Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania zakwas, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty
Wszystkie posty spełniające kryteria zapytania zakwas, posortowane według trafności. Sortuj według daty Pokaż wszystkie posty

piątek, 20 kwietnia 2012

Nie taki zakwas straszny, na jaki wygląda ;).

Najłatwiej go dostać od znajomej posiadaczki. Albo z piekarni. Najlepiej francuskiej. Taki, który ma już 154 lata lub więcej. Bo taki jest najsilniejszy. Tak piszą w zagranicznych książkach bardzo mądrzy panowie. Lubię czytać te książki. Być może mają rację. :D
Z drugiej strony przemiły pan piekarz, który prowadził malutki zakład obok jakiegoś skansenu (nie pamiętam niestety, gdzie to było) i pozwalał się przyglądać swojej pracy, twierdził, że jak zakwas jest stary i nie ma siły (każdemu się zdarza mieć w życiu gorszy okres ;) ), to należy go wyrzucić i nastawić nowy. Komu wierzyć?


Mój zakwas ma co najmniej sześć lat. Liczę mu te lata około, jak matka Polka, po swoich dzieciach ;). To już było na świecie, to jeszcze było w planach. Wychodzi około 6 ;).
Na początku chodziłam koło niego, oglądałam, wąchałam. Mąż się śmiał, że z nim rozmawiam i pytał, czy nadałam mu już imię. Ale wracając wcześniej niż ja z wakacji skrzętnie zapamiętał, jak ma go odkarmić. Też był przejęty.
Teraz spowszedniał. Zakwas, nie mąż na szczęście (choć może troszeczkę ;) ). Stoi sobie w lodówce, używam go, a jakże, ale z mniejszą atencją.
Hodowcom zakwasu nieocenione usługi oddaje piekarnik. Tak piekarnik ;). I wcale nie chodzi o upieczenie zakwasu - co niestety parę razy mi się zdarzyło. Musiałam wyrzucić i naczynie i zawartość. Wrrr.
Chodzi o lampkę. Nie wiem, jak w innych piekarnikach, ale ja mam dwa pokrętła. Jedno służy do wyboru rodzaju grzania, drugie ustawia temperaturę. Otóż to z temperaturą zostawiam w spokoju wyłączone, rodzaj grzania przestawiam na grzanie dolne (bez żadnego termoobiegu, w żadnym wypadku). W piekarniku robi się przytulnie, ciepło, ale nie gorąco, z przytłumionym światłem. Zakwas jest hedonistą - lubi takie warunki :D. Rozpanosza się wtedy jak basza, bąbluje, rośnie. Jest mu dobrze. Tak naprawdę chodzi o uzyskanie temperatury około 30 stopni Celsjusza i miejsce bez przeciągów. Nie znam w domu innego takiego. Jedyna wada to to, że nie mogę wtedy używać piekarnika.
Na szczęście zakwas daje się oszukać. Wystarczy mu, że na początku go porozpieszczamy, pomamimy świetnymi warunkami. Potem zadowala go zwykły blat kuchenny i w miarę regularne dokarmianie. Chyba, że wpadnie w doła i trzeba mu pomóc odzyskać siły - wtedy można mu podogadzać znowu ciepełkiem ;).
Jest dużo sposobów rozpoczęcia swojej przygody z zakwasem. Najprostszy, to wysępić od kogoś ;). Ale też całkiem prosto można wyhodować samemu. Najłatwiej z żytniej mąki razowej.



Zakwas żytni z mąki razowej
składniki:
  • mąka żytnia razowa (2000)
  • woda (niechlorowana, może być z kranu przegotowana i wystudzona - zakwas nie lubi temperatury ponad 40 stopni Celsjusza)
  • słoik, raczej spory
  • najlepiej drewniana łyżka
  • piekarnik z lampką
W czystym słoiku wymieszać 100 ml mąki i 150 ml wody. Położyć pokrywkę, ale nie zakręcać szczelnie - lubi oddychać. Wstawić do piekarnika na 24h.
Następnego dnia dodać 100 ml mąki i 100 ml wody. Wymieszać. Wstawić na 24 h do piekarnika.
Wyrzucić połowę (no niestety). Dodać 100 ml mąki i 100 ml wody, wymieszać i odstawić na 24 h - najlepiej do piekarnika. Powinien już lekko kwaśnie pachnąć i mieć bąbelki.
Znowu wyrzucić połowę i całą procedurę powtórzyć. Właściwie jest gotowy. Gdy ktoś ma wątpliwości, to można jeszcze raz wyrzucić, dodać mąki i wody, wymieszać i odstawić na 24 h.

Można używać (pamiętając o zostawieniu paru łyżek na dnie, żeby mieć co odkarmić). Przechowywać w lodówce. Mniej więcej co tydzień dokarmiać. W tym celu wyjąć z lodówki i pozwolić mu się ogrzać. Trochę zakwasu wymieszać ze 100 ml mąki i 100 ml wody i zostawić na parę godzin - np. na noc. Tym razem już na blacie. Zakwas powinien bąbelkować, podnieść się, ale potem znowu opaść. Tak przynajmniej mój ma w zwyczaju. Jak nie podnosi się, to się nie przejmuję. Piekę na nim pieczywo z dodatkiem drożdży i częściej przez jakiś czas odkarmiam - odzyskuje siły.


Czasem nabiera wigoru i wychodzi na zewnątrz. Wtedy rano znajduję takie "kwiatki" mimo, że w słoiku ledwie połowa zapełniona. Nic to. Gdy jestem pewna, że blat był czysty, pozwalam zakwasowi wyschnąć i kawałki przesypuję do małego słoiczka. To mój zestaw awaryjny o długim terminie ważności. Gdyby właściwemu zachciało się spleśnieć, wystarczy wyschnięty pomieszać z wodą i ma się znowu zakwas. 

W piekarniku z lampką wychodzi na pewno. Sprawdziłam. Myślę, że na blacie w ciepłej kuchni też ma szansę. Albo w szafce - zawsze tam cieplej. Taki młody zakwas lubi temperaturę 25 - 30 stopni. Stąd te całe zawracania głowy z piekarnikami lub szafkami. 
Najłatwiej go wyhodować z żytniej mąki razowej. Z chlebowej też wychodzi, podobno też z pszennej. 
Jak już mamy taki z żytniej razowej, to możemy wziąć kilka łyżek i parę razy odkarmić (odrzucając część) jakąkolwiek mąką: pszenną, gryczaną, owsianą, kukurydzianą. Powstanie zakwas pszenny, gryczany, owsiany, kukurydziany.... ;). W mojej lodówce stoją teraz trzy: żytni razowy, żytni chlebowy i pszenny chlebowy. 



Zakwas ma różne okresy. Różnie pachnie, czasem nieprzyjemnie, podobnie do acetonu. To go nie dyskwalifikuje. Wyrzucić go trzeba właściwie tylko wtedy, gdy spleśnieje: stanie się czarny lub różowy, pojawią się włosy pleśni. Nigdy ich na szczęście nie widziałam. Gdy nie jesteśmy pewni, to trzeba trochę przełożyć do drugiego naczynia i zostawić na parę dni na blacie. Jeśli pleśń się nie pojawi, nie pojawią się włosy - jest w porządku. Zakwas jest bezwłosym łysolem i tym się szczyci. 

Ach, jeszcze jedno. Wstyd powiedzieć, ale nie jest pedantem. Najlepiej się czuje w swoim słoiku niemytym od lat... 

A jak nie mamy ochoty się nim zajmować, a nie chcemy tak zupełnie z nim rozstać, to można go zamrozić. 

Nasze babcie i prababcie nie miały słoików i nie hodowały zakwasu. Miały drewniane, "zakwaszone", nigdy niemyte dzieże, w których wyrabiały chleby. Zostawiały kawałek nieupieczonego ciasta - to był zakwaszający kolejny wypiek zaczyn. Na pewno nie przejmowały się nim tak, jak ja ;).

Gdy zaczynałam przygodę z zakwasem, bardzo pomocna była mi strona Mirabelki, a szczególnie jej wesoła część. Warto tam zajrzeć. 


piątek, 27 kwietnia 2012

Ciasto potrójnie zakwaszane czyli zaczyn.

Wstałam dziś rano. Wydawało mi się, że mam dużo czasu. Za oknem siedział ptak.Tuż obok, w sąsiedztwie.  Za skarby nie wiem jaki. Nie znam się na ptakach. Może Wy wiecie?
Poszłam po aparat - to tylko parę zdjęć. Powolny uroczy poranek, dzieci porozwożone, łapię chwilę...
Aż tu nagle spojrzałam na zegarek. I co? Byłam spóźniona. Znów wybiegłam z bananem zamiast śniadania.


Szybko, szybko, prędzej, prędzej, świat nie chce zwolnić. Już pieczenie drożdżowych chlebów wystawia cierpliwość na próbę. Tu odstaw i poczekaj. Tam przełóż i daj mu wyrosnąć. Ech... Tymczasem drożdżowe to lux torpeda przy pieczywie na zakwasie :D.
Gdy pieczemy pszenne lub mieszane, na oczyszczonej mące, to wystarczy dopiero co odkarmiony zakwas (trzeba wziąć trochę zakwasu, wymieszać z mąką i wodą i odczekać 8 - 14 h). Byleby wyrósł i trochę opadł. W wielu przepisach dodawana jest odrobina drożdży do pomocy, by przyspieszyć. Działa.


Co innego pieczywo żytnie. Na mące razowej, albo jeszcze z dodatkiem otrąb. Same drożdże mogą sobie nie poradzić, zakwas też należy wzmocnić. Nie jest to trudne ani pracochłonne. Nawet nie czasochłonne choć w czasie rozciągnięte. Wymaga dobrego planowania. Trzeba zrobić zaczyn. 
Niektórzy preferują dwie fazy (bierzemy trochę zakwasu, dokarmiamy, odstawiamy na ok. 8 - 10 h, potem znowu odkarmiamy i znowu czekamy). 
Ja wolę trzy. Proporcje, jak i użyta mąka, mogą być różne. Bardziej chodzi o sposób wykonania. Tu przykładowo podam składniki stosowne dla chleba razowego, którego przepisem podzielę się już wkrótce.



Ciasto potrójnie zakwaszane, czyli zaczyn III fazowy

składniki:
  • 110 g (100 ml) zakwasu (najlepiej z mąki żytniej, jeszcze lepiej z żytniej razowej)
  • 3 x 150 ml mąki żytniej razowej
  • 3 x 150 ml wody (bez chloru - mineralnej, przegotowanej wystudzonej, powinna być letnia)
Mieszamy zakwas ze 150 ml mąki i 150 ml wody. Odstawiamy w ciepłe miejsce (np. do piekarnika z lampką) na ok. 6 - 12 h. Po tym czasie dosypujemy 150 ml i wlewamy kolejne 150 ml wody, mieszamy i odstawiamy w trochę mniej ciepłe miejsce - np. piekarnik bez lampki, szafka na kolejne 6 - 12 h. Wyjmujemy na blat, dodajemy pozostałą mąkę i wodę, mieszamy, zostawiamy. Teraz może być krócej - na 6 - 8 h - trochę dłużej też nie będzie błędem. Gotowe. 

Peter Reinhart, amerykański specjalista od chleba twierdzi, że zakwas i metalowe naczynia się nie lubią. U nikogo innego nie spotkałam się z potwierdzeniem tej informacji. Na w razie czego zaczyn robię w sporym naczyniu z Ikei, które ma w pokrywce napowietrzacz (taką dziurkę, którą można raz otworzyć, raz zamknąć). Można też w robić go w dużym słoiku. Lepiej przykryć, ale nie bardzo szczelnie - zakwas lubi oddychać.

Przyznaję, trudne to logistycznie. Trzeba wpasować sobie poszczególne etapy w życie, żeby mieszanie nie wypadło w ciągu nocy lub gdy jest się poza domem. Ja wprzęgłam do pomocy rodzinę - czasem muszą dosypać i pomieszać. Poza tym nie trzymam się kurczowo podanych czasów. Jak zaczyn ma wyraźne bąble, to uznaję, że mogę przechodzić do następnego etapu. Tyle, że to kwestia wprawy, doświadczenia, rzucam okiem i wiem. Na początku trzymałam się kurczowo przepisu. 

Piekarnik z lampką, piekarnik, blat. Chodzi o temperaturę oczywiście. Od coraz większej (ale nie powyżej 40 stopni Celsjusza), do coraz niższej. Podobno pomaga. Trochę takie czary mary :), nie sprawdziłam nigdy, czy zaczyn prowadzony w tej samej temperaturze się udaje - może powinnam? Z ciekawości?  Jeśli nawet tak, to nie na blacie. Doczytałam się w książce Małgorzaty Zielińskiej "Domowa piekarnia", że zaczyn prowadzony w temperaturze niższej niż 26-28 stopni Celsjusza (autorka nie zmienia temperatury każdej fazy) wychodzi za kwaśny - po prostu niesmaczny.

Najczęściej nastawiam po południu. Tuż przed pójściem spać pierwszy raz odkarmiam, rano kolejny. Następnego dnia po południu robię chleb (on też wymaga czasu). 
Można też rano, w ciągu dnia, późnym wieczorem, a właściwie w nocy i rano robić chleb.
Można jeszcze inaczej.

A w przerwach warto się zatrzymać, złapać chwilę :). Pójść na spacer. Poszukać biedronki. Siedmiokropki.


poniedziałek, 22 lipca 2013

Pasta z bobu

Za dobre uczynki się płaci - mawiała osoba kiedyś mi bliska, bez zmrużenia okiem popełniając kolejny. Coś w tym jest. Często dobry uczynek skutkuje co najmniej niedogodnością, która nas dotyka. Mimo wszystko mnóstwo osób życzliwie odnosi się do innych, też całkiem nieznajomych i te uczynki popełnia. Ciekawe dlaczego?
Czy podzielenie się zakwasem jest dobrym uczynkiem? Może. Pewnie tak. Powstała zakwasowa mapa Polski.Na tej mapie wszyscy, którzy mają zakwas i chcą się nim podzielić, mogą umieścić namiar do siebie. Ci, którzy chcieliby ten zakwas mieć, mogą poszukać osoby, do której łatwo im dotrzeć. To działa. Naprawdę.
Mój zakwas ma młodszego braciszka, który na pewno pomógł w pieczeniu chleba z orzechami laskowymi (musiał być pyszny, to połączenie do mnie przemawia :)) i mam nadzieję, że ma się dobrze. A ja dostałam przepyszną pastę z bobu. Jeśli dzielenie się zakwasem jest dobrym uczynkiem, to tym razem za niego nie zapłaciłam, wręcz odwrotnie :).



Pasta z bobu

składniki:
  • 0,5 kg bobu
  • wody
  • 1/2 łyżki soli
  • 1ostra papryczka
  • 1/2 małej cebuli
  • duży ząbek czosnku
  • 1/4 łyżeczki soli
  • 1/8 łyżeczki świeżo zmielonego czarnego pieprzu
  • 1 łyżka soku z cytryny
  • 3 łyżki oliwy
  • 3 łyżki świeżej kolendry
Zagotować wodę, tyle żeby włożony do niej bób był przykryty. Posolić (1/2 łyżki). Włożyć bób i gotować 20 minut. Odcedzić, trochę wystudzić i obrać.
Papryczkę pozbawić pestek i pokroić na małe kawałki (to chyba jedyna rzecz, którą robię w kuchni w rękawiczkach). Czosnek obrać i pokroić. Cebulę posiekać. Papryczkę, czosnek i cebulę wrzucić do malaksera. Chwilę zmiksować. Dodać bób, sól (1/4 łyżeczki), pieprz, sok z cytryny i oliwę. Zmiksować na gładką masę. Dodać posiekaną kolendrę, wymieszać. Przechowywać w lodówce. Parę dni wytrzymuje.


Podobno bobu nie należy solić podczas gotowania. Nie wiem dlaczego, solę i jest ok. Podobno fasoli też nie należy solić podczas gotowania, a doczytałam się, że fasola gotowana w osolonej wodzie tylko tym się różni od gotowanej bez soli, że jedna jest słona a druga nie. Ciekawe czy też tak jest z bobem.


To moja wersja pasty. Trochę się różni od tej, którą dostałam. Przede wszystkim dodatkiem ostrej papryczki. Obie sa pyszne, sama nie wiem, która lepsza. Mogę wyjadać ją samą. Świetnie też smakuje z cienką kromką chleba razowego. Mniam.

Warzywa Strączkowe - edycja letnia Zielnik Kuchenny 2013

poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Wielkanocny żurek czyli biały barszcz (?)

 
Żurek vel biały barszcz od lat wydaje mi się kontrowersyjny. Właściwie mimo poszukiwań (przyznaję: nie były bardzo intensywne, ale jednak były) nie znalazłam odpowiedzi na pytanie czym się różni biały barszcz od żurku. Jedni twierdzą, że biały barszcz jest zabielony śmietaną, a żurek nie. Drudzy zabielony śmietaną żurek dalej nazywają żurkiem. Maria Lemnis i Henryk Vitry "W staropolskiej kuchni" białym barszczem określają zakwas na żurek z mąki żytniej - zapewne w odróżnieniu od buraczanego zakwasu, który biały nie jest. Albo zielonego (tak twierdzi Jarosław Dumanowski) z barszczu (barszcz to roślina z rodziny selerowatych, a zupa z niej jest prekursorem wszystkich barszczy). Może żur (słowo oznaczało po prostu kwas, coś kwaśnego) to po prostu synonim barszczu, który z czasem zaczęliśmy używać na określenie tylko zupy z barszczu (żurku) z mąki żytniej?
Kolejną wątpliwość budzi we mnie to, że żur jedzono przez cały post i tak się nudził, że w Wielki Piątek urządzano mu i śledziowi pogrzeb? I co, już w niedzielę dodawano do niego kiełbas, mięsiw, jaj i śmietany i zjadano z miłą chęcią? Może tak, może nie. Na pewno były rejony, gdzie w Niedzielę Wielkanocną jadano rosół lub barszcz czerwony (w odróżnieniu od wigilijnego gotowany na wywarze mięsnym).
U nas tradycyjnie pojawia się co roku wielkanocny żurek. Na zakwasie nastawianym parę dni wcześniej (właściwie, to można już to robić). Najpyszniejszy był na wywarze, powstałym podczas gotowania peklowanej szynki. Gdy go nie mam, kupuję wędzone żeberka, gotuję z nich wywar i robię...


Żurek

składniki:
  • wywar:
    • 0,5 - 0,75 kg wędzonych żeberek (może też być boczek, ale wtedy jest tłuściej)
    • 3 marchewki
    • 3 pietruszki
    • 1/2 średniego selera
    • 1/2 pora
    • cebula
    • 2 liście laurowe
    • 5  ziarenek pieprzu
    • 2 ziarenka ziela angielskiego
    • 2 grzybki suszone (można pominąć)
    • 1,5 litra wody
  • zupa:
    • wywar
    • zakwas  na  żurek
    • 0,75 kg białej kiełbasy
    • 7 średnich ziemniaków obranych i pokrojonych w kostkę
    • 2-3 spore ząbki czosnku
    • 1,5 łyżki suszonego majeranku
    • ew. sól i mielony pieprz do smaku
    • po 1 jajku ugotowanym na twardo na osobę
    • ew. śmietana (100 ml)
    • chrzan
Wywar:
Marchewkę, pietruszkę, selera i pora umyć. Pokroić na spore kawałki. Cebulę obrać. Grzybki umyć. W sporym garnku zagotować wodę. Do wrzącej włożyć wszystkie składniki. Gotować na małym ogniu (ma ledwo perkotać) przez 1-2 godziny. Przecedzić.
Zupa:
Do gorącego wywaru włożyć kiełbasę (w całości) i pogotować 5 (jeśli parzona) lub 10 minut (jeśli surowa). Wyjąć kiełbasę, odłożyć. Włożyć pokrojone ziemniaki. Gotować 10 minut. W tym czasie pokroić kiełbasę na plasterki i obrać czosnek. Gdy ziemniaki się ugotują, dodać do zupy pokrojoną kiełbasę i przeciśnięty przez praskę czosnek. Wlać przecedzony przez sitko zakwas (tylko płynną część). Dodać majeranek. Zagotować, zdjąć z ognia. Można zabielić śmietaną. Dosolić do smaku, można popieprzyć. Jeśli zupa jest za mało kwaśna - można dodać gęstego zakwasu. W tym celu rozmieszać trochę lekko ostudzonej zupy z zakwasem i wlać do garnka tyle, by osiągnąć pożądany smak. Wlanie gęstego zakwasu od razu do gorącej zupy spowoduje powstanie niezbyt smacznych, kwaśnych kluch.
Jajka obrać. Pokroić na ósemki, włożyć po jednym do talerza. Nalać zupę. Naszą tradycją rodzinną jest, że każdy dodaje sobie na talerzu tyle śmietany i chrzanu, na ile ma ochotę (niektórzy naprawdę dużo :) ).
 

Oczywiście obrane i pokrojone jajka oraz chrzan do smaku można dodać do całości, a nie do każdego talerza.
Smacznego!


Wielkanocne Smaki - edycja IV

poniedziałek, 28 kwietnia 2014

"Zwykły" biały chleb na zakwasie.

Pamięć ludzka jest zawodna. Rozmawiam ze znajomymi, którzy pamiętają mnie sprzed dwudziestu lat i okazuje się, że nasze wspomnienia się nie pokrywają. Oni pamiętają co innego niż ja. Inne zdarzenia zapadły nam w pamięć, odcisnęły się na długo, co innego wydało nam się na tyle nieistotne, żeby z niej wylecieć. Nie dojdę już, czy naprawdę uczestniczyłam w czymś, co ktoś pamięta, a ja nie mogę tego odnaleźć w zakamarkach mojego umysłu. Nie pisałam pamiętników, nie mogę się nimi posiłkować. Jednak wcale tego nie żałuję, nie boli mnie ta strata. Wierzę, że najważniejsze, istotne z jakiegoś powodu chwile ocalały.
Wiem, że praktycznie nie pamiętamy tego, co było zanim skończyliśmy 5 lat. Nie zdawałam sobie sprawy, że to co było później, tak wybiórczo ze mną zostaje.


Przechowuję obrazy, migawki. Nie wiem dlaczego akurat pamiętam małą, wiejską piekarnię w Podwilku. Oczekiwanie na chleb. Leniwe letnie popołudnie, brzęczącą gdzieś osę a może muchę. Drobinki mąki czy kurzu unoszące się w słonecznym powietrzu. Duże, pachnące, jeszcze gorące bochenki. Został fragment, migawka pamięci kojarząca mi się z prawdziwym chlebem. Taki też jest ten chleb, który ostatnio pojawia się u nas regularnie. Pierwszy powstał trochę przez przypadek i był tak pyszny, że zapisałam (wszak pamięć jest zawodna) proporcje użytych składników...


Chleb pszenno-żytni na zakwasie

składniki:
  • zaczyn:
    • 40 g zakwasu pszennego
    • 200 g mąki pszennej chlebowej 
    • 240 g wody
  • chleb
    • cały zaczyn - ok. 460 g
    • 460 g wody
    • 200 g mąki żytniej chlebowej
    • 720 g mąki pszennej chlebowej
    • 1 łyżka (15 ml) soli
Zaczyn: wszystkie składniki wymieszać, przykryć i odstawić na blacie na 12 - 16 h.
Chleb: wymieszać zaczyn, wodę i mąkę i odstawić na 20 minut. Dodać sól. Wyrobić dokładnie ciasto, aby było elastyczne. Uformować z niego kulę, włożyć do miski, przykryć folią i odstawić do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość. Trwa to dość długo, ok. 2-2,5 godziny. Spory koszyk (o średnicy ok. 28 cm) wyłożyć płótnem (np. czystą kuchenną ściereczką) i wysypać mąką. Ciasto wyłożyć na stolnicę, uformować bochenek, włożyć do przygotowanego koszyka i odstawić do wyrośnięcia na ok. 2 godziny.  Piekarnik z kamieniem do pieczenia rozgrzać do 230 stopni. Spryskać wodą. Wyrośnięty bochenek przełożyć na rozgrzany kamień, naciąć (robię to ostrym nożem). Obniżyć temperaturę do 190 stopni i piec ok. 30 minut. Sprawdzić, czy chleb jest upieczony (wyjęty na chwilę i puknięty od spodu powinien wydawać głuchy odgłos). Jeśli nie, dopiec 5 - 10 minut i ponownie sprawdzić. Studzić na kratce.


Zakwas pszenny jest mniej kwaśny, łagodniejszy w smaku niż żytni. Chleb ten wychodzi też na zakwasie żytnim, jednak bardziej mi smakuje, gdy użyję pszennego.
Aby uzyskać zaczyn, zakwas mieszam koniecznie z mąką pszenną. Gdy zastąpiłam ją żytnią, chleb wyszedł mi za kwaśny, za bardzo zakwasowy.
Mąka chlebowa to mąka inaczej oznaczana liczbą 720. Można już taką dostać. Chleb jednak niewiele straci na jakości, gdy upiecze się go z mąki uniwersalnej (oznaczonej 650) albo wręcz poznańskiej, wrocławskiej, szymanowskiej itp (480, 500 czy 550). Warto tylko sprawdzić, czy nie ma w jej składzie proszku do pieczenia (wodorowęglanu sodu).
Przepis inspirowany przepisem na chleb pszenny.
Lubię chleby pieczone na kamieniu. Skórka wychodzi bardziej chrupiąca. Mniejsze jest też prawdopodobieństwo porażki, bo kamień dłużej stygnie i temperatura w piekarniku (który jest przecież narażony na wietrzenie podczas wkładania chleba i spryskiwania) jest stabilniejsza. Jednak można chleb upiec też na blasze. Wyłożyłabym ją papierem do pieczenia, rozgrzała razem z piekarnikiem i na nią wyłożyła chleb. Temperaturę bym obniżała do 190 stopni po 10 minutach od włożenia chleba. Tyle różnic.





Smaki dzieciństwa

poniedziałek, 2 kwietnia 2012

Już czas nastawić zakwas na wielkanocny żurek



To nic trudnego. Parę składników wkłada się do glinianego naczynia (może być też słoik), miesza się i czeka.
 Zapach tańczy po kuchni, zapuszcza do pokoi.
Obiecuje pychoty ;).

Zakwas na żurek
składniki na ok. 1,5 litra zupy:
  • 1/3 szklanki mąki żytniej razowej (2000)
  • 2 szklanki wody
  • 2 liście laurowe
  • 3 ziarna ziela angielskiego
  • 5-6 ziaren pieprzu
  • 2 ząbki czosnku
  • kromka razowego chleba na zakwasie
Czosnek obrać i pokroić na dowolne kawałki. W naczyniu wymieszać wszystkie składniki. Na wierzchu położyć chleb. Przykryć gazą i odstawić w ciepłe miejsce. Po ok. pięciu dniach pięknie pachnie i ma kwaskowaty smak. Jest gotowy.
Można od razu zużyć. W lodówce wytrzymuje kilkanaście dni.


Nie dodaję kromki chleba, tylko łyżkę chlebowego zakwasu żytniego, który przyspiesza cały proces i po 2-3 dniach mam już gotowy żurek.
Każdy ma inny smak, ale ja tę porcję (przecedzoną) dodaję mniej więcej do 1l wywaru (może być z samych jarzyn, lub z dodatkiem grzybów suszonych, może być z gotowania szynki, kiełbasy, żeberek wędzonych). Wcześniej w wywarze gotuję zazwyczaj ziemniaki pokrojone w kostkę. Można dodać gotowane jajko (najlepiej od kury z wolnego wybiegu), pokrojoną białą kiełbasę. Co kto lubi. Pysznie smakuje przyprawiony majerankiem i chrzanem. 


Wpis dodaję do akcji:

sobota, 1 czerwca 2013

Grissini na zakwasie.

Jestem świetnym pilotem. Naprawdę. Dopóki mój mąż nie kupił sobie GPSa, osiągałam sukcesy w pilotowaniu. Tylko, jak mówiłam, czy ma jechać w prawo, czy w lewo, to zawsze dodatkowo machałam mu ręką. Żeby wiedział, o które prawo chodzi. Bo czasem było to drugie...
Piosenki Misia i Margolci. Świetne są. Miś jadący nie w to prawo, tylko w to drugie zawsze poprawia mi humor :). Słuchaliście je? Ja niestety w czasie przeszłym. Najmłodsze urosły, już ich nie chcą. Płyta gdzieś się zarzuciła. Szkoda...
Jedne piosenki Misia i Margolci lubiłam bardziej, drugie mniej. Z deczka zajeżała mnie piosenka o gryzieniu paluszków. Argument, że lepiej gryźć słone niż swoje, jest dla mnie od czapy. Jedno nie załatwia drugiego.
Staram się nie kupować moim skarbom słonych paluszków. Już wolę upiec im grissini. Nie tylko dzieci je lubią :).



Grissini

składniki:

  • 20 g drożdży
  • 10 ml melasy (2 łyżeczki)
  • 400 ml wody
  • 1/3 szklanki (83 ml) zakwasu żytniego o konsystencji gęstej śmietany
  • 660 g mąki pszennej (ok. 1 l) + ew. jeszcze trochę i do podsypywania
  • 2 łyżeczki soli
  • 30 ml oleju (2 łyżki)
Drożdże rozetrzeć z melasą, 1 łyżką mąki i częścią wody (ok. 30 ml). Odstawić do wyrośnięcia (na 10 - 15 minut, aż pojawi się coś w rodzaju piany na powierzchni). Dodać do nich zakwas, resztę wody, mąkę, sól i olej. Wyrobić elastyczne ciasto. Robię to mikserem ok. 10 minut. Sprawdzam, czy to już naciskając palcem: powinno być sprężyste i wracać powoli do stanu sprzed naciśnięcia.
Z ciasta uformować kulę, włożyć do miski, przykryć folią (wkładam miskę do dużego worka plastikowego) i odstawić na ok. 1 godzinę do wyrośnięcia. Powinno podwoić swoją objętość.
Rozgrzać piekarnik z kamieniem do pieczenia do 230 stopni Celsjusza.
Wyłożyć ciasto na stolnicę wysypaną mąką. Podzielić na 2-3 części. Każdą rozwałkować na placek o grubości ok. 1 cm podsypując mąką. Pokroić nożem na ok. 0,5 cm długie paski. Ułożyć je na przykład na desce wyłożonej papierem do pieczenia.
Spryskać piekarnik wodą. Zsunąć na kamień papier z grissini. Piec ok. 10 minut aż paluszki nabiorą jasnozłotego koloru i staną się chrupiące. Studzić na kratce.

 
Melasę z powodzeniem w tym przepisie zastępuję 10 ml (2 łyżeczkami) cukru dark muscowado. Jeśli nie jest dostępne ani jedno ani drugie, można swobodnie wsypać  łyżeczkę zwykłego białego cukru.
Gdy nie ma się kamienia, to należy w piekarniku rozgrzać grubą blachę i na nią zsuwać papier z paluszkami albo po prostu od razu układać grissini na blasze na papierze do pieczenia.
 

Grissini zabraliśmy na dzieńdzieckowy piknik.  Świetnie podgryzało się je na trawie. I wcale nam nie przeszkadzało, że tym razem nie wyszły nam najrówniejsze i przypominały wiecheć gałęzi :).


Czas na piknik z home&you - półmetek!

czwartek, 30 maja 2013

Zupa szparagowa - sknerowatość mi krzyczy, by nie wyrzucać odłamanych końcówek.

Szparagi mają zdrewniałe końce - prawda. Odłamuję je i... szkoda mi wyrzucić. Czasem całkiem sporo szparaga odpada. Dalej jest pyszne, tylko łykowate. Świetnym sposobem na wykorzystanie końców jest zupa. Gotuję ją na odpadkach i obierkach, miksuję i przecieram przez sitko. Wszystko co niedobre na nim zostaje. Wszystko, co smaczne wpada do garnka. 
Bajka!
No prawie, przy tym przecieraniu przez sitko jest trochę roboty, co z bajki czyni żmudną codzienność :).


Zupa szparagowa wykorzystująca końcówki
wersja dla gotujących szparagi w wodzie



składniki:
  •  końcówki i obierki z dwóch, trzech pęczków szparagów
  • 1/2 litra wody z gotowania szparagów
  • 1/4 litra bulionu warzywnego (może być drobiowy)
  • 1/2 szklanki mleka (można zastąpić bulionem)
  • 1/2 szklanki śmietanki
  • sok z 1/2 cytryny
  • gałka muszkatołowa (ok. 1/8 łyżeczki)
  • sól
  • ew. pieprz (używam białego, bo mi kolorystycznie pasuje)
  • 2-3 łyżki oliwy, oleju bądź masła najlepiej klarowanego
W garnku z grubym dnem rozgrzać tłuszcz. Wrzucić końcówki szparagów i obierki. Smażyć mieszając, aż zacznie wydobywać się szparagowy zapach. Zalać gorącą wodą z gotowania i pogotować 15 -20 minut, aż będą miękkie. Lekko przestudzić. Zmiksować. Przetrzeć przez sito wyrzucając twarde włókna. Dodać bulion, mleko, sok z cytryny. Posolić, przyprawić tartą gałką muszkatołową, ew. pieprzem. Zagotować. Dodać śmietankę.


Zupa szparagowa wykorzystująca końcówki
wersja dla pieczących lub smażących szparagi

składniki:
  • końcówki i obierki z pęczka szparagów 
  • 1 pęczek szparagów
  • 3/4 litra bulionu
  • 1 szklanka mleka (można zastąpić bulionem)
  • 1/2 szklanki śmietanki
  • sok z 1/2 cytryny
  • gałka muszkatołowa (ok. 1/8 łyżeczki)
  • sól
  • ew. pieprz (używam białego, bo mi kolorystycznie pasuje)
  • 2-3 łyżki tłuszczu (oliwy, oleju lub masła najlepiej klarowanego)
Szparagi umyć i pokroić na 3-4 cm kawałki. W garnku z grubym dnem rozgrzać tłuszcz. Wrzucić kawałki w tym końcówki szparagów i obierki. Smażyć mieszając, aż zacznie wydobywać się szparagowy zapach. Zalać gorącym bulionem i pogotować 15 -20 minut, aż będą miękkie. Lekko przestudzić. Zmiksować. Przetrzeć przez sito wyrzucając twarde włókna. Dodać mleko i sok z cytryny. Posolić, przyprawić tartą gałką muszkatołową, ew. pieprzem. Zagotować. Dodać śmietankę.

Jeśli zupa ma w sobie za dużo goryczki (zdarza się), to należy ją trochę rozrzedzić. Najlepiej bulionem. Wychodzi z każdego rodzaju szparagów: białych, zielonych, z fioletowymi główkami. Też z mieszanych. Pieprz można pominąć. Można też użyć czarnego (jest łagodniejszy niż biały). Podaję tę zupę samą albo posypaną natką pietruszki. Moje córy uwielbiają ją z grzankami.



Kurde, mam zakwas w przedramieniu. Od przecierania przez sitko. Fuj!


Natchnieniem mojej zupy był przepis znaleziony w rewelacyjnych "Smakach i aromatach". Stoją u mnie na półce i cały czas lubię do nich zaglądać. 

środa, 16 października 2013

Borodinsky - rosyjski chleb żytni na zakwasie z kolendrą

Po raz pierwszy upiekłam go dawno. Dobrych parę lat temu. Zachwycił nas. Żytni, zakwasowy, z nutą słodyczy. I mocno kolendrowy. Pachniał i smakował. Ciepłobrązowy, wilgotny. Upieczone ziarenka strzelały pod naciskiem zębów. Świetnie współgrał z wędzonym łososiem i śledziami. Ale nie tylko. Stał się u nas częstym gościem. Może zagości też u Was? Namawiam, bo jest pyszny. I wbrew pozorom całkiem prosty w wykonaniu i nie czasochłonny, choć wymagający dobrego planowania.



Borodinsky - rosyjski chleb żytni na zakwasie z kolendrą

składniki na 1 bochenek, u mnie foremka o wymiarach 23,5x13,3x7 cm :
  • 450 g zakwasu żytniego z mąki razowej - u mnie ciasto potrójnie zakwaszane z: 
    • 80 g zakwasu żytniego z mąki razowej
    • 3 x 100 ml mąki żytniej razowej (typ 2000)
    • 3 x 100 ml wody
  • 380 g mąki żytniej chlebowej (typ 720)
  • 160 ml wody 
  • 2 łyżeczki soli
  • 2,5 łyżki melasy (czasem zastępuję 2,5 łyżkami cukru dark muskowado)
  • 4,5 łyżeczki mielonej kolendry
  • 1 łyżka nasion kolendry
  • olej do wysmarowania foremki
  • nasiona kolendry do posypania chleba
Do miski wlać zakwas (można wcześniej zrobić ciasto potrójnie zakwaszane - przełożyć całe do miski). Dodać wodę i melasę. Wymieszać. Dodać mąkę żytnią chlebową, sól, mieloną kolendrę i 1 łyżkę jej nasion. Wymieszać starannie by wszystkie składniki się połączyły i powstało lepkie i dość rzadkie ciasto. Przykryć folią i zostawić do wyrośnięcia (długiego, trwa to 6-7h). Przełożyć do formy wysmarowanej olejem i wysypanej nasionami kolendry. Powinien zajmować ok. 2/3 objętości. Odstawić do wyrośnięcia (tym razem krócej 2-3h wystarczy). Gdy chleb wyraźnie podrośnie (powinien wypełnić całą formę), rozgrzać piekarnik do 230 stopni Celsjusza. Wstawić formę z chlebem. Po 10 minutach obniżyć temperaturę do 180 stopni i piec jeszcze 30 -35 minut. Wyjąć z piekarnika, studzić odwrócony na kratce. Jeśli chleb nie chce wyjść z foremki, przykryć ją wilgotną ściereczką - naprawdę pomaga. Wiem, bo tym razem za mało wysypałam dno nasionami kolendry i się uparł, żeby zostać w formie :).
Borodinky jest chlebem żytnim. Nie wymaga wyrabiania. Śluzy odpowiadające w życie za konsystencję chleba wręcz go nie lubią. Dlatego wystarcza szybkie, aczkolwiek dokładne wymieszanie. Robię to mikserem, ale łyżka (najlepiej drewniana) wystarczy.
Teoria chyba mówi, że nie należy piec chlebów używając termoobiegu. Cóż, ja go używam. Jeśli go nie macie bądź nie lubicie należy wstawić chleb do piekarnika rozgrzanego do 230 stopni, zostawić na 15 minut, potem obniżyć temperaturę do 200 stopni i piec ok. 30 -35 minut.


To jest przepis Tatter otrzymany przez nią od Andrew Whitley, zalożyciela The Village Bakery i autora ksiazki "Bread Matters". Autorka twierdzi, że niekonieczne jest pierwsze wyrastanie w misce. Wystarczy po wymieszaniu przełożyć ciasto do wysmarowanej i wysypanej formy, przykryć ją folią (ja wkładam całą formę do dużej torby foliowej) i zostawić do wyrośnięcia (trwa to 6-7 h). Muszę kiedyś spróbować, bo rzeczywiście skraca to czas przygotowywania chleba i upraszcza jego wykonanie.
Do mojej wersji wkradły się niewielkie zmiany. Wcale nie dlatego, że uważam, że przepis wymagał poprawek. Wynikały z niemożności dostania (wtedy) słodu i z tego, że za pierwszym razem do końca chyba nie zrozumiałam przepisu. I tak już zostało.
 

Dziś Międzynarodowy Dzień Chleba. Borodinsky jest tak smaczny, że jak najbardziej warto nim go uczcić i dołączyć do wspólnego pieczenia proponowanego przez Zorrę.

 
World Bread Day 2013 - 8th edition! Bake loaf of bread on October 16 and blog about it!

wtorek, 16 października 2012

Pszenno-żytni chleb na zakwasie z cebulą.

Dzień chleba. Dni się rozmnożyły. Jest dzień matki, ojca, babci, dziadka i kobiet. Też dzień chłopaka. Kota, psa, bógwieczego. Właściwie nie lubię ich. Denerwują mnie. Staram się je ignorować. 
Jest też dzień chleba. 
Międzynarodowy Dzień Chleba. 
Dzisiaj.


Co sprawiło, że go nie zignorowałam? Nie wiem. Nie do końca mam pomysł dlaczego.
Może dlatego, że jest świetnym pretekstem, żeby napisać o kolejnym przepisie? Przywołać wspomnienia? Odkopać w pamięci dawno niepieczony, a jednak niezapomniany chleb? Taki, z którym jestem emocjonalnie związana pamięcią miłych chwil, a który ostatnio zniknął z naszego menu. Też nie wiem właściwie dlaczego. 

To jeden z pierwszych chlebów na zakwasie, który piekłam. Zupełnie bez doświadczenia uczyłam się nowej sztuki. Trochę po omacku, jak dziecko we mgle. Wtedy wydawał mi się całkiem skomplikowany i pracochłonny. Może dlatego rzadko go robiłam i w końcu zarzuciłam. 
Z okazji dnia chleba postanowiłam go przywołać dla smaku.

I co? Teraz wydaje mi się całkiem prosty ;). Cieszę się, że do niego wróciłam. Już wiem, że znowu się zacznie u nas pojawiać. 


Pszenno-żytni chleb na zakwasie z cebulą.

składniki:
  •   dzień I:
    • 1 szklanka zakwasu (może być pszenny, może żytni, można też pomieszać taki i taki )
    • 1/2 szklanki wody
    • 1 szklanka mąki żytniej chlebowej
    • 2 średnie cebule (po ok. 120 - 150 g)
    • 2 łyżki oliwy 
  •  dzień II - chleb właściwy:
    • 14 g świeżych drożdży (lub 2 łyżeczki instant)
    • 1/4 szklanka ciepłej wody
    • 2 łyżki cukru trzcinowego (użyłam dark muscowado)
    • 1 szklanka maślanki (lub mleka)
    • 3 i 1/2 szklanki mąki pszennej chlebowej lub "zwykłej" (użyłam 650)
    • 1 szklanka mąki żytniej chlebowej
    • 3 łyżeczki soli 
    • ew. 2 łyżki kminku (pominęłam)
    • 2 łyżki oliwy
Pierwszego dnia zmieszać zakwas z wodą i mąką. Cebule obrać i drobno posiekać. Zeszklić na oliwie (nie rumienić), wystudzić, domieszać do zakwasu. Przykryć. Poczekać aż zacznie bąbelkować (parę godzin) i schować na noc do lodówki.
Następnego dnia wyjąć z lodówki. W dużej misce pomieszać drożdże z cukrem, łyżką mąki pszennej i wodą. Odstawić na 10-15 minut (mają ruszyć, czyli ma się na nich pojawić coś w rodzaju piany). Wymieszać je z zakwasem z dnia poprzedniego i maślanką. Dosypać oba rodzaje mąki, sól i wyrobić ciasto (jeśli używa się drożdży instant - trzeba je po prostu zmieszać z mąką). Ręką lub robotem. Ciasto ma być dość ścisłe jednak miękkie w dotyku. Włożyć do miski z oliwą, obtoczyć ze wszystkich stron. Odstawić do wyrośnięcia - ma podwoić swoją objętość.
Uformować jeden lub dwa bochenki. Ułożyć je na blasze pokrytej papierem do pieczenia leciutko posypanym mąką.
Piekarnik rozgrzać do 200 stopni. Wstawić chleb. Piec 25 minut. Odwrócić z blachą o 180 stopni. Piec dalej od 15 do 40 minut - zależy to od wielkości bochenków. Sprawdzać, czy są upieczone pukając od spodu - mają wydawać głuchy odgłos. Gdy go nie ma, piec dalej. Powinny być złoto-brązowe.
Studzić na kratce.



Piekłam chleby na kamieniu (włożyłam go do zimnego piekarnika). W związku z tym po uformowaniu ułożyłam je na papierze położonym na sporej desce. Gdy piekarnik się rozgrzał, razem z papierem zsunęłam je na kamień. Pominęłam też odwracanie. Kamień jest za ciężki, by nim operować, a samych bochenków bałam się ruszać, żeby nie opadły.

To jest przepis Petera Reinharta na New York Deli Rye z moimi niewielkimi zmianami. Przypomina mu smak dzieciństwa. Może jest zaczarowany? Mi ten chleb  też miło się kojarzy. :)

Tak naprawdę nie zignorowałam Międzynarodowego Dnia Chleba, bo zachęciła mnie do niego Basia . Nawet nie mogę mieć pretensji, bo zachęcała ogólnie, ale jakoś tak przekonująco, że się skusiłam. I cieszę się z tego.
Od lat organizowana jest akcja w tym dniu. W tym roku ja też się do niej dołączam.

World Bread Day 2012 - 7th edition! Bake loaf of bread on October 16 and blog about it!

wtorek, 22 października 2013

Miodowe precle z mąki orkiszowej na żytnim zakwasie

 Właściwie do wszystkich ideologii podchodzę z dystansem. Kojarzą mi się z tym, że wiedzą lepiej i są impregnowane na argumenty przeciwników. Raczej nie powołują się na badania, tylko na to, że tak po prostu jest, że to przecież oczywiste, to widać. Nie biorę na wiarę. Natomiast mogę się zastanowić. Pomyśleć, czy może jest coś na rzeczy. 
Teoria, że gluten wszystkim szkodzi i że należy go wyeliminować z diety, do mnie nie przemawia. Tysiącletnie doświadczenia mówią, że można go jeść.  Z drugiej strony w ostatnim czasie rolnictwo rozwija się dużo szybciej niż nasze organizmy przystosowują się do nowej żywności, nie wszystkie rośliny są tymi samymi roślinami co kiedyś, mimo, że tak samo się nazywają. Żywności umiemy uzyskać coraz więcej, w dodatku tak się z nią obchodzić, że szybko się nie psuje, mimo, że kiedyś było to dla ludzkości zmorą. Coś za coś - nie psuje się, ale środki do niej dodawane być może nam szkodzą. Może nie od razu, może w dłuższym czasie. Może nie wszystkie tylko niektóre. Mimo badań mam wrażenie, że tak naprawdę jest mnóstwo pytań, na które nie znamy odpowiedzi.
To, że otyłość staje się plagą społeczeństw rozwiniętych, jest faktem. Natomiast wcale nie jest do końca pewne dlaczego. Tak naprawdę odpowiedź jest pewnie złożona i do końca nie wiemy, dlaczego tak się dzieje. Jedna z teorii głosi, że może nasz (ludzkości) metabolizm głupieje i nie jest w stanie poradzić sobie z nowego rodzaju jedzeniem. Gdy przeczytałam u Patyski na blogu o mące orkiszowej dla której rozstała się z pszeniczną, pomyślałam: może coś w tym jest. Może to właśnie malutki dowód na potwierdzenie tej teorii?
Dowód nie dowód, badań nie robiłam, ale natchnęło mnie. Upiekłam precle z mąki orkiszowej z dodatkiem miodu. Wyszły pyszne.


Miodowe precle z mąki orkiszowej na żytnim zakwasie

składniki na 8 a nawet 10 sporych precli:
  • zaczyn
    • 80 g zakwasu żytniego z mąki razowej 
    • 2 x 150 ml mąki żytniej razowej
    • 2 x 150 ml wody
  • ciasto 
    • zaczyn
    • 3/4 - 1 szklanka wody
    • 4 łyżki miodu
    • 1 kg mąki orkiszowej chlebowej (u mnie typ 750) + trochę do podsypywania
    • 2 łyżeczki soli
  • 1 litr wody
  • 1 łyżka sody oczyszczonej
  • 1 jajko lub 1 białko pomieszane z 1 łyżką wody (można pominąć)
  • sezam do posypania precli
Zaczyn:
Zakwas wymieszać z 150 ml mąki i 150 ml wody. Wstawić do niewłączonego piekarnika lub do szafki na 8-12 godzin (np. wieczorem). Potem znów wsypać do niego 150 ml mąki i 150 wody, wymieszać (np. rano) i zostawić na ok. 8 godzin na blacie.
Ciasto:
Przelać zaczyn do miski. Dolać do niego 3/4 szklanki wody. Dodać miód. Wymieszać. Wsypać mąkę i sól. Wyrobić dość gęste, elastyczne ciasto. Być może będzie konieczne dodanie większej ilości wody (to zależy od mąki). Włożyć do miski, przykryć ściereczką lub folią spożywczą. Odstawić do wyrośnięcia, by podwoiło swoją objętość. U mnie trwało to ok. 2-3 godzin.
Przełożyć ciasto na posypaną mąką stolnicę. Podzielić na 8 w miarę równych części. Brać każdą część, rozpłaszczać na prostokąt o wymiarach ok. 4 x 25 cm, składając na pół i sklejając robić z niego wałek. Utoczyć go na długość ok. 60 - 70 cm, grubszy na środku, cieńszy na końcach. Uformować precel: zrobić z wałka okrąg, końce raz lub dwa razy (na zdjęciach są dwa) przepleść i podłożyć lekko przylepiając pod spód. Przykryć ściereczką i odstawić na ok. godzinę.
Rozgrzać piekarnik z kamieniem w środku do temperatury 230 stopni Celsjusza.
Przygotować deski mniej więcej wielkość kamienia wyłożone papierem do pieczenia.
W miseczce lekko roztrzepać jajko lub białko z wodą.
W garnku o średnicy trochę większej niż średnica precli (tak, żeby można je było spokojnie wkładać i wyjmować, ale też żeby całe się zanurzyły) zagotować 1 litr wody i dodać 1 łyżkę sody oczyszczonej. Do gotującej się wody wkładać na ok. 30 sekund precla (liczę powoli do 40), wyjmować, kłaść na deskę z papierem, smarować jajkiem i posypywać sezamem.
Zsunąć razem z papierem do rozgrzanego piekarnika na kamień. Piec ok. 15 minut w 230 stopniach. Studzić na kratce.




Uwagi:
  • Zaczyn to ciasto podwójnie zakwaszane. Można też zrobić ciasto potrójnie zakwaszane z 80 g zakwasu, 3 x 100 ml mąki i 3 x 100 ml wody.
  • Z podanych proporcji wychodzi ok. 2 szklanek zaczynu.
  • Ilość wody mnie zaskoczyła, bo ciasto wchłonęło jej naprawdę mało. Piekłam te precle również  z mąki pszennej chlebowej i potrzebowałam prawie dwa razy więcej wody.
  • Precle wychodzą dość spore. Spokojnie można podzielić ciasto na 10 części i zrobić je mniejsze. Takie mniejsze byłyby wygodniejsze w obsłudze.
  • Po uformowaniu precli układam je do rośnięcia na posypanej mąką stolnicy, by się nie przykleiły od spodu. 
  • Dodatek sody oczyszczonej powoduje, że precle mają piękny brązowy kolor.
  • Wyjmowałam je przy użyciu łyżki cedzakowej. Bardzo dobrze się sprawdzała, o ile któryś precel nie wyszedł mi za duży. Wtedy sobie musiałam pomagać czymś jeszcze (np. drewnianą łopatką) i było to o wiele trudniejsze.  
  • Po wyjęciu z wody układam precle na deskach mniej więcej wielkości kamienia, bo nie mam np. łopaty z której mogłabym je zsunąć do piekarnika. 
  • Smarowałam precle zarówno całym jajkiem jak i białkiem z wodą. Nie zauważyłam różnicy. I jedno i drugie mi niestety zostało, nie wykorzystałam całego. 
  • Posypywałam i czarnymi i białym sezamem. Spokojnie można się ograniczyć do jednego z nich. 
Mimo, że są pyszne, to wychodzi ich całkiem sporo. Najlepsze są jeszcze lekko ciepłe. Może następnym razem jednak upiekę z połowy porcji?


A pszczół jest coraz mniej.
 Niestety. 
Pszczółek przyjaciółek uwijających się w pocie czoła, by zapylić kwiaty.
Jeśli możemy pomóc im przetrwać, zróbmy to:


Precli na zakwasie nie może zabraknąć u Wisły:


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...