środa, 28 marca 2012

Góralskie moskole, moskale, moskaliki...



W Bukowinie Tatrzańskiej na Rusińskim Wierchu po raz pierwszy jadłam moskole. Spore placki ziemniaczane,  upieczone na kuchennej blasze, posmarowane masłem czosnkowym. Fajne. Załapałam się na nie przez przypadek. Gazdowie robili je na czyjeś specjalne zamówienie i dali mi spróbować. Zazwyczaj królowało u nich "normalne", choć trzeba przyznać, że bardzo smaczne jedzenie. 
Na Podhalu moskole były kiedyś potrawą śniadaniową. Sądzę, że popularną, bo ich odmian jest bez liku. Zakopiańskie na drożdżach, spiskie z proszkiem do pieczenia na samej mące bez ziemniaków, są z ugotowanymi ziemniakami i samą mąką, z dodatkiem jajka lub sody i kwaśnego mleka. Są też moskole grulane: surowe, utarte i odcedzone ziemniaki miesza się z solą i mąką - też piecze się je na kuchennej blasze, ale smakują podobno najbardziej ze smalcem, nie z masłem. 
Nazwę wzięły od jeńców rosyjskich, którzy przed I wojną światową wykonywali w Galicji ciężkie prace. Na prymitywnych paleniskach, często po prostu na blasze położonej na ognisku wypiekali placki z utłuczonych ziemniaków pomieszanych z mąką owsianą. 
Spróbowałam takie owsiane zrobić. Połączyłam ugotowane, utłuczone ziemniaki z mąką owsianą, tak żeby dało się formować placki. Można dolać trochę wody. Dodałam też trochę soli. Nie są złe, zjedliśmy wszystkie, ale inne bardziej nam smakowały.
Moskole piecze się na kuchennej, wyczyszczonej blasze. Nie mam kuchni z paleniskiem - żałuję. Blachę zastąpiła mi nagrzana patelnia teflonowa (może być też ceramiczna). Piekłam/smażyłam na małym ogniu, co pewien czas odwracając. Nic nie przywarło.  


Moskole
składniki:
  • 1/2 kg ugotowanych i utłuczonych (przeciśniętych przez praskę) ziemniaków
  • 1 jajko
  • 200 ml mąki
  • 1/2 łyżeczki soli
Z podanych składników wyrobić gładkie ciasto. Rozgrzać patelnię. Umączonymi rękami formować placki grubości ok. 1 cm. Zmniejszyć ogień. Kłaść na patelni. Piec powoli, od czasu do czasu odwracając. Placki początkowo przywierają, ale po chwili pieczenia zaczynają ładnie odchodzić od patelni. Podawać posmarowane masłem.


Upiekłam te moskole i okazało się, że smakują identycznie, jak moje ukochane, zapamiętane z dzieciństwa kotlety ziemniaczane robione przez babcię. Podawała do nich sos grzybowy. Do moskoli też można. Pasują do nich też inne sosy. Tylko wtedy chyba lepiej je podać na obiad bądź ciepłą kolację, niż na śniadanie ;). 


Składniki podane są orientacyjnie. Swoje moskole robiłam zazwyczaj z ziemniaków, które zostały z poprzedniego dnia i nie miałam oczywiście dokładnie 1/2 kilograma. Można je utłuc, przecisnąć przez praskę, ale można też przekręcić przez maszynkę do mięsa - co komu wygodniej. Niepodzielne jajko można dodać równie dobrze do 400 g, jak i 600 g. Wszak bywają moskole składające się tylko z ziemniaków i mąki. Sprawdziłam, że mniej więcej 1/2 kg utłuczonych ziemniaków, to 1/2 litra, czyli 100 g to 100 ml. Może komuś to coś ułatwi ;). I ciasto i placki są mocno lepiące. Ciasto mieszałam łyżką, starałam się zrobić to dokładnie. Wystarczyło, nie musiałam wyrabiać rękami. 

Moskole zakopiańskie
składniki:
  • 1/2 kg ugotowanych i utłuczonych ziemniaków
  • 1/2 kg mąki
  • 1 szklanka ciepłego mleka
  • 1 jajko 
  • 5 dkg drożdży
  • 1/4 łyżeczki cukru
  • 1/2 łyżeczki soli
W misce rozmieszać drożdże z cukrem i 1 łyżką mąki. Zalać połową mleka i mieszać, aż się rozpuszczą. Zostawić w ciepłym miejscu na około 10 minut - muszą zacząć rosnąć. Dolać resztę mleka, dodać jajko i ziemniaki, rozmieszać. Na końcu dodać mąkę i sól. Wyrobić, żeby nie było grudek. Można to z powodzeniem robić łyżką.  Rozgrzać patelnię. Umączonymi rękami formować placki grubości ok. 1 cm. Jeśli ciasto jest za rzadkie i placki nie dają się formować, koniecznie dodać mąki. Zmniejszyć ogień. Placki kłaść na patelni. Piec powoli, od czasu do czasu odwracając. Placki początkowo przywierają, ale po chwili pieczenia zaczynają ładnie odchodzić od patelni. Podawać posmarowane masłem.

Ciasto z podanych wyżej proporcji wyszło mi za rzadkie, kładłam je na patelni łyżką. Nie był to dobry pomysł. Strasznie długo się piekły, skórka wychodziła gruba i twarda, a środek długo był lekko lejący, ewidentnie niedopieczony. Koniecznie trzeba w takim wypadku dodać mąki, placki wychodzą wtedy dużo lepsze. W przepisie nie ma soli, trochę mi jej brakowało, więc dodałam.


"Moskole spolone,
 flaki przypolone,
 hej! te gospodynie
 haw nie wydarzone."

Na szczęście żadnych moskoli nie przypaliłam :D. No może jednego czy dwa...

Wszystkie informacje o moskolach i przepisy zaczerpnęłam z książki Zdzisławy Zegadłówny "Kuchnia góralska" wydanej w 1986 roku przez Związek Podhalan. 

wtorek, 27 marca 2012

Masło czosnkowe

Niby nic, niby proste, a jakie dobre. Banalne w przygotowaniu. Rewelacyjne w smaku.
 Tylko nie dla wampirów i nielubiących czosnku  :D.


Masło czosnkowe
składniki:
  • 200 g masła 
  • 1 -2  średnie ząbki czosnku
  • 1 ml soli (trochę mniej niż 1/4 łyżeczki)
Masło musi być miękkie. Włożyć od miseczki. Czosnek obrać, przecisnąć przez praskę. Do masła dodać sól, czosnek, wszystko dokładnie wymieszać widelcem. Gotowe :).


Dobre po prostu do chleba. Rewelacyjna jest bagietka lub bułka pokrojona na kromki, które należy posmarować masłem czosnkowym, złożyć z powrotem w kształt bagietki, zawinąć w folię aluminiową i upiec na grillu. Pyszne do moskoli
Trzeba jeszcze wiedzieć, że czosnek potrzebuje czasu, żeby uwolnić wszystkie swoje smaki i aromaty. Jeśli wydaje się, że jest go za mało, warto odstawić masło na pół godziny i jeszcze raz spróbować. Dopiero wtedy dodawać czosnek. 


Zdjęcie czosnku powstało przy wykonywaniu marcowego zadania Warsztatów kulinarnych prowadzonych przez Atrię. Tutaj można o tym poczytać. O warsztatach zaś tutaj. Może macie ochotę też się czegoś dowiedzieć i pobawić?

Fotografia kulinarna

piątek, 23 marca 2012

Ekstrakt waniliowy

Jeszcze całkiem nie tak dawno (już w tym wieku ;) ), żeby zdobyć ekstrakt waniliowy, organizowało się "przemyty z zagranicy", prosiło zaprzyjaźnione osoby, żeby przywiozły lub zastępowało go cukrem wanilinowym. Można było też go zrobić - przepis podała nam na Mniammniamie Bajaderka. Mój mistrz kulinarny :). Chyba nie ma rzeczy, której nie potrafi zrobić. Pierwszy ekstrakt, który zrobiłam, oczarował mnie aromatem. Jest całkiem trwały. Trzeba tylko przechowywać go (jak zresztą każdą nalewkę) w ciemnym miejscu - najlepiej w ciemnej butelce. Mój po trzech latach nadal obłędnie pachnie. Już się kończy. Czas na nastawienie kolejnego.


Ekstrakt waniliowy
składniki:
  • 5-6 lasek wanilii
  • 1/2 litra alkoholu (może być dobra czysta wódka, ale też może być rum, brandy, taki jaki się lubi)
Wanilię przeciąć wzdłuż na pół i włożyć do butelki. Zalać alkoholem. Odstawić w ciemne miejsce na co najmniej 4 tygodnie. Co parę dni wstrząsnąć. Przecedzić. Przelać do ciemnej butelki.


Alkohol tuż po zalaniu zaczyna nabierać koloru, co widać w pierwszej butelce. Wygląda pięknie! Ekstrakt wychodzi trochę słabszy niż ten kupowany w sklepie, ale z powodzeniem się sprawdza. Nie pamiętam, co zrobiłam z nasączoną procentami wanilią poprzednim razem. Teraz zamierzam przełożyć ją do słoika (nie powinna się zepsuć, wszak będzie zakonserwowana ;) ) i zużywać, tam gdzie jest potrzebna - nie przejmując się alkoholem w niej zawartym. Ciekawa jestem, czy nie będzie jakiejś porażki :D. 

środa, 21 marca 2012

Chleb się chlebie, chleb...


W domu pachnie chlebem. 
Biorę go w ręce. Jest jeszcze ciepły.
Lekko naciskam. 
Chrupie.

Kroję pajdę za pajdą. Smaruję masłem. Chyba mogłabym zjeść cały...

Upiekłam go po raz pierwszy wiele lat temu. Od niego zaczęła się moja przygoda z chlebami na zakwasie. Podchodziłam do niego z lekką niepewnością i obawą, czy się uda.
Niepotrzebnie. Oczarował nas od pierwszego razu.  
Niby taki zwykły. Ale jak pachnie, jak smakuje!
Po prostu chleb codzienny.

To nie jest nowy przepis. Bajaderka podawała go w sieci już wiele lat temu. Mam wrażenie, że ostatnio został trochę zapomniany. A szkoda. 
Jest pyszny, nietrudny, w sam raz na początek przygody z pieczeniem chleba. Łatwo do tego przepisu wprowadzać lekkie modyfikacje, eksperymentować z różnymi rodzajami mąki. 
Dawno go nie piekłam. Teraz do niego wróciłam i wzbudziłam zachwyt rodziny. 
Warto było.

Chleb emigrantów
składniki:
  • dzień pierwszy - zakwas:
  • 1 szklanka wody
  • 1/4 łyżeczki suchych drożdży
  • 1 i 1/4 szklanka mąki pszennej (najlepiej chlebowej 720, ale na "zwykłej" np. szymanowskiej też wychodzi)
  • 2 łyżki mąki pszennej razowej (np. 1850 typu graham)
  • 2 łyżki mąki żytniej (używam chlebowej 720, można też dodać razową)
W dużej misce dobrze wymieszać wszystkie składniki zakwasu, przykryć folią i odstawić na 8-16 godzin.

Tak wygląda po tym czasie:


  • dzień drugi - chleb właściwy
  • 1 szklanka wody
  • 1/4 łyżeczki suchych drożdży
  • 1 łyżka cukru
  • 3 i 1/2 szklanki mąki pszennej (j.w. najlepiej chlebowej 720, ale "zwykła" też może być)
  • 3/4 łyżki soli
Do miski z zakwasem dodać pozostałe składniki. Wyrabiać ciasto, aż będzie gładkie. Można to robić ręcznie, można robotem. Nie wychodzi bardzo gęste. Omączonymi rękami uformować kulę podwijając ciasto do spodu.


Przykryć folią i zostawić do wyrośnięcia. Powinno podwoić objętość. 

Lubię wkładać miskę po prostu do dużej, czystej, plastikowej torby. Mam taką dyżurną ;).


Włączyć piekarnik z kamieniem do pieczenia lub blachą w środku. Rozgrzać go do temperatury 230-250 stopni.
Koszyk wiklinowy wyłożyć czystą ściereczką, wysypać ją mąką.
Wyjąć ciasto na wysypaną mąką stolnicę, odgazować i uformować bochenek.  (Ciasto ma zmniejszyć objętość do pierwotnej, dzieje się to właściwie podczas wyjmowania z miski i formowania bochenka). Włożyć do koszyka, zawinąć luźno w ściereczkę, przykryć folią (albo włożyć do dużej torby foliowej)  i odstawić do ponownego wyrośnięcia (nie powinien się powiększyć więcej niż o około 30-40 %, bo może opaść - co tam, i tak się zje ;) ).

Piekarnik spryskać wodą.  Chleb wyłożyć na kamień (bądź blachę - jeśli ktoś się boi, że bochenek się przyklei, może na blachę położyć papier do pieczenia). Naciąć ostrym narzędziem (trzeba wypróbować: niektórzy robią to żyletką, mi wychodzi o dziwo najlepiej nożem z ząbkami). Zmniejszyć temperaturę do 200 stopni. Piec ok. 30 minut (chyba, że będzie bardzo blady, to od razu dłużej). Wyjąć, puknąć od spodu. Gdy wyda głuchy odgłos, chleb jest gotowy. Gdy nie, trzeba jeszcze podpiec 5-10 minut (a potem znowu puknąć). Studzić na kratce.



Formowanie bochenka wcale nie dla wszystkich musi być oczywiste. Niestety nie mam zdjęć z tego procesu, ale postaram się opisać, jak to robię. Otóż nadaję ciastu kształt prostokątu długości mniej więcej długości koszyka, a szerokości dwa razy większej. Dłuższe boki składam tak, żeby się zetknęły ze sobą i je zlepiam. Końcówki chleba też składam i dolepiam. Poprawiam kształt rękami. Chleb wkładam do koszyka zlepieniem do góry. Uff, nie wiem, czy to jasne, mam nadzieję, że choć trochę pomocne. 
Jeszcze jedno: w przepisach zazwyczaj jest zalecenie, żeby temperaturę obniżać po 15 minutach. Nie wiem, czy to cecha mojego piekarnika, ale zawsze wtedy chleb mi wychodził lekko spalony. Robię tak, jak napisałam wyżej: nagrzewam mocno piekarnik, wkładam chleb i praktycznie od razu zmniejszam temperaturę, wychodząc z założenia, że przecież natychmiast nie wystygnie - wychodzi dużo lepiej :).

Przepis dodaję do akcji Domowe Pieczywo dla Alergika.

piątek, 16 marca 2012

Miska pełna smaku i aromatu - wegetariańska mulligatawny.




Mulligatawny - "pieprzowa woda". Pochodzi z Indii, a została zaadoptowana przez Brytyjczyków w XVIII i XIX wieku.  Nie ma jednego obowiązującego przepisu. Podstawowy to "ładny kawałek mięsa, dobre curry i mocny rosół" - to wersja angielska. Kura albo baranina, duszone jarzyny, dużo przypraw. Może być ryż. Mogą być siekane migdały. Mleko kokosowe też w niej gości. W Anglii dodają do niej posiekane jabłko. W Australii pomidory i pokrojony wędzony boczek. Co komu w smaku gra: orzechy, owoce, kukurydza, grzanki. 
Istnieje niezliczona ilość wersji tej zupy. Prawie każda hinduska rodzina ma swój własny przepis na mulligatawny. Też już mam swoją ulubioną ;).


Wegetariańska mulligatawny
składniki:
  • 1 średnia cebula - obrana i drobno pokrojona
  • 1 łyżeczka świeżo zmielonej kolendry
  • 1/2 łyżeczki kurkumy
  • 1 łyżeczka zmielonego kuminu
  • 1 łyżeczka curry
  • 4 duże, obrane i drobno posiekane ząbki czosnku
  • 3 łyżki oleju (lub trochę mniej masła ghee)
  • 200 g marchwi (ok. 3 średnie) obranej i pokrojonej w drobną kostkę
  • 100 g selera (ok. 1/3 średniego) obranego i pokrojonego w drobną kostkę
  • 1 i 1/2 łyżeczki świeżo startego imbiru
  • 1300 ml bulionu warzywnego
  • 70 g (100 ml) kaszy jaglanej
  • 3/4 szklanki ugotowanej ciecierzycy (może być z puszki)
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 2 łyżki posiekanych listków kolendry (lub rukoli)
W garnku z grubym dnem rozgrzać tłuszcz i zeszklić cebulę. Dodać kolendrę, kurkumę, kumin i curry. Smażyć przez chwilę mieszając, aby uwolnić aromat. Dodać czosnek, zamieszać. Dodać marchew i seler, zamieszać i przykryć garnek. Smażyć przez pięć minut. Od czasu do czasu zamieszać - jeśli za bardzo wszystko przywiera, można dodać więcej tłuszczu lub trochę wody. Dodać imbir, chwilę pomieszać. Wlać bulion, wsypać kaszę jaglaną, przykryć i gotować przez 20 minut. Wrzucić ciecierzycę, zamieszać. Odlać 2 chochle (200 ml) i zmiksować do uzyskania gładkiej konsystencji (można w malakserze). Połączyć z zupą, pogotować jeszcze 10 minut. Doprawić solą i pieprzem, wlać sok z cytryny. Podawać posypaną listkami kolendry lub rukoli. 



To kolejny, wypróbowany przeze mnie przepis z książki Marioli Białołęckiej "Zaskakująca kasza & ryż". Kolejny godny polecenia, choć trochę go zmodyfikowałam. Autorka dodaje pojemniczek jogurtu (180 ml) do miksowania, ale nam ewidentnie bardziej smakuje wersja bez. Zupa jest gęsta, sycąca, pachnąca i bardzo dobra. Następnego dnia po ugotowaniu smakuje jeszcze lepiej. 



środa, 14 marca 2012

Prosta i szybka zalewajka na maślance wg. przepisu Mietka Czytajło



W karczmie na sanockim rynku od lat podawana jest przepyszna zupa - zalewajka na maślance. To jedna z tych potraw, które zachwycają i prowokują do prób odtworzenia przepisu. Tak też się stało i na Cincinie Joanna próbowała ją z powodzeniem  odtworzyć - prawie dokładnie jej się to udało.
Zupa jest smaczna, przaśna, kwaskowata. Rzeczywiście musi być pyszna, skoro wiele lat figuruje w menu. Mnie też zachwyciła: smakiem i prostotą wykonania.
Żywy dowód na to, że okres postu nie musi być nudny i niesmaczny. 
 Zachwyca mnie w tej historii to, że na wieść o próbach (jaki ten świat mały ;) ), odezwał się sam autor przepisu Mietek Czytajło i podał dokładne proporcje i sposób wykonania. Bo mimo, że potrawa regionalna, znana od dawna, to nuta nowoczesności też się wkradła i wszystkiego odtworzyć się nie dało.  
Lubię kuchnię chłopską. Prostą i wykorzystującą wszystko, co jadalne. Wprawdzie nie robię masła, nie "zmaślam" śmietany oddzielając od niej maślankę, tylko kupuję ją w sklepie, ale... Podoba mi się idea niemarnowania, niewyrzucania jedzenia. Choć tak po cichu zaczynam mieć wątpliwości, czy taka kupowana w sklepie, robiona z odtłuszczonego mleka, ma coś z prawdziwą maślanką wspólnego. Może to czas, aby kupić sobie kozę (jakoś wydaje mi się prostsza w obsłudze niż krowa - może z powodu gabarytów ;) ), mieć "swoje" mleko, robić masło (czy robi się kozie masło 0_0 ?) i maślankę? :D
A potem rozstać się ze zwierzakiem, opłakać i mieć dużo czasu, miejsca i mało do roboty, tak jak ten Żyd z dowcipu. ;)


Zalewajka na maślance wg. Mietka Czytajło
Składniki - wychodzi naprawdę dużo - ok. 3 l:

  • 2 l warzywnego bulionu
  • 1 l maślanki
  • 4 łyżki pszennej mąki
  • 4 spore ząbki czosnku
  • 2 łyżeczki mielonego kminku

  • 150 g pokrojonego drobno boczku (można pominąć, wtedy dodać 1 łyżkę oleju)
  • 1 spora cebula
  • 1 łyżka oleju
  • 2 kg ugotowanych i przeciśniętych przez praskę ziemniaków

  • natka pietruszki do posypania 

Cebulę obrać i drobno posiekać. Na patelni rozgrzać olej, na małym ogniu smażyć boczek, aż wytopi się z niego tłuszcz. Dodać cebulę, zeszklić. Włożyć ziemniaki i trzymać na małym ogniu, od czasu do czasu mieszając.
Zagotować bulion. Czosnek obrać i pokroić na drobne kawałki. W malakserze (ten powiew nowoczesności ;) ) zmiksować go z mąką i kminkiem, dodać maślankę i jeszcze chwilę miksować. Wlać do wrzącego bulionu wygarniając, to co pozostało na ściankach. Zagotować, zmniejszyć ogień i pogotować jeszcze 5 minut. 
Do miski wlać zupę, dodać kulkę usmażonych ziemniaków, posypać natką pietruszki. 


W dowcipie o Icku i kozie jest mnóstwo mądrości. Bardzo go lubię. Jak czuję się zmęczona i nieradząca z natłokiem codziennych obowiązków, to przypomina mi się Icek mieszkający z żoną, pięciorgiem dzieci i kurami w jednej izbie i skarżący się rabinowi, który poradził mu, żeby kupił sobie kozę i po tygodniu do niego przyszedł. Tak też Icek zrobił i zjawił się z wyrzutami, że jest jeszcze gorzej. Na to Rabi polecił mu sprzedać kozę i pojawić się po kolejnym tygodniu. Ile to rabin usłyszał pochwał pod adresem swojej mądrości! Jak to Ickowi było teraz łatwo: i miejsca dużo, i spokoju, jak mało trosk. Jakiż on był szczęśliwy!

środa, 7 marca 2012

Zaskakująca pasta do chleba.


Kasza jaglana czyli łuskane proso. Chyba najstarsze zboże świata. Podobno pochodzi z terenów dzisiejszej Etiopii. W bardzo dawnych czasach na terenach Chin i Korei było popularniejsze niż ryż. Mało wymagające i bogate w wartości odżywcze. Przy tym lekkostrawne. 
Ma sporo białek, a nie ma glutenu. 
Warszawska medycyna chińska poleca je również przy przeziębieniach. Regularne spożywanie go usuwa nadmiar wilgoci z organizmu - pomaga w chorobach płuc, oskrzeli i przy zwykłym katarze. 
Zawiera krzemionkę, więc dobrze wpływa na zęby, skórę, włosy i paznokcie.
Ma dużo witamin z grupy B, pomaga zwalczać stres. 
Lecytyna w nim zawarta poprawia pamięć i pomaga regulować poziom cholesterolu we krwi.
Jest zasadotwórcze - pomaga oczyścić organizm z toksyn.
Jedynie Montignac go nie lubił - w jego tabelach ma wysoki indeks glikemiczny. Z drugiej strony jest odżywcze i sycące - nie da się go dużo zjeść. Nie wierzę bezgranicznie panu Montignacowi - jem proso.

Jest takie żółciutkie. Już sam jego kolor poprawia mi humor.


No dobra. Kasza kaszą, ale co to ma wspólnego z pastą do chleba? Do tego lekko zaskakującą w smaku? I wcale nie żółtą, raczej ceglastą? Niesamowicie sycącą?
Dobrą na toście z chleba gryczanego, ale też na przykład z żółtym serem?


Jednak ma ;).

Pasta do chleba z prosa.
Składniki:
  • 1/2 szklanki kaszy jaglanej
  • 1    szklanka wrzącej wody
  • 1/2 łyżki oleju lub masła (niekoniecznie)

  • 4    pomidory suszone w oliwie (czyli właściwie pół pomidory ;) )
  • 2    suszone morele 
  • 1/2 łyżki miodu lub syropu klonowego
  • 2    łyżki świeżo wyciśniętego soku z pomarańczy
  • 3/4 łyżki świeżo wyciśniętego soku z cytryny
  • 2    łyżki oliwy z pomidorów
  • 3/4 łyżeczki ciemnego sosu sojowego
  • 1/4 łyżeczki zmielonej gałki muszkatołowej
  • duża szczypta soli (lub do smaku)
  • duża szczypta świeżo zmielonego pieprzu
W rondelku rozgrzać tłuszcz, wsypać kaszę i chwilę prażyć mieszając. Można ten etap pominąć i po prostu wsypać kaszę. Zalać wrzątkiem, poczekać aż się zagotuje, zmniejszyć ogień - ma być maleńki, przykryć i gotować 20 min. Odstawić do ostygnięcia.
Pomidory i morele drobno pokroić.
Ciepłą kaszę przełożyć do malaksera i miksować, aż zacznie się z niej robić kula (będzie jednolita, bez wyraźnych ziarenek). Dodać pozostałe składniki i chwilę jeszcze miksować. Przełożyć do miski. Przechowywać w lodówce.
  

Pomysł na pastę zaczerpnęłam z książki Marioli Białołęckiej "Zaskakująca kasza & ryż". Wychodzi jej dużo, robiłam (i tu podałam moje ilości składników) z połowy proporcji. Tak naprawdę nie wiem, czy nie lepiej byłoby zmniejszyć ich ilość jeszcze o połowę. Pastę spokojnie daje się ją przechowywać w lodówce przez parę dni, ale po co próbować, czy nie zepsuje się przez ponad tydzień? :)

Post dodaję do akcji  Niedoceniana kasza jaglana.

wtorek, 6 marca 2012

Chleb pszenno-gryczany z prosem

Budzę się rano (no może nie tak bardzo rano ;) ) i marzy mi się śniadanie. A na nie coś pysznego. Tylko co? 
Tosty by były wyśmienite. 
Idę do kuchni. Pachnie kawą. A w koszyczku czekają na mnie kromki.


One też pachną. Niepowtarzalnie. Nie orzechami, nie gryką. Chlebem pszenno - gryczanym. Co za mało romantyczna nazwa !!!
Z niego robi się moje ukochane tosty.
Proso w nim chrupie leciutko.
Uśmiecha się żółtymi piegami z każdej kromki.
Jest pysznie.


Do tego chleba właściwie wystarczy tylko masło. Choć sam w sobie też jest dobry. 
Świetnie również sprawdza się, jako chleb do kanapek. 


Chleb pszenno-gryczany z prosem
Składniki:
  • 12 dag drożdży
  • 1 łyżka miodu gryczanego
  • 1 i 1/3 szklanki wody
  • 2 i 1/3 szklanki mąki pszennej (używam typu 650, ale "zwykła" też będzie dobra)
  • 1/2 szklanki mąki gryczanej
  • 1/2 szklanki prosa
  • 1 i 1/2 łyżeczki soli
Drożdże wymieszać z miodem i 1/3 szklanki ciepłej wody. Odstawić do wyrośnięcia. Trwa to zazwyczaj 10-15 minut. Dodać resztę składników. Dobrze wymieszać łyżką, a potem wyrobić ręką. Można też użyć robota kuchennego. Ciasto staje się elastyczne, ale trochę się klei. Wyłożyć ciasto na podsypaną mąką stolnicę, uformować kulę. Przełożyć z powrotem do miski, przykryć folią, odstawić do wyrośnięcia.
Jak już podwoi swoją objętość, omączoną ręką oderwać go od miski i przełożyć do wyłożonej papierem do pieczenia foremki (można też posmarować foremkę tłuszczem i posypać mąką). 


Ponownie przykryć folią (wsadzam po prostu foremkę z ciastem do dużej torby foliowej uważając, żeby nad blaszką było trochę luzu). Poczekać aż urośnie. Właściwie można już włączyć piekarnik. Trzeba nastawić na 230 stopni. Gdy chleb urośnie a piekarnik się nagrzeje, spryskać wnętrze wodą (używam zwykłego spryskiwacza) i wstawić do niego formę z ciastem. Jeszcze raz spryskać wodą. Od razu obniżyć temperaturę do 200 stopni i piec 30 minut. Po tym czasie wyjąć chleb z foremki, stuknąć lekko w niego od spodu. Jeśli wyda głuchy odgłos, jest już gotowy. Jeśli nie, trzeba go podpiec. Robię to już bez foremki przez 5 - 10 minut. Przed wyjęciem ponownie sprawdzić czy uderzony brzmi głucho. Studzić na kratce (ew. oparty o deskę, żeby nie zawilgotniał od spodu).


Ten chleb świetnie też wychodzi w maszynie. Należy go piec programem do białego chleba - w mojej maszynie nazywał się normal.
Przepis na ten chleb zawdzięczam Agnieszce, która prowadzi przepiękny blog. 

Proso (czyli po prostu kasza jaglana) w tym chlebie jest bardzo ważne. Bez niego byłby zupełnie inny. Dodaję go do akcji Niedoceniona kasza jaglana:

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...