyłam w wielkim blokowisku w dużym mieście. Dużo tam łatwiej o anonimowość. Przeprowadziłam się na przedmieścia, puściłam dzieci do małej, rejonowej szkoły i zaczęłam wsiąkać w społeczność. Z coraz większą radością. Już nawet nie mruczałam pod nosem na kolejne popołudnie spędzone na dekorowaniu sali w szkole, bo wiedziałam, że następnego dnia będzie świetne Święto Szkoły, na którym spotkam znajomych, weźmiemy udział w rodzinnych konkursach, pozbędziemy się powagi, spędzimy miło czas i staniemy się sobie bliżsi, nie anonimowi. Niestety zmieniła się dyrekcja, zmieniła się formuła.
Pojawiła się za to impreza z okazji Dnia Sąsiada. Też spotykam tam znajomych. W przyszłym roku upiekę kolejne ciasto. Wcale niekoniecznie, żeby wygrać. Tylko, żeby podzielić się z innymi (wszystkie ciasta biorące udział w konkursie zostały rozczęstowane wśród chętnych. Ale była wyżerka :) ).
W tym roku Tarzynkę reprezentowało.... . Ciasto w smaku genialne. Z lekkim, maślankowo-cytrynowym kremem i mnóstwem truskawek. 


Ciasto z truskawkami

składniki na formę o średnicy 28 cm:
  • kruche ciasto:
    • 175 g (ok. 1 szklanka) mąki pszennej + do podsypywania
    • 40 g (4 łyżki)  cukru pudru
    • szczypta soli
    • 75 g masła
    • 2 żółtka
    • 2-3 łyżki zimnej wody
    • fasola lub ceramiczne kulki do obciążenia ciasta
  • krem: 
    • 1 szklanka maślanki
    • 3 żółtka
    • 55 g (1/4 szklanki) cukru
    • 30 g (3 łyżki) mąki
    • szczypta soli
    • 2 łyżeczki ekstraktu waniliowego  (lub 1 łyżka cukru waniliowego)
    • skórka i sok z 1 cytryny
    • 100 ml śmietanki 30%
  • owoce do przybrania - np. ok. 1/2 kg truskawek
Na stolnicę wysypać mąkę, cukier puder i sól. Wymieszać. Dodać masło pokrojone w kostkę. Szybko wszystko razem posiekać nożem. Uformować kopczyk, zrobić w nim wgłębienie, do którego wbić żółtka i 2 łyżki wody. Szybko zagnieść ciasto. Jeśli składniki nie będą chciały się połączyć, można dodać 1łyżkę wody. Uformować kulę, zawinąć w folię i wstawić na co najmniej 30 minut do lodówki.
Piekarnik rozgrzać do temperatury 180 stopni (z termoobiegiem, jak bez, to do 190).
Okrągłą formę na tartę wysmarować masłem. Ciasto cienko rozwałkować podsypując w razie konieczności mąką. Wylepić ciastem formę. Nakłuć je widelcem. Wyciąć z papieru do pieczenia koło o średnicy trochę większej niż średnica formy. Położyć na cieście, wysypać nań fasolę lub ceramiczne kulki. Zapiekać ok. 10 minut. Zdjąć papier z fasolą/kulkami. Piec ciasto jeszcze ok. 20 minut aż nabierze jasnozłotego koloru. Wystudzić na kratce.
W garnku wymieszać maślankę najpierw z zółtkami, potem z cukrem, mąką i solą. Podgrzewać na małym ogniu cały czas mieszając (najlepiej trzepaczką rózgową). Zdjąć z ognia, gdy masa zgęstnieje i nabierze konsystencji budyniu. Dodać ekstrakt waniliowy, sok i skórkę z cytryny. Szybko i mocno wymieszać, aż masa stanie się jednolita. Odstawić do wystygnięcia. Dobrze jest od czasu do czasu pomieszać, by nie zrobił się kożuch.
Ubić na sztywno śmietankę. Wymieszać z masą. Wyłożyć na upieczony spód. Ułożyć owoce. Schłodzić przez co najmniej 30 minut przed podaniem.



Robiłam to ciasto wcześniej i było ok. Widać dopadł mnie konsystencyjny peszek :). Nic to, i tak zostało zjedzone do ostatniego okruszka :).
Można je robić z truskawkami, ale też malinami, jeżynami, porzeczkami, jagodami i borówką amerykańską. I pewnie jeszcze z mnóstwem owoców, które mi w tej chwili nie przyszły do głowy.

Ciasto zamiast zagniatać na stolnicy, robię w malakserze. Można trzymać je surowe w lodówce 2-3 dni. Można też zamrozić (do 3 miesięcy).

Przepis znaleziony w książce "Rok w kuchni. Wiosna/lato."

Czerwone owoce w roli głównej

sobota, 1 czerwca 2013

Grissini na zakwasie.

Jestem świetnym pilotem. Naprawdę. Dopóki mój mąż nie kupił sobie GPSa, osiągałam sukcesy w pilotowaniu. Tylko, jak mówiłam, czy ma jechać w prawo, czy w lewo, to zawsze dodatkowo machałam mu ręką. Żeby wiedział, o które prawo chodzi. Bo czasem było to drugie...
Piosenki Misia i Margolci. Świetne są. Miś jadący nie w to prawo, tylko w to drugie zawsze poprawia mi humor :). Słuchaliście je? Ja niestety w czasie przeszłym. Najmłodsze urosły, już ich nie chcą. Płyta gdzieś się zarzuciła. Szkoda...
Jedne piosenki Misia i Margolci lubiłam bardziej, drugie mniej. Z deczka zajeżała mnie piosenka o gryzieniu paluszków. Argument, że lepiej gryźć słone niż swoje, jest dla mnie od czapy. Jedno nie załatwia drugiego.
Staram się nie kupować moim skarbom słonych paluszków. Już wolę upiec im grissini. Nie tylko dzieci je lubią :).



Grissini

składniki:

  • 20 g drożdży
  • 10 ml melasy (2 łyżeczki)
  • 400 ml wody
  • 1/3 szklanki (83 ml) zakwasu żytniego o konsystencji gęstej śmietany
  • 660 g mąki pszennej (ok. 1 l) + ew. jeszcze trochę i do podsypywania
  • 2 łyżeczki soli
  • 30 ml oleju (2 łyżki)
Drożdże rozetrzeć z melasą, 1 łyżką mąki i częścią wody (ok. 30 ml). Odstawić do wyrośnięcia (na 10 - 15 minut, aż pojawi się coś w rodzaju piany na powierzchni). Dodać do nich zakwas, resztę wody, mąkę, sól i olej. Wyrobić elastyczne ciasto. Robię to mikserem ok. 10 minut. Sprawdzam, czy to już naciskając palcem: powinno być sprężyste i wracać powoli do stanu sprzed naciśnięcia.
Z ciasta uformować kulę, włożyć do miski, przykryć folią (wkładam miskę do dużego worka plastikowego) i odstawić na ok. 1 godzinę do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość.
Rozgrzać piekarnik z kamieniem do pieczenia do 230 stopni Celsjusza.
Wyłożyć ciasto na stolnicę wysypaną mąką. Podzielić na 2-3 części. Każdą rozwałkować na placek o grubości ok. 1 cm podsypując mąką. Pokroić nożem na ok. 0,5 cm długie paski. Ułożyć je na przykład na desce wyłożonej papierem do pieczenia.
Spryskać piekarnik wodą. Zsunąć na kamień papier z grissini. Piec ok. 10 minut aż paluszki nabiorą jasnozłotego koloru i staną się chrupiące. Studzić na kratce.

 
Melasę z powodzeniem w tym przepisie zastępuję 10 ml (2 łyżeczkami) cukru dark muscowado. Jeśli nie jest dostępne ani jedno ani drugie, można swobodnie wsypać  łyżeczkę zwykłego białego cukru.
Gdy nie ma się kamienia, to należy w piekarniku rozgrzać grubą blachę i na nią zsuwać papier z paluszkami albo po prostu od razu układać grissini na blasze na papierze do pieczenia.
 

Grissini zabraliśmy na dzieńdzieckowy piknik.  Świetnie podgryzało się je na trawie. I wcale nam nie przeszkadzało, że tym razem nie wyszły nam najrówniejsze i przypominały wiecheć gałęzi :).


Czas na piknik z home&you - półmetek!
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...